O blogu

Witaj na blogu fantasy. Jest on poświęcony opowiadaniom o zmaganiach mnicha Zathena, który wypełnia misje uratowania świata przed zagładą. Spotyka go wiele przygód, osobowości oraz przeciwności losu. Depczą mu po pietach siły ciemności oraz nie deje spokoju przeszłość, której nie zna...

Zachęcam Cie do zapoznania się z jego przygodami, a jeżeli nie lubisz czytać to zawsze możesz skorzystać z wersji audio ;)

Obraz

Obraz

niedziela, 25 sierpnia 2013

12. Delegat elfów

Zathen biegł przez pole najszybciej jak potrafił. Wkoło leżało pełno ciał martwych rycerzy. Ziemia była przesączona krwią. Mnich odczuwał to pod stopami z każdym krokiem. Po jego lewej towarzyszył mu nieznany człowiek. Był to wysoki brunet. Nie mógł mieć więcej jak dwadzieścia pięć wiosen. Posiadał niesamowitą zbroje. Była wykonana z czerwonych smoczych łusek. Idealnie wyprofilowana, nie ograniczała żadnych ruchów, w biegu czy w walce. W ręku dzierżył miecz o płonącej, jasnym czerwonym ogniem, klindze. Na jego napiętej w biegu twarzy malował się grymas, jaki pojawia się u ludzi tuż przed starciem z wrogiem. Po prawej za to, biegł olbrzymi... behemot. Był dwa razy wyższy od Zathena. Pod fioletową napiętą skórą widać było mnóstwo ogromnych, pulsujących żył oraz prace potężnych mięśni. Na karku posiadał granatowe futro. Dwa pazury wystające u stóp ryły ziemie niczym rolnik pole motyką podczas wykopków. Olbrzymie ramiona nieproporcjonalnie długie względem reszty ciała, prawie zahaczały o ziemię przy każdym wymachu potwora. Trzy gigantyczne pazury u każdej ręki mogły by bez problemu rozpruć płytową zbroję jaką noszą strażnicy królewscy. Sam przerażający pysk bestii oraz ryk jaki wydawał, zasiałby zgrozę w szeregach niejednej armii ludzi. Potężne kły nie tyle potrafiłyby rozpruć ludzkie ciało, co zmiażdżyć wraz z kośćmi w mgnieniu oka. Zathen podziękował w duchu, iż potwór jest po jego stronie.
Nagle koło ucha przeleciała mu świecąca na niebiesko strzała i zniknęła w mgle przed nimi. Zathen, tak naprawdę, nie wiedział z kim przyjdzie mu walczyć. Obejrzał się. Za nimi trochę wolniej biegł wysoki elf. Długowłosy blondyn z zielonymi oczami o twarzy dwudziestolatka. Co chwila oddawał strzały z łuku. A każda strzała w chwili wypuszczenia cięciwy zabarwiała się niebieskim światłem, przypominającym zapalanie się cienkiej gałązki ogniem. Elf podobnie do człowieka miał zbroję wykonaną ze smoczych łusek. Tyle, że ta była koloru złotego.
Nieoczekiwanie Zathen poczuł, że dzieje się coś dziwnego. Mimo tego, że nie zwalniali, słyszał coraz ciszej kroki swoje jak i towarzyszy oraz ryk bestii. Przestawał czuć nawet uderzenia o ziemie wielkich nóg behemota, który biegł koło niego. Mgła się nasiliła. Wszystko wokół zniknęło i zapadła cisza. Stracił orientację. Zatrzymał się.
Teraz siedział w wielkiej jasnej sali. Wokół stało dziesięciu mnichów. Każdy z kapturem na głowie. Do kręgu weszła nowa postać. Był o głowę wyższy od pozostałych. Nosił finezyjną zbroje która świeciła na biało. Również buty miał okute w ten sam rodzaj materiału, który świecił na biało. On także nosił kaptur, więc mnich nie mógł przyjrzeć się jego obliczu. Z pleców wystawały mu skrzydła składające się z dużych białych piór.
- To dla Twojego dobra - powiedział nieznajomy miłym głosem, choć słychać w nim było niepewność i ból. Zathen poczuł te słowa, jakby były wypowiedziane w jego własnej głowie.
Postać ze skrzydłami podeszła bliżej. Obcy położył rękę na jego czole i szepnął:
- Buonanotte memoria.
Zapadła ciemność.

Zathen obudził się zlany zimnym potem. W komacie było ciemno. Mnich podniósł się i sięgnął po puchar z wodą. Zaczerpnął porządny łyk, odstawił go na miejsce i położył się z powrotem.
- To był tylko sen - powiedział szeptem, lecz podświadomie wiedział, iż wizja była zbyt realna. Przypominało to bardziej wspomnienie... Gdyby tylko wiedział z kim miał się zmierzyć, kim był ten człowiek oraz elf. No i skąd wziął się ten behemot...
- Ha! Pewnie, że był to tylko sen. Daruj, ale dałbym sobie głowę uciąć, że mnisi koszmarów nie miewają.- Odezwał się w komnacie nieznajomy głos i zaniósł się śmiechem.
Zathen ponownie zerwał się z łóżka.
- Kto tu jest?! Pokaż się! - Zażądał.
- Tu jestem, w oknie.
Rzeczywiście, ktoś tam był. Jak mnich mógł go wcześniej nie zauważyć. Na parapecie opierając się o framugę okna, siedział luźno elf. Księżyc oświetlał jego postać dość wyraźnie. Był to smukły młodzieniec, o zielonych oczach, ze szpiczastymi uszami wystającymi z długich do szyi blond włosów. Oczy i włosy przypominały mu postać ze snu, lecz twarz była zupełnie innej osoby. On też nie mógł mieć więcej niż dwudziestu wiosen, lecz to nie był ten sam elf. Ubrany był w jednolity fikuśny zielony strój, bardziej przypominający tworzywo roślinne niż jakikolwiek inny materiał.
- Kim jesteś? Czego chcesz? - Mnich spojrzał na obcego elfa spode łba.
- Spokojnie. Nie jestem tu po to, żeby Cię zabić, bo już dawno bym to zrobił – elf uśmiechnął się – No chyba, że zatrułem wodę, której się przed chwilą napiłeś... - Zathen spojrzał na puchar stojący na półce. - Żartuje, nie jestem taki. Wolę zabijać z łuku. - ponownie wyszczerzył zęby do mnicha. - Jestem Fabrizio, delegat elfów z Oldwoodu. Do usług - powiedział w końcu poważnym tonem, wstając z parapetu i kłaniając się w pół.
- Mnich Zathen. - przedstawił się Zathen, po czym usiadł na łóżku. - Nie jesteś za młody jak na delegata? - spytał swobodnie mnich, choć nadal nie obdarzał zbytnim zaufaniem gościa.
Elf z powrotem ułożył się w oknie.
- U elfów czas płynie inaczej. Mam za sobą już sto wiosen. Prawdą natomiast jest, że wśród moich pobratymców jestem dość młody. Lecz wierz mi, dobrze spełniam swoje obowiązki.
- W takim razie powiedz mi czemuż zawdzięczam tę wizytę i to w środku nocy?
- Otóż w nocy wszyscy śpią. - odpowiedział Fabrizio.
- Dokładnie, i zakładam, że Ty postanowiłeś akurat mi pokrzyżować ten niecny plan wyspania się kiedy jest na to pora? - Zathen zironizował wypowiedź elfa.
- Na pierwszy rzut oka, tak by mogło się wydawać, lecz jestem tu z wyższych pobudek. - elf patrzy teraz przez okno w bezkres nocy. - Więc, gdy w nocy wszyscy śpią, my mamy możliwość swobodnej rozmowy. - kontynuował Fabrizio.
- To zaczyna mieć sens – przytaknął Zathen. - kontynuuj.
- Jak wiesz, zjedzie się tu mnóstwo wpływowych i potężnych osobistości. Jako, że jestem tu przedstawicielem wszystkich elfów z Oldwoodu, też do potężnych osób się zaliczam. - mówiąc to spojrzał na mnicha. - Tym samym spływa na mnie ogromna odpowiedzialność. A widzisz, ja nie lubię podejmować zbytecznego ryzyka w swoich decyzjach czy wypowiedziach. Dlatego chce przed obradami u króla poznać wszystkie użyteczne informacje ze wszystkich możliwych źródeł.
- Dlaczego uważasz, że ja posiadam użyteczne informacje? - Spytał Zathen podejrzliwie.
- Dużo o Tobie słyszałem. Ponoć zebrałeś już pięć meteorytów.
Istotnie, Zathen wciągu ostatnich tygodni wszedł w posiadanie pięciu kawałków księżyca. Pierwszy zdobył w krypcie z wampirami, którą przeszukali wraz z Morrisem. Drugi był na cmentarzu pełnym ożywionych szkieletów. Koło stolicy ziemi Patersonów, był bliski zdobycia kolejnego, lecz ubiegł go morderca Klemensa. Trzeci kamień, Zathen i Morris zdobyli wraz z Arhem przed Retrock, kiedy to w nocy meteoryt uderzył tuż koło ich obozowiska. Z okolicznego stawu zaczęły wychodzić topielce – okropne potwory o oślizgłej skórze. Z grubsza przypominające zombie, tyle, że między palcami miały błony, całe się kleiły i ociekały mazią. Zdobycie tego kawałka, mając u boku wodza barbarzyńców, nie należało do trudnych zadań. Dwa pozostałe meteoryty Zathen otrzymał od Arha, które ten zdobył wraz ze swoim plemieniem.
- Zgadza się. Ale skąd masz takie informację? - Spytał spokojnie mnich.
- Ha! Można powiedzieć, że to tajemnica zawodowa. Nie zdradzam swoich informatorów. - elf uśmiechnął się do Zathena.
- Dobrze więc. Czego chciałeś się ode mnie dowiedzieć? - niecierpliwił się mnich. Fabrizio spoważniał.
- Chciałbym, abyś mi opowiedział jak dokładnie wyglądał człowiek, który zabił Klemensa i chciałbym, żebyś opisał mi jak wyglądał medalion, który miał na szyi.
- Hmm... Co będę miał w zamian? - zaczął negocjować mnich.
- Informacja za informację. Później Ty będziesz mógł zapytać o co chcesz. A podejrzewam, że interesuje Cię parę rzeczy.
- Istotnie - przytaknął Zathen. - To był wysoki mężczyzna, koło trzydziestu wiosen. Krótko ścięty brunet. Rzucił mi się w oczy jego strój. Wszystko miał z brązowej skóry: ćwiekowany bezrękawnik, spodnie, buty, ćwiekowane rękawice.
- A medalion? - dopytywał Fabrizio.
- To był gruby brązowy trójkąt, z jakimś dziwnym czarnym znakiem pośrodku.
Fabrizio otworzył szeroko oczy.
- Tylko nie mów, że były to cztery trójkąty: trzy na górze, jeden odwrotnie do pozostałych na dole?
- O ile dobrze sobie przypominam, to właśnie taki znak widziałem. To nie dobrze? - zdziwił się mnich.
- Bardzo. To amulet Drem. Na świecie są tylko trzy takie. Cztery trójkąty oznaczają: ogień, wodę, powietrze oraz ziemię. Ziemia jest ich podstawą, pozostałe trzy żywioły znajdują się nad nią. Razem te żywioły tworzą życie. To jest amulet nieśmiertelności. Tego kto go nosi nie dotyka starość. Nie można go ani zabić ani nawet zranić.
- Wiesz kto jest w ich posiadaniu?
- Tak, wiem. Dwa posiada król. Natomiast trzeci, należał kiedyś do Lorcana.
- Lorcana? - zaciekawił się Zathen.
- Tak. Lorcan był czarnym magiem, który dwieście lat temu chcąc przejąć tron przeprowadził prawdziwą masakrę w całym królestwie. Lorcan został pokonany ale nikt nie wie co się stało z medalionem. Jeżeli to jego naśladowca i jest zdolny do takich samych czynów to musimy działać szybko.
- Co zamierzasz? - spytał mnich.
- Na początku powiadomię moich krajan przez zwierciadło. Później sprawdzę, czy król nadal posiada obydwa medaliony, aby wykluczyć podejrzanego. A następnie przedstawię moje domysły na obradach króla.
- Musisz coś jeszcze wiedzieć. Człowiek z medalionem dysponuje dużą energią i potrafi zmieniać postać. - dopowiedział mnich.
Fabrizio spojrzał w górę jakby się nad czymś zastanawiał.
- Dziękuję za informację. Tak jak myślałem, dowiedziałem się od Ciebie istotnych faktów – skinął głową w stronę Zathena w ramach podziękowania. Obrócił się w oknie, twarzą na zewnątrz, jak gdyby chciał wyskoczyć.
- Zaczekaj. Informacje za informacje. - zażądał mnich, lekko zdziwiony zamiarami elfa.
- Niech będzie – elf odwrócił głowę w stronę Zathena. – Pytaj.
- Ile już meteorytów spadło na ziemię i ile znajduje się w tym mieście. - Fabrizio ponownie uśmiechnął się kącikiem ust.
- Wiedziałem, że o to spytasz. Na ziemię spadło już dwanaście meteorytów. Według przepowiedni teraz nastąpi tydzień przerwy, po czym spadnie na ziemie ostatnie osiem w tym samym momencie. W mieście, łącznie z Twoimi, znajduje się osiem kawałków księżyca. - wyjaśnił elf. - A teraz muszę Cię opuścić, wybacz czas nagli. - ponownie obrócił głowę na zewnątrz.
- Jeszcze jedno Fabrizio. - zatrzymał go Zathen. - Widziałeś kiedyś świecącą na niebiesko strzałę?
Fabrizio znieruchomiał. Przez chwilę wpatrywał się w mrok. Następnie odwrócił się. Twarz mu spoważniała.  - Nie. Nie widziałem. - powiedział wolno. - Ale słyszałem, że widziano takową dwieście lat temu, podczas wojny z Lorcanem. Dlaczego pytasz? - delegat spojrzał na Zathena podejrzliwym wzrokiem.
- Tak tylko pytam. Coś mi się przyśniło... Nie... nieważne... - Fabrizio stał tak jeszcze przez chwilę, próbując odgadnąć czy za tym pytaniem kryje się coś więcej. - No nic. Czas na mnie – powiedział już weselszym tonem.
- Nie uważasz, że wyjście przez okno to dość dziwny sposób na przemieszczanie się delegata? - zasugerował Zathen.
Fabrizio wyszczerzył zęby niczym urwis przyłapany na gorącym uczynku, robiąc jakiś kolejny głupi psikus.
- Może trochę. Ale ja nie lubię konwencjonalnych sposobów yyy... życia. - oznajmił - Jeszcze raz dzięki za informację. Dobrej nocy.
Elf wyszedł przez okno wspinając się po zewnętrznej ścianie. Zathen wstał z łóżka i podszedł do okna. Wyjrzał przez nie i spojrzał w górę. Elf z niesamowitą zwinnością i szybkością poruszał się po pionowej ścianie tu górze. Chwilę później zniknął w oknie dwa piętra wyżej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz