Zathen biegł przez pole
najszybciej jak potrafił. Wkoło leżało pełno ciał martwych
rycerzy. Ziemia była przesączona krwią. Mnich odczuwał to pod
stopami z każdym krokiem. Po jego lewej towarzyszył mu nieznany
człowiek. Był to wysoki brunet. Nie mógł mieć więcej jak
dwadzieścia pięć wiosen. Posiadał niesamowitą zbroje. Była
wykonana z czerwonych smoczych łusek. Idealnie wyprofilowana, nie
ograniczała żadnych ruchów, w biegu czy w walce. W ręku dzierżył
miecz o płonącej, jasnym czerwonym ogniem, klindze. Na jego
napiętej w biegu twarzy malował się grymas, jaki pojawia się u
ludzi tuż przed starciem z wrogiem. Po prawej za to, biegł
olbrzymi... behemot. Był dwa razy wyższy od Zathena. Pod fioletową
napiętą skórą widać było mnóstwo ogromnych, pulsujących żył
oraz prace potężnych mięśni. Na karku posiadał granatowe futro.
Dwa pazury wystające u stóp ryły ziemie niczym rolnik pole motyką
podczas wykopków. Olbrzymie ramiona nieproporcjonalnie długie względem reszty ciała, prawie zahaczały o ziemię przy każdym
wymachu potwora. Trzy gigantyczne pazury u każdej ręki mogły by
bez problemu rozpruć płytową zbroję jaką noszą strażnicy
królewscy. Sam przerażający pysk bestii oraz ryk jaki wydawał,
zasiałby zgrozę w szeregach niejednej armii ludzi. Potężne kły
nie tyle potrafiłyby rozpruć ludzkie ciało, co zmiażdżyć wraz z
kośćmi w mgnieniu oka. Zathen podziękował w duchu, iż potwór
jest po jego stronie.
Nagle koło ucha
przeleciała mu świecąca na niebiesko strzała i zniknęła w mgle
przed nimi. Zathen, tak naprawdę, nie wiedział z kim przyjdzie mu
walczyć. Obejrzał się. Za nimi trochę wolniej biegł wysoki elf.
Długowłosy blondyn z zielonymi oczami o twarzy dwudziestolatka. Co
chwila oddawał strzały z łuku. A każda strzała w chwili
wypuszczenia cięciwy zabarwiała się niebieskim światłem,
przypominającym zapalanie się cienkiej gałązki ogniem. Elf
podobnie do człowieka miał zbroję wykonaną ze smoczych łusek.
Tyle, że ta była koloru złotego.
Nieoczekiwanie Zathen
poczuł, że dzieje się coś dziwnego. Mimo tego, że nie zwalniali,
słyszał coraz ciszej kroki swoje jak i towarzyszy oraz ryk bestii.
Przestawał czuć nawet uderzenia o ziemie wielkich nóg behemota,
który biegł koło niego. Mgła się nasiliła. Wszystko wokół
zniknęło i zapadła cisza. Stracił orientację. Zatrzymał się.
Teraz siedział w wielkiej
jasnej sali. Wokół stało dziesięciu mnichów. Każdy z kapturem
na głowie. Do kręgu weszła nowa postać. Był o głowę wyższy od
pozostałych. Nosił finezyjną zbroje która świeciła na biało.
Również buty miał okute w ten sam rodzaj materiału, który
świecił na biało. On także nosił kaptur, więc mnich nie mógł
przyjrzeć się jego obliczu. Z pleców wystawały mu skrzydła
składające się z dużych białych piór.
- To dla Twojego dobra
- powiedział nieznajomy miłym głosem, choć słychać w nim było
niepewność i ból. Zathen poczuł te słowa, jakby były
wypowiedziane w jego własnej głowie.
Postać ze skrzydłami
podeszła bliżej. Obcy położył rękę na jego czole i szepnął:
- Buonanotte memoria.
Zapadła ciemność.
Zathen obudził się zlany
zimnym potem. W komacie było ciemno. Mnich podniósł się i sięgnął
po puchar z wodą. Zaczerpnął porządny łyk, odstawił go na
miejsce i położył się z powrotem.
- To był tylko sen -
powiedział szeptem, lecz podświadomie wiedział, iż wizja była
zbyt realna. Przypominało to bardziej wspomnienie... Gdyby tylko
wiedział z kim miał się zmierzyć, kim był ten człowiek oraz
elf. No i skąd wziął się ten behemot...
- Ha! Pewnie, że był
to tylko sen. Daruj, ale dałbym sobie głowę uciąć, że mnisi
koszmarów nie miewają.- Odezwał się w komnacie nieznajomy głos
i zaniósł się śmiechem.
Zathen ponownie zerwał
się z łóżka.
- Kto tu jest?! Pokaż
się! - Zażądał.
- Tu jestem, w oknie.
Rzeczywiście, ktoś tam
był. Jak mnich mógł go wcześniej nie zauważyć. Na parapecie
opierając się o framugę okna, siedział luźno elf. Księżyc
oświetlał jego postać dość wyraźnie. Był to smukły
młodzieniec, o zielonych oczach, ze szpiczastymi uszami wystającymi
z długich do szyi blond włosów. Oczy i włosy przypominały mu
postać ze snu, lecz twarz była zupełnie innej osoby. On też nie
mógł mieć więcej niż dwudziestu wiosen, lecz to nie był ten sam
elf. Ubrany był w jednolity fikuśny zielony strój, bardziej
przypominający tworzywo roślinne niż jakikolwiek inny materiał.
- Kim jesteś? Czego
chcesz? - Mnich spojrzał na obcego elfa spode łba.
- Spokojnie. Nie jestem
tu po to, żeby Cię zabić, bo już dawno bym to zrobił – elf
uśmiechnął się – No chyba, że zatrułem wodę, której się
przed chwilą napiłeś... - Zathen spojrzał na puchar stojący na
półce. - Żartuje, nie jestem taki. Wolę zabijać z łuku. -
ponownie wyszczerzył zęby do mnicha. - Jestem Fabrizio, delegat
elfów z Oldwoodu. Do usług - powiedział w końcu poważnym tonem,
wstając z parapetu i kłaniając się w pół.
- Mnich Zathen. -
przedstawił się Zathen, po czym usiadł na łóżku. - Nie jesteś
za młody jak na delegata? - spytał swobodnie mnich, choć nadal
nie obdarzał zbytnim zaufaniem gościa.
Elf z powrotem ułożył
się w oknie.
- U elfów czas płynie
inaczej. Mam za sobą już sto wiosen. Prawdą natomiast jest, że
wśród moich pobratymców jestem dość młody. Lecz wierz mi,
dobrze spełniam swoje obowiązki.
- W takim razie powiedz
mi czemuż zawdzięczam tę wizytę i to w środku nocy?
- Otóż w nocy wszyscy
śpią. - odpowiedział Fabrizio.
- Dokładnie, i
zakładam, że Ty postanowiłeś akurat mi pokrzyżować ten niecny
plan wyspania się kiedy jest na to pora? - Zathen zironizował
wypowiedź elfa.
- Na pierwszy rzut oka,
tak by mogło się wydawać, lecz jestem tu z wyższych pobudek. -
elf patrzy teraz przez okno w bezkres nocy. - Więc, gdy w nocy
wszyscy śpią, my mamy możliwość swobodnej rozmowy. -
kontynuował Fabrizio.
- To zaczyna mieć sens
– przytaknął Zathen. - kontynuuj.
- Jak wiesz, zjedzie
się tu mnóstwo wpływowych i potężnych osobistości. Jako, że
jestem tu przedstawicielem wszystkich elfów z Oldwoodu, też do
potężnych osób się zaliczam. - mówiąc to spojrzał na mnicha.
- Tym samym spływa na mnie ogromna odpowiedzialność. A widzisz,
ja nie lubię podejmować zbytecznego ryzyka w swoich decyzjach czy
wypowiedziach. Dlatego chce przed obradami u króla poznać
wszystkie użyteczne informacje ze wszystkich możliwych źródeł.
- Dlaczego uważasz, że
ja posiadam użyteczne informacje? - Spytał Zathen podejrzliwie.
- Dużo o Tobie
słyszałem. Ponoć zebrałeś już pięć meteorytów.
Istotnie, Zathen wciągu
ostatnich tygodni wszedł w posiadanie pięciu kawałków księżyca.
Pierwszy zdobył w krypcie z wampirami, którą przeszukali wraz z
Morrisem. Drugi był na cmentarzu pełnym ożywionych szkieletów.
Koło stolicy ziemi Patersonów, był bliski zdobycia kolejnego, lecz
ubiegł go morderca Klemensa. Trzeci kamień, Zathen i Morris zdobyli
wraz z Arhem przed Retrock, kiedy to w nocy meteoryt uderzył tuż
koło ich obozowiska. Z okolicznego stawu zaczęły wychodzić
topielce – okropne potwory o oślizgłej skórze. Z grubsza
przypominające zombie, tyle, że między palcami miały błony, całe
się kleiły i ociekały mazią. Zdobycie tego kawałka, mając u
boku wodza barbarzyńców, nie należało do trudnych zadań. Dwa
pozostałe meteoryty Zathen otrzymał od Arha, które ten zdobył
wraz ze swoim plemieniem.
- Zgadza się. Ale skąd
masz takie informację? - Spytał spokojnie mnich.
- Ha! Można
powiedzieć, że to tajemnica zawodowa. Nie zdradzam swoich
informatorów. - elf uśmiechnął się do Zathena.
- Dobrze więc. Czego
chciałeś się ode mnie dowiedzieć? - niecierpliwił się mnich.
Fabrizio spoważniał.
- Chciałbym, abyś mi
opowiedział jak dokładnie wyglądał człowiek, który zabił
Klemensa i chciałbym, żebyś opisał mi jak wyglądał medalion,
który miał na szyi.
- Hmm... Co będę miał
w zamian? - zaczął negocjować mnich.
- Informacja za
informację. Później Ty będziesz mógł zapytać o co chcesz. A
podejrzewam, że interesuje Cię parę rzeczy.
- Istotnie - przytaknął
Zathen. - To był wysoki mężczyzna, koło trzydziestu wiosen.
Krótko ścięty brunet. Rzucił mi się w oczy jego strój.
Wszystko miał z brązowej skóry: ćwiekowany bezrękawnik,
spodnie, buty, ćwiekowane rękawice.
- A medalion? -
dopytywał Fabrizio.
- To był gruby brązowy
trójkąt, z jakimś dziwnym czarnym znakiem pośrodku.
Fabrizio otworzył szeroko
oczy.
- Tylko nie mów, że
były to cztery trójkąty: trzy na górze, jeden odwrotnie do
pozostałych na dole?
- O ile dobrze sobie
przypominam, to właśnie taki znak widziałem. To nie dobrze? -
zdziwił się mnich.
- Bardzo. To amulet
Drem. Na świecie są tylko trzy takie. Cztery trójkąty oznaczają:
ogień, wodę, powietrze oraz ziemię. Ziemia jest ich podstawą,
pozostałe trzy żywioły znajdują się nad nią. Razem te żywioły
tworzą życie. To jest amulet nieśmiertelności. Tego kto go nosi
nie dotyka starość. Nie można go ani zabić ani nawet zranić.
- Wiesz kto jest w ich
posiadaniu?
- Tak, wiem. Dwa
posiada król. Natomiast trzeci, należał kiedyś do Lorcana.
- Lorcana? -
zaciekawił się Zathen.
- Tak. Lorcan był
czarnym magiem, który dwieście lat temu chcąc przejąć tron
przeprowadził prawdziwą masakrę w całym królestwie. Lorcan
został pokonany ale nikt nie wie co się stało z medalionem.
Jeżeli to jego naśladowca i jest zdolny do takich samych czynów
to musimy działać szybko.
- Co zamierzasz? -
spytał mnich.
- Na początku
powiadomię moich krajan przez zwierciadło. Później sprawdzę,
czy król nadal posiada obydwa medaliony, aby wykluczyć
podejrzanego. A następnie przedstawię moje domysły na obradach
króla.
- Musisz coś jeszcze
wiedzieć. Człowiek z medalionem dysponuje dużą energią i
potrafi zmieniać postać. - dopowiedział mnich.
Fabrizio spojrzał w górę
jakby się nad czymś zastanawiał.
- Dziękuję za
informację. Tak jak myślałem, dowiedziałem się od Ciebie
istotnych faktów – skinął głową w stronę Zathena w ramach
podziękowania. Obrócił się w oknie, twarzą na zewnątrz, jak
gdyby chciał wyskoczyć.
- Zaczekaj. Informacje
za informacje. - zażądał mnich, lekko zdziwiony zamiarami elfa.
- Niech będzie – elf
odwrócił głowę w stronę Zathena. – Pytaj.
- Ile już meteorytów
spadło na ziemię i ile znajduje się w tym mieście. - Fabrizio
ponownie uśmiechnął się kącikiem ust.
- Wiedziałem, że o to
spytasz. Na ziemię spadło już dwanaście meteorytów. Według
przepowiedni teraz nastąpi tydzień przerwy, po czym spadnie na
ziemie ostatnie osiem w tym samym momencie. W mieście, łącznie z
Twoimi, znajduje się osiem kawałków księżyca. - wyjaśnił elf.
- A teraz muszę Cię opuścić, wybacz czas nagli. - ponownie
obrócił głowę na zewnątrz.
- Jeszcze jedno
Fabrizio. - zatrzymał go Zathen. - Widziałeś kiedyś świecącą
na niebiesko strzałę?
Fabrizio znieruchomiał.
Przez chwilę wpatrywał się w mrok. Następnie odwrócił się.
Twarz mu spoważniała. - Nie. Nie widziałem.
- powiedział wolno. - Ale słyszałem, że widziano takową
dwieście lat temu, podczas wojny z Lorcanem. Dlaczego pytasz? -
delegat spojrzał na Zathena podejrzliwym wzrokiem.
- Tak tylko pytam. Coś
mi się przyśniło... Nie... nieważne... - Fabrizio stał tak
jeszcze przez chwilę, próbując odgadnąć czy za tym pytaniem
kryje się coś więcej. - No nic. Czas na mnie – powiedział już
weselszym tonem.
- Nie uważasz, że
wyjście przez okno to dość dziwny sposób na przemieszczanie się
delegata? - zasugerował Zathen.
Fabrizio wyszczerzył zęby
niczym urwis przyłapany na gorącym uczynku, robiąc jakiś kolejny
głupi psikus.
- Może trochę. Ale ja
nie lubię konwencjonalnych sposobów yyy... życia. - oznajmił -
Jeszcze raz dzięki za informację. Dobrej nocy.
Elf wyszedł przez okno
wspinając się po zewnętrznej ścianie. Zathen wstał z łóżka i
podszedł do okna. Wyjrzał przez nie i spojrzał w górę. Elf z
niesamowitą zwinnością i szybkością poruszał się po pionowej
ścianie tu górze. Chwilę później zniknął w oknie dwa piętra
wyżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz