O blogu

Witaj na blogu fantasy. Jest on poświęcony opowiadaniom o zmaganiach mnicha Zathena, który wypełnia misje uratowania świata przed zagładą. Spotyka go wiele przygód, osobowości oraz przeciwności losu. Depczą mu po pietach siły ciemności oraz nie deje spokoju przeszłość, której nie zna...

Zachęcam Cie do zapoznania się z jego przygodami, a jeżeli nie lubisz czytać to zawsze możesz skorzystać z wersji audio ;)

Obraz

Obraz

środa, 7 listopada 2012

9. Porażka

- Zathen... - Mnich usłyszał głos z bardzo daleka. - Zathen... Słyszysz mnie...? - Zdał sobie sprawę, że ma zamknięte oczy. Spróbował je otworzyć. Nic z tego, powieki były za ciężkie. Spróbował się poruszyć. Nic. Kończyny nie reagowały na rozkazy mózgu.
- Zathen! - Usłyszał swoje imię wyraźniej. - Otwórz oczy! Spójrz na mnie, na litość boską!!! - Krzyczał znajomy głos.
Mnich jeszcze raz z całych sił próbował otworzyć oczy. Udało się. Przez cienką szparkę między powiekami wlało się ciepłe i oślepiające światło wschodzącego słońca. Przez chwilę mrużył oczy, po czym otworzył je szerzej. Leżał na, wilgotniej od rosy, trawie. Klęczał przy nim Lorian.
- Nareszcie! Obawialiśmy się najgorszego... - Powiedział z lękiem w głosie towarzysz. - Co się stało? Gdzie ten drugi?
Zathen potrzebował chwili, żeby zorientować się gdzie się znajduje. Leżał pośrodku lasu. Słyszał i widział kątem oka wielu rycerzy w pobliżu. Wraz z powrotem świadomości powracała wrażliwość zmysłów, a z nim ogromny ból w klatce piersiowej. Poruszył się nerwowo. Nieprzyjemny grymas pojawił się na jego twarzy. Z trudem powstrzymał krzyk.
- Nie ruszaj się! Masz zmiażdżona klatkę piersiową. - Lorian powstrzymał mnicha przed kolejnym ruchem. - Zaraz Cię oddamy w ręce medyków. Co tu się stało?!
Mnich spróbował sobie przypomnieć. Pamiętam tylko...

Zathen ruszył w swoją stronę. Przeciskał się przez gęsty las w całkowitym mroku. Oczywiście jego oczy przyzwyczaiły się już do ciemności. Nie tak doskonale jak oczy krasnoludów spędzających całe swoje życie w kopalniach, czy oczy elfów, świecące w ciemnościach niczym sowie. Wytężył również pozostałe zmysły. Przedzierał się przez las co najmniej dwadzieścia minut. Gdy niespodziewanie las się przerzedził. Zathen zrobił zaledwie dwa swobodne kroki, gdy znikąd pojawiła się gęsta mgła. Nie była to zwykła mgła. Poruszała się szybko i krążyła w okół mnicha. Nagle pierścień białej nieprzezroczystej mgły rozszerzył się, tworząc krąg o średnicy 5 stóp. Zathen zatrzymał się. Oprócz niespotykanej mgły zrobiło się jasno. Z tym, że nie było wiadomo skąd pochodzi źródło tego świtała. Zza mgły wydobył się nieśmiały śmiech dziewczyny. Zathen obejrzał się lecz nikogo nie zauważył.
- Jesteś bardzo odważny. - Zabrzmiał łagodny kobiecy głos. - Twe serce jest silniejsze od innych ludzi.
- Pokaż się. - Zażądał Zathen. Obawiał się wielu pułapek czy leśnych stworów.
- Dobrze... Hihihi. - Odezwała się ponownie nieznajoma kobieta chichocząc beztrosko. - To odwróć się.
Mnich odwrócił się na pięcie. Z mgły na wysokości jego głowy wystawała... głowa kobiety. Młodej i pięknej kobiety, o zielonych długich włosach.
- Jesteś driadą. - Stwierdził mnich. - Boginką drzew.
Głowa dziewczyny zniknęła.
- Może tak, może nie... Hhihi. - Znów zaśmiała się beztrosko.
Ponownie pokazała się mnichowi. Tym razem wystawała zza drzewa wewnątrz pierścienia mgły. Widać było tylko jej głowę, rękę oraz zarys nagiej tali, lecz i tak można było stwierdzić, że jest nieprzyzwoicie piękna i zgrabna.
- Mówił Ci już ktoś, że jesteś za bardzo ufny? - Powiedziała tym samym delikatnym melodyjnym głosem. - A GDYBYM BYŁA OLBRZYMIM LEŚNYM TROLLEM?! POD ILUZJĄ PIĘKNEJ DRIADY?! - Zagrzmiała grubym męskim głosem, nie pasującym do jej gardła znajdującego się w szczupłej szyi.
Zathen przyglądał się jej chwilę.
- Troll jest za głupi, żeby ukryć swoją prawdziwą postać. - Powiedział w końcu.
- Masz rację, ale są na świecie istoty, które potrafią i warto o tym pamiętać. - Ponownie odezwała się łagodnym, idealnie komponującym się z jej osobą, głosem. - Nie wróżę Ci świetlistej przyszłości. Jedynie Twoja silna wola, bądź jej brak rozstrzygnie o tym, czy zwyciężysz czy polegniesz. Hihihi... - Ponownie zanosiła się beztroskim śmiechem.
- Nie rozumiem. Co chcesz mi powiedzieć? - Zathen wiedział, iż driady mówią zagadkami, lecz wolał się upewnić czy istnieje sposób wyciągnięcia od nich konkretnej informacji.
- Nadchodzą ciężkie czasy. To po której stronie się opowiesz jest pewne, lecz czy starczy Ci sił... To pokaże czas i Twoja wola. - Tym razem driada zachowała powagę. - Szkoda by było stracić tak mężnego woja. Hihihi... Co to ja miałam Ci... A już wiem. Szukasz meteorytów, prawda?
- Yyy.. Zgadza się. - Zathen nie spodziewał się tego. - Wiesz może, gdzie jest najbliższy?
- Oczywiście. Hihihi... - Driada zaśmiała się, po czym pstryknęła palcami. Mgła zaczęła ustępować wraz ze światłem.
- Żegnaj Zathenie. Zdobądź je wszystkie i wykuj miecz. - Uśmiechnęła się do niego i wskoczyła w znikającą mgłę.
Mnich zobaczył na drzewach pulsującą czerwona poświatę. Raptownie odwrócił się. Dziesięć stóp dalej, w średniej wielkości dole, tkwił w bity w ziemię... Meteoryt!
Wyciągnął zwój od Klemensa. Zerwał wstążkę i przeczytał. Zwój natychmiast spalił się w rekach Zathena. Nie odczul on natomiast żadnego ciepła. Po chwili około dziesięciu stóp nad jego głową pojawiła się czerwona ognista kula. Mnich nie czekając skoczył po meteoryt. Zaparł się ze wszystkich sił, pamiętając jakie problemy miał poprzednim razem z wyciągnięciem kawałka.
I tym razem było ciężej. Chwile to potrwało, lecz w końcu Zathen wyciągnął meteoryt. Nagle usłyszał jakby ktoś lub coś, z dużą prędkością przedzierało się przez las łamiąc pobliskie drzewa. To coś musiało być duże. Mnich wyskoczył z dołu i wylądował na jego obrzeżach. I w tym momencie stało się jasne co robiło taki hałas. Wielki leśny troll taranował sobie drogę, z jednej strony maczugą a z drugiej samą ręka. Gdy zobaczył mnicha ryknął przeraźliwie i przyśpieszył. Był co najmniej dwa razy wyższy od mnicha i trzy razy szerszy. Sama maczuga, niestarannie wyrzeźbiona z jakiejś grubej gałęzi, była wielkości Zathena. Troll, w świetle ognistej kuli, był koloru ciemnego brązu. Skórę miał pomarszczoną, gruba i twardą zarazem. Głowę miał stosunkowo niewielką w porównaniu do reszty ciał. Nie miał na niej żadnych włosów. Dwoje małych oczu nie dawały mu dużego pola widzenia, lecz nie to było jego atutem. Jego siła i rozmiary pozwalały bez trudu taranować przeszkody na drodze, jak na przykład wysokie, masywne drzewa. Jego postura, wyraz twarzy i ryk jaki z siebie wydobywał, niewątpliwie odstraszałby nie jednego szkolonego rycerza.
Troll był już dwa kroki od mnicha. Potwór zamachnął się maczugą. Zathen dopiero co wylądował, przemieszczenie środka ciężkości uniemożliwiło mu unik. Oberwał prosto w korpus i przeleciał dobre 10 stóp. Uderzył w drzewo, odbił się od niego i upadł twarzą na ziemie.
- Stój! - Rozległ się głos Klemensa. Zapadła cisza, jakby troll zatrzymał się w miejscu.
Zathen podniósł się na rękach i oparł o drzewo. Wszystko go niemiłosiernie bolało, lecz krążąca adrenalina w żyłach uśmierzała ból i pobudzała dodatkowe rezerwy siły w mięśniach. Zobaczył jak podchodzi do niego mag. Spróbował się ruszyć. Mag był szybszy chwycił go jedną ręką za głowę, przycisnął do drzewa i wypowiedział słowa w nie znanym dla mnicha języku.
- Teraz się już nie ruszysz. - Powiedział spokojnie mag. - Widzisz, nie Tobie jednemu zależy na zdobyciu wszystkich kawałków. - Mówiąc to wyciągnął meteoryt z sparaliżowanej dłoni mnicha.
Mag wyprostował się. W blasku płonącej kuli ognia, Zathen dostrzegł, że mag zmienia postać. Jego twarz stawała się młodsza, cała postać urosła o jakieś pół stopy. Po chwili stał przednim zupełnie inny człowiek, z gęstymi, krótko ściętymi, ciemnymi włosami, o twarzy trzydziestolatka. Jednym ruchem ręki zrzucił szatę magów ognia. Ubrany był w skórzany, ćwiekowany bezrękawnik oraz rękawice i spodnie pasujące do kompletu. Na szyi zwisał mu masywny trójkątny medalion.
- Mój pan twierdzi, że jest jesteś potężniejszy ode mnie. Ja śmiem w to wątpić. Sparaliżowałem Cię. Teraz krew, wydobywająca się z Twoich narządów wewnętrznych popękanych przez uderzenie trolla, zaleje Twój organizm i umrzesz. I nic z tym nie będziesz mógł zrobić. - Odezwał się zupełnie innym głosem niż poprzednio. - Teraz ja będę bohaterem w oczach mojego pana i to ja zdobędę resztę kawałków dla niego. - Nieznajomy zaniósł się złowieszczym śmiechem. - Szkoda, że się nie przekonamy który z nas jest lepszy.
Kim jest jego pan? Do czego potrzebuje tych kawałków? Czyżby też chciał uratować świat przed zagładą? Mnich spróbował coś powiedzieć, lecz paraliż nawet na to mu nie pozwalał.
- A teraz żegnam, meteoryty spadają coraz częściej, mam pełne ręce roboty. - Uśmiechnął się nieznajomy. - Zostawiam tu trolla. Tylko się nie ruszaj, bo znowu potraktuje Cię jako zagrożenie i zmiażdży bezbronnego. Ha ha. - Zadrwił z sytuacji mnicha.
Człowiek w skórzanej zbroi odwrócił się i zniknął w chmurze ciemnego dymu, która rozpłynęła się po chwili. Troll poruszył się. Omiótł spojrzeniem okolicę. Powoli dogasająca kula ognia dawała coraz mniejsze światło. Troll najwidoczniej nie zauważył Zathena leżącego nieruchomo pod drzewem. Odwrócił się i ruszył w głąb lasu.
Powoli opadający poziom adrenaliny w mnichu potęgował ból. Rozprzestrzeniająca się krew w nieładzie po organizmie powodowała dodatkowy spadek sił oraz nacisk na narządy. Mnich zdecydował się na użycie swoich technik leczniczych. Zamknął oczy i zaczął medytować. Chwilę później jego świadomość odpłynęła...

Rycerze nieśli mnicha na noszach przez miasto, prosto do pałacowych medyków. Obok szedł Lorian. Zathen zdążył sobie wszystko przypomnieć i właśnie kończył opowieść towarzyszowi.
- To lord Paterson zdał sobie sprawę, że to nie był Klemens. Jego mag ognia nigdy się nie rozstawał ze swoją laską. A my go widzieliśmy dwa razy i nie miał jej przy sobie.  - Tłumaczył Lorian. - Gdy lord wrócił do swojego gabinetu zaraz po tym jak się teleportowaliście, zastanowił się nad moim pytaniem.
- Jakim pytaniem? - Wtrącił mnich przekręcając głowę w jego stronę.
- No czy ufa swojemu magowi, bo przecież od początku miałeś jakieś wątpliwości co do niego.
- Zgadza się. No i co dalej?
- No zdziwiło go to, że Klemens nie miał laski, szczególnie wykonując jakieś bardzo ważne zadanie, jak zdobycie meteorytu. Lord poszedł prosto do gabinetu maga. Tam zastał Klemensa martwego. Gdy jakiś mag ginie jego laska zaczyna gnić, więc naturalne, że ten nieznajomy nie mógł się z nią pokazać.
- Rozumiem.
- Od razu mnie poinformował, lecz nie bardzo wiedzieliśmy co zrobić. Bramy były oblegane przez zombie. Nie mieliśmy jak wyjść, lecz potem stało się coś niezwykłego.  Wszystkie potwory legły na ziemie bez ruchu. Stwierdziliśmy, że to efekt wyjęcia z ziemi meteorytu. Chociaż poprzednim razem było inaczej, nie?
- Marsz rację, lecz to nie musi być zasada.
- No więc, lord kazał swoim rycerzom Cię szukać. Poszedłem razem z nimi. Długo nam zajęło znalezienie Ciebie, aż zaczęło świtać. Rycerze przeszukali las w pobliżu miejsca, w którym Cię znaleźliśmy, lecz ani tego nieznajomego ani troll nie znaleźli. - Lorian nachylił się i dodał szeptem. - Choć gdyby wiedzieli, że gdzieś tam grasuje troll leśny to nawet nie zaczęli by szukać.
Zathen uśmiechnął się do niego.
- Jak ci się udało, że tak powiem, nie umrzeć? - Spytał szczerze zaciekawiony Lorian.
- Jest taka specjalna technika. Wyobraź sobie, że nasz umysł odpowiada za wszystkie czynności organizmu. Wystarczy sobie coś wyobrazić i mocno się na tym skoncentrować, żeby to się stało.
- Jasne... Chcesz mi powiedzieć, że wyobraziłeś sobie, że nie umrzesz i o, stało się?  - Spytał z niedowierzaniem.
- Hmm, nie do końca ale tak. Tak to działa. - Odpowiedział mnich pewnym głosem.
- To czemu nie poskładałeś sobie klatki piersiowej od razu?
- Na wszystko potrzeba czasu. Zobaczysz za kilka dni, będę już zdrów. Tylko to zżera dużo energii. Dlatego straciłem przytomność.
- Co, za kilka dni?! Człowieku,  przecież tym masz zmiażdżona klatkę piersiową! - Oburzył się Lorian.
- Przekonasz się... - Odparł pewny siebie mnich.

czwartek, 1 listopada 2012

8. Teleportacja

Słońce już zaszło za horyzontem, lecz nadal zalewało niebo czerwienią. Lorian odwrócił wzrok od okna i spojrzał na mnicha. Ten siedział na podłodze na wprost kominka ze złączonymi nogami i rękoma założonymi na piersi, schowanymi w rękawach. Oczy miał zamknięte.
- Zathen, chyba już czas. - Powiedział szeptem Lorian, bojąc się wyprowadzić mnicha z medytacji.
- Tak wiem. - Odezwał się nagle mnich, otwierając oczy. Wstał. - Chodźmy więc.
Obaj zeszli schodami z drugiego piętra ogromnego zamku i skierowali się w stronę dziedzińca.
- Lorian? - Zagadnął mnich.
- Tak?
- Miej oko na tego maga. Nie podoba mi się.
- Dlaczego? Mi się wydał całkiem znośny.
- Nie chodzi o to. Wydaje się być jakiś podejrzany. Dlaczego chciał mnie osobiście powitać? - Zadał retoryczne pytanie kładąc akcent na "osobiście".
- Wiesz, nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, mnisi są bardzo szanowaną profesją. Rzadko się zdarza, ze wychodzą po za swój klasztor. - Spojrzał na mnicha. - Wszędzie macie specjalne względy. Jesteście uważani za ostoję spokoju, równowagi i sprawiedliwości.  Dlatego zaprowadzili nas od razu do samego lorda Patersona i dlatego naczelny mag tego miasta chciał Cię poznać osobiście.
- Być może. Jednakże wyczuwam w nim dziwną energię. Niespokojną, niejasna, burzliwą. Zdecydowanie nie jest to energia starca, który wiele przeżył. - Mnich zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili dodał. -  Miej go na oku, gdy mnie nie będzie. Mam złe przeczucia.
- Dobrze, dobrze, ale i tak uważam, że przesadzasz.
Wyszli właśnie na dziedziniec. Był on w kształcie okręgu. Do środka schodziły się cztery kamienne ścieżki z czterech rożnych stron świata. Przy okazałej jasnej fontannie stojącej na samym środku dziedzińca, czekali już lord Paterson, mag Klemens oraz trzech strażników.
- Mnichu, Kapitanie. - Powitał ich lord. - Klemens zaoferował się pomóc w zadaniu. Teleportuje się wraz Tobą mnichu.
Zathen spojrzał na maga. Przypatrywał mu się przez chwilę, po czym skinął do niego głową. Lorian nachylił się w stronę mnicha.
- Widzisz, trzeba być dobrej myśli. - Szeptem przypomniał mu jego słowa wypowiedziane, gdy wchodzili do miasta.
Morris wyprostował się i uśmiechnął szelmowsko do towarzysza. Zathen nie podzielał jego optymizmu. Jego oblicze było niewzruszone, nie zdradzało żadnych emocji.
- Jesteś gotów? - Spytał Klemens nie patrząc na mnicha. Był skupiony na swoich dłoniach. Trzymał je złożone prawie jak do modlitwy i wolno pocierał, jakby rozgrzewał jakiś materiał pomiędzy nimi.
- Naturalnie. - Odparł mnich.
- W takim razie złap mnie jedną ręką za ramie. Tylko trzymaj mocno.
Mnich podszedł do maga, położył mu rękę na ramieniu i ścisnął. Nagle Klemanes wykonał taki gest jakby wyrzucał w powietrze to co tak pieczołowicie rozgrzewał w rękach. Błysnęło oślepiające światło. W pobliżu zrobiło się natychmiast gorąco. Gdy wszyscy przestali mrużyć wzrok, zdali sobie sprawę, że mnich i mag zniknęli.
- Ufasz temu magowi lordzie? - Spytał Lorian lorda Patersona.
- Jak najbardziej służy mi już wiele lat. To jeden z najwybitniejszych magów ognia. Zasiada w ich radzie. Dlaczego miałbym mu nie ufać? - Odparł pewnym głosem lord.
- Tak tylko pytam... - Lorian chciał dokończyć, lecz zamilkł i wytężył słuch. - Słyszycie to co ja?
Dziwny bełkot, jakby setki osób próbowało coś krzyczeć przez zaciśnięte usta, wydobywał się zza muru.
- Zombie. - Wyjaśnił lord Paterson.
Całe miasto zamilkło, czekając z której strony uderzą. Cisza, przerywana tylko bełkotem zombie, trwała krótko. Po chwili z miasta usłyszeli krzyki strażników: "Znów próbują sforsować południową bramę!". W mieście ponownie zrobiło się głośno. Słychać było przemieszczanie się strażników.
- Zaczęło się. - Powiedział lord patrząc w niebo.- Zombie jak co nocy próbują się dostać do miasta. Są coraz głodniejsze, więc będą bardziej zdeterminowane. Za to mnich i mag będą mieli ułatwione zadanie, wszystkie przyszły tutaj. - Spojrzał na Loriana. - Zawiadom mnie gdy wrócą, z meteorytem czy bez. Będę czekał w mojej komnacie. Straż! Idziemy.
I ruszył z obstawą trzech strażników w stronę wnętrza zamku, jedną z kamiennych ścieżek, zostawiając Loriana samego.

Mnichem gwałtownie szarpnęło go góry. Docenił to, że mag kazał mu mocno złapać. Obraz wokół niego rozmył się w mgnieniu oka. Poczuł jak kreci mu się w głowie. Gdy nagle mocno uderzył nogami w ziemię. Obraz pojawił się równie szybko jak zniknął. Stał na polance pośrodku starego, wysokiego lasu, nadal trzymając Klemensa za ramię. Zathen puścił maga i rozejrzał się wokół. Było już całkiem ciemno. Niestety nigdzie nie było widać czerwonego światła. Najwyraźniej musiało być daleko, albo głęboko...
- Chyba musimy się rozdzielić. - Zaproponował mnich.
- Zgoda. Weź ten zwój. - Mag wyjął zza pazuchy i podał Zathenowi zwinięty i obwiązany czerwoną wstążką pergamin. - Gdy przeczytasz tekst w środku, pojawi się wysoko nad Tobą czerwona ognista kula. Przeczytaj jak znajdziesz meteoryt. Gdy ja pierwszy znajdę, zrobię to samo.
- Dobry pomysł. - Mnich wziął zwój od maga. - Ja pójdę... - Zathen zawahał się. Nie wiedział, w którą stronę pójść.
- Według wieśniaków ten kawałek spadł gdzieś w tamtą stronę. - Mag wyciągnął dłoń w stronę przeciwnego końca polanki.
- Dobrze, więc ja pójdę w tamtą stronę w prawo.
- Ja więc biorę lewa stronę.
Oboje ruszyli w tym samym momencie. Zathen zatrzymał się, gdy podszedł do krańca polanki.
- Klemens?
- Tak, mnichu?
- Uważaj na siebie.
Mag uśmiechnął się do mnicha i zniknął między drzewami. Zathen również wkroczył za linie drzew.

niedziela, 28 października 2012

7. Proste zadanie

Zathen i Lorian szli długim, bogato ozdobionym korytarzem. Mijali po drodze mnóstwo komnat. Niektóre miały zamknięte drzwi, niektóre były otwarte a jeszcze inne w ogóle ich nie miały.
- Lord Paterson przyjmie was w swojej prywatniej komnacie. - Poinformował ich niemłody paź, który prowadził ich do lorda, odkąd tylko przekroczyli progu zamku.
Dlaczego nie w sali tronowej, przecież każdy lord chlubi się nią. Daje mu ona poczucie wyższości i władzy. Zastanawiał się Lorian. Będąc w straży przybocznej króla, poznał wielu lordów. Widział ich zachowania. Słyszał rozmowy, w których chwalili się swoim bogactwem, zamkami, ziemiami czy też wojskami. Na dworze króla panowała strasznie gęsta atmosfera. Każda rozmowa miała polityczne znaczenie. Każdy ważył słowa, nim je wypowiedział na głos. Stąd też wielu rzeczy można było się dowiedzieć, ale żadnej nie można było brać za pewnik.
- To tu. - Powiedział paź zatrzymując się przed masywnymi drewnianymi drzwiami.
Były ozdobione mnóstwem klejnotów oraz złotymi wstawkami. Stało przed nimi dwóch strażników. Obaj w grubych lśniących, płytowych zbrojach. Każdy dzierżył w ręku halabardę, a przy pasie miał przypięty długi miecz.
- Lord was oczekuje. - Zaintonował z nonszalancją paź. Mówiąc to sięgnął po złotą klamkę pomiędzy dwoma strażnikami i otworzył drzwi.
Obaj towarzysze weszli do środka. Pomieszczenie nie było zbyt duże. Naprzeciw wejścia znajdowało się ogromne okno, doskonale oświetlające całą przestrzeń komnaty. Po obu stronach piętrzyły się półki z książkami. Po środku stało biurko z rozrzuconymi zapisanymi pergaminami. Za nim stało jedno drewniane zdobione klejnotami krzesło z miękką poduszką przyszytą do siedzenia. Za to przed biurkiem stały dwa zwykłe krzesła, nie mające poduszek.
- Cóż zatem świat zupełnie zwariował. Mnich w moich skromnych progach. Wybaczcie waszmościowie, iż przyjmuje was w tym skromnym gabineciku, lecz zmusiły mnie do tego ostatnie wydarzenia. - Przemówił do nich lord Paterson stojący przed oknem.
Ubrany był w kosztowną szatę zdobioną złotymi i srebrnymi wstawkami. Przepasany był szerokim pasem z wyszukanego materiału. Promienie słońca wpadające zza jego ramion nie pozwalały towarzyszą dojrzeć w pełni jego oblicza.
- Obawiam się, iż znamy powód owych wydarzeń. - Odparł mnich.
Towarzysze objaśnili lordowi powód ich wizyty oraz działanie meteorytów.
- Dlatego twierdzimy, iż to jest powód tego zamieszania na Twych ziemiach. - Wtrącił Lorian.
- Tak. - Dodał Zathen. - Ponadto...  - Chciał kontynuować, lecz w tym momencie drzwi otworzyły się i do komnaty wpadł obcy mężczyzna. Na pierwszy rzut oka wyglądał na starca, lecz przyglądając mu się bliżej można było odczuć duże pokłady energii wewnątrz jego ciała. Miał długie, siwe włosy, lecz nie miał zarostu. Zmarszczki wskazywały na ponad pięćdziesiąt lat.
- Witaj panie. Właśnie usłyszałem o przybyciu mnicha do naszego miasta i chciałem go osobiście powitać jako naczelny mag. - Odezwał się zdyszanym głosem. Ubrany był w szarą szatę z czerwonymi zakończeniami.
- Tak. Waszmościowie pozwolą, naczelny mag mojego miasta, Klemens. - Przemówił lord. - Proszę, kontynuuj mnichu.
- Jak więc mówiłem... - Mnich odwrócił się z powrotem do lorda. - Twierdzę, iż meteoryt zamienia ludzi w zombie. A ci gryzą kolejnych. Ugryzieni w ciągu dnia umierają, a w nocy ich trupy wracają do reszty umarłych. Najprawdopodobniej gdzieś koło meteorytu.
- W nocy jesteśmy oblegani przez te zombie. Dlatego miasto jest zamknięte. Słychać tylko jakieś bełkoty i walenie w bramę. - Przerwał mu mag Klemens.
- Tak czy siak organizują się. A to zdecydowanie wskazuje na działanie meteorytu.
- Więc cóż można zrobić? - Niecierpliwił się lord Paterson.
- Trzeba wyjąć kamień z ziemi. Tylko trzeba się tam dostać. A ani ja ani Lorian nie wiem gdzie może się znajdować.
- Wieśniacy widzieli w która stronę spadał. Mogę Cie tam teleportować. - Odezwał się ponownie Klemens.
- Nie kpij Klemensie. Trzeba tam wysłać oddział rycerzy a nie jednego mnicha. - Wtrącił lord.
- Z całym szacunkiem lordzie, lecz to nie jest zły pomysł. Plan Klemensa ma szanse powodzenia, o ile zrobimy to w nocy. Będziemy widzieli czerwone światło meteorytu, więc łatwiej będzie mi go znaleźć. Ponadto potwory będą daleko. - Odparł mnich.
- Hmm... Racja. - Przyznał lord po chwili namysłu. - Tylko pamiętaj, będziesz tam zdany tylko na siebie. Dobrze więc. Klemens, teleportujesz Zathena po zachodzie słońca w okolicę meteorytu. Nie zawiedź nas mnichu!
Godzinę później mnich i Lorian siedzieli w komnacie przydzielonej im przez lorda.
- Dasz radę? - Zagadnął Morris. - Wiesz, ostatnim razem miałeś problem z wyciągnięciem meteorytu.
- Tak, nie martw się o to. Mam jeszcze duży zapas siły. - Mnich uśmiechnął się do niego.
Lorian spojrzał na mnicha powątpiewająco. Skąd on się wziął? Kim on jest? Słyszałem i czytałem o mnichach wiele, ale ten jest jakiś inny. Ciekaw jestem czy sobie poradzi bez problemów. I chodź nie życzę mu tego, to zastanawiam się czy cokolwiek jest wstanie go zatrzymać. 

wtorek, 16 października 2012

6. Ciemnie rozmowy

Wielka brama zamknęła się z nieprzyjemnym metalowym dźwiękiem. Chwilę później szczęknęły zamki i zasuwy.
Wysoki mężczyzna wyszedł na drogę przed stolicą Ziemi Patersonów. Miał na sobie skórzaną, ćwiekowaną zbroję bez rękawów, skórzane, ćwiekowane rękawice sięgające do połowy przedramienia, skórzane spodnie i wysokie skórzane buty. Stanął w lekkim rozkroku na przeciwko bramy i skrzyżował ręce na piersi. Stał tak przez chwilę, gdy nagle powietrze wokół stężało. Sześć stóp przed nim pojawiło się tuzin małych błyskawic. Po chwili błyskawice zamieniły się w ognistą kulę, a kula zaczęła zmieniać kształt i konsystencje. Z każdą chwilą coraz bardziej przypominała ludzką postać składającą się z... magmy.
Nieznajomy nie wykazywał żadnych oznak zaskoczenia. Jedynie czasami na jego niemłodej twarzy pojawiał się znikomy grymas strachu.
Po niecałych pięciu minutach stała przed nim postać z rozgrzanego do czerwoności kamienia. Postać bez wyraźnych rysów twarzy, ale z w pełni wykształconymi rękami, wraz z palcami, oraz nogami.
- Jakie masz dla mnie informacje? - Odezwał się lodowaty, przerażający głos w głowie nieznajomego człowieka.
- Mnich wraz z tym drugim weszli właśnie do miasta. Mają dopiero dwa kawałki księżyca. Kolejny spadł tu niedaleko i zamienia ludzi w zombi. - Odezwał się nieznajomy pewnym głosem.
- To dobrze. Wszystko idzie zgodnie z planem. - Ponownie zabrzmiał lodowaty głos. Nieznajomemu przebiegły ciarki po plecach.
- Lordzie, a nie boisz się, ze ten mnich może pokrzyżować Twoje plany? Dlaczego to ja nie mogę dla Ciebie zdobyć tych kamieni? - Zadał pytanie tym razem niepewnie człowiek w skórzanej zbroi.
- Masz mniejsze szanse na powodzenie niż on. Ty masz dopilnować, aby on zdobył wszystkie kawałki, a potem ja mu je odbiorę i mój tysiącletni plan w końcu dobiegnie końca.
- Czyżbyś wątpił w moje umiejętności panie? W czym on jest lepszy ode mnie? - Spytał lekko roszczeniowym tonem.
- On jest potomkiem rodu Kivi. Ma moc, której Ty nigdy nie posiądziesz.
- To znaczy, że może się z Tobą równać, panie? - Spytał ostrożnie spodziewając się najgorszego. Jako, że postać nie miała twarzy nie widział jaką reakcję wywołał w swym lordzie.
 - Nikt nie jest potężniejszy ode mnie. - Zagrzmiał lodowaty głos. - Oprócz bogów, ale to kwestia czasu. Sam zebrałbym wszystkie dwadzieścia kawałków. Niestety jestem uwięziony w piekle i moje ruchy na ziemi są ograniczone. Gdy już będę dysponował tymi meteorytami, nic nie stanie mi na przeszkodzie. I nawet sam Forto pokłoni się przede mną.
- Któż to, mój panie?
- Jak wy ludzie nic nie wiecie o świecie, który was otacza! Forto, bóg bogów. Król królestwa niebieskiego. Zwierzchnik i ojciec wszystkich bogów, bożków, archaniołów, aniołów i wszystkiego co boskie. A wy pewnie nadal wiecie tylko o istnieniu czterech bogów...
- Lordzie, Ty tylko jesteś najmądrzejszy. - Nieznajomy skłonił się w pół.
- Dobrze już. Cięgle muszę sobie uświadamiać, że jesteś tylko człowiekiem. Mam coś dla Ciebie. To zapłata za dobrze wykonana misję, przyda Ci się w trakcie jej wykonywania.
Na szyi nieznajomego zmaterializował się amulet. Gruby trójkąt z dziwnym znakiem pośrodku. Kolor artefaktu wskazywał na wykonanie z brązu, lecz był za lekki na ten surowiec.
- To amulet Drem. Na świecie są tylko trzy takie. Gdy go nosisz jesteś nieśmiertelny. Nikt nie może Cię zranić ani też nie dotyka Cię starość.
- Och, dziękuję! Mój lordzie, jak ja Ci się odwdzięczę?!
- Wykonaj zadanie. Nic więcej. - Po raz ostatni zagrzmiał lodowaty głos, po czym postać rozsypała się w popiół, który zaległ na środku szlaku ale nadal emanował dużą temperaturą.
Człowiek w skórzanej zbroi wziął do ręki amulet i przyjrzał mu się uważnie. Teraz jestem pewien, że właściwą stronę wybrałem. Pomyślał, uśmiechając się szelmowsko. Po chwili ruszył w stronę bramy. Po dwóch krokach również rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając tylko ciemną mgłę za sobą.

sobota, 13 października 2012

5. Stolica Ziemi Patersonów

Dochodziło południe. Obaj towarzysze zbliżali się powoli, na dwóch wierzchowcach, do wielkiej bramy, wkomponowanej w równie potężny mur, wyższy od pobliskich drzew. Poruszali się szerokim szklakiem już od kilku mil. Po obu stronach wbite były pochodnie zapalane z nadejściem zmroku. Widocznie szlak musiał być bardzo uczęszczany. Droga był równa, zadbana i mogła pomieścić trzy wozy jednocześnie. Jednakże dziś nikogo na niej nie spotkali.
- Dojechaliśmy do stolicy ziemi Patersonów. - Podjął rozmowę Lorian. - Jak już mówiłem Ci wcześniej, powinno tu być mnóstwo wozów, kupców, rolników, robotników. Tutaj łączą się dwa szlaki z ziemi Owenów i z ziemi Christopherów. Dalej za miastem wychodzą już jako jeden i prowadzą prosto do stolicy króla. Jako, że Patersonowie są jednym z głównych dostarczycieli żywności w całym królestwie, ruch nawet na chwilę nie powinien ustępować na tych szlakach.
- Może ma to jakiś związek z meteorytami. - Podsunął mnich.
- Musimy się koniecznie dowiedzieć.
Brama była zamknięta. Nikt nie wyszedł im na powitanie. Zathen uderzył pięścią trzy razy w ogromne drzwi. Huk rozniósł się po okolicy. Spłoszone ptaki uniosły się w powietrze, opuszczając korony drzew.
Po chwili, gdy mnich już miał uderzyć w bramę po raz kolejny, usłyszeli szczęk metalu. Otworzył się mały lufcik, w których pojawiła się para oczu.
- Miasto zamknięte z powodu zarazy. Wejścia nie ma! - Odezwał się gruby głos z lufcika.
- Chwila! Jestem Mnich Zathen i niosę list do króla.
- A kto jest z Tobą?
- Lorian Morris, kapitan straży z miasta pod granicą z ziemiami Christopherów.
- Musze się skonsultować z kapitanem. Poczekajcie.
Lufcik zamknął się nagle.
- Znając życie, musimy się przygotować na długie czekanie - Skomentował Lorian.
Rzeczywiście, czekali długo. Po przeszło godzinie lufcik ponowne się otworzył.
- Jesteście tam jeszcze? - Zagrzmiał gruby głos.
- Tak. - Odpowiedział mnich, wstając spod drzewa rosnącego na skraju szlaku i podszedł do bramy. - Jaka decyzja?
- Lord Paterson, przyjmie tylko mnicha. - Zathen popatrzył na Loriana.
- Nie ma mowy. Wchodzę z nim, albo poinformuję króla o przeszkodach jakie Lord Paterson stawiał mi na drodze.
Otwór w bramie po raz kolejny zniknął z trzaskiem.
- Nic z tego, strażnicy nigdy nie negocjują z kimś za bramy. Musimy iść na około.
Nawet nie zdążyli zrobić kroku, gdy wielka bram poruszyła się. Powoli, leniwie ruszyło się najpierw pierwsze skrzydło, po chwili drugie. Brama otworzyła się tylko tak, aby wpuścić jedną osobę i to bokiem. W przejściu stanął Rycerz w grubej, błyszczącej, płytowej zbroi. Na głowie miał hełm, okalający całą jego twarz. W lewym ręku trzymał błyszczącą i długą lance.
- Niech będzie. Możecie wejść obaj.
- Trzeba być dobrej myśli. - Szepnął Zathen i klepnął Morrisa w ramię, przepuszczając go pierwszego. Sam wszedł tuz za nim.
Znaleźli się na głównej ulicy miasta. Po jednej jak  i drugiej stronie ulicy wznosiły się piękne lśniące budynki. Lecz było tu coś co nie pasowało to wszystkiego. Mnóstwo ludzi koczujących na drogach. Rozstawione namioty, całe rodziny w obdartych ubraniach. Żebracy, starcy, ganiające się brudne dzieci w starych, szarych workach.
- Wszyscy z okolicznych wiosek schronili się w mieście przed zarazą. - Zagrzmiał rycerz widząc miny nowych przybyszy. - Zanim wejdziecie dalej, musicie pokazać ręce, nogi i szyje.
- Dlaczego? Co to za zaraza? - Zaciekawił się Lorrian.
- Od tygodnia coś napada w nocy na ludzi. Gryzie ich w nogi, ręce lub szyje. Dwa dni potem człowiek umiera. A następnej nocy po śmierci jego ciało znika. Nikt nie widział jeszcze tego czegoś. Wieśniacy mówią, że wygląda jak żywy trup ale nie wierzcie we wszystko co mówią. Pospólstwo często przesadza. Dobra, pokażcie ręce.
Po oględzinach najbardziej narażonych na ugryzienie miejscach, towarzysze ruszyli w stronę zamku położonego w najwyższym punkcie miasta.
- Co o tym sądzisz? - Zagadnął szeptem Morris Zathena, ponieważ straż deptała im po piętach.
- Wydaje mi się oczywiste, że to może mieć związek z meteorami.

niedziela, 30 września 2012

4. Pięści

- Ruszamy na trzy, ale przedtem muszę coś zrobić - Powiedział mnich.
     Stali po obu stronach starych, metalowych drzwi. Pomieszczenie było ciasne, oświetlała je mała wiązka księżycowego światła, wpadająca przez niewielki okrągły otwór w ścianie tuż pod sufitem. Na zewnątrz słychać było szczęk metalu, dziwne skrzeki oraz nieprzyjemny odgłos pocieranych o siebie kości.
     Morris usłyszał przyśpieszony ciężki oddech mnicha. Powietrze wokół zgęstniało. Kapitan ledwo dostrzegł w tych ciemnościach, jak ręce Zathena zaczynają drżeć.
- Dobrze się czujesz? - Spytał niepewnie. Zathen nie odpowiedział. Jego oddech przyśpieszył, z gardła wydobywał się stłumiony krzyk.
- Już. - Odparł mnich po chwili, lekko zmęczonym głosem.
- Ale co już? Co Ci się stało? - Spytał zaskoczony Morris.
- Zobaczysz - Odparł mnich i zaczął odliczać. - Raz... Dwa... Trzy! - Zathen z całej siły uderzył pięścią w metalowe drzwi, które całkowicie wypadły z zawiasów, odlatując na co najmniej pięć stóp.
Był środek nocy, lecz pełnia księżyca oświetlała dość wyraźnie otaczający ich krajobraz. Znajdowali się w małej krypcie pośrodku starego, zarośniętego różnymi chwastami cmentarza, otoczeni przez przerażające monstra. Potwory bez skóry, bez mięśni, bez jakiejkolwiek tkanki. Właściwie były to tylko same ludzkie szkielety trzymające w rękach miecze, topory i tarcze. Najbardziej przerażające były ich oczy świecące szkarłatem. Rozlatujące się groby potęgowały uczucie grozy i strachu.  Wyważone drzwi staranowały po drodze z dziesięciu przeciwników.
Obaj towarzysze od razu wyskoczyli z kryjówki i rozpoczęli natarcie. Morris odparował mieczem atak z prawej strony pierwszego szkieleta. Przeciwnik ciął ponownie toporem z góry. Kapitan zablokował cios, wykonał piruet i dźgnął szkieleta między żebra. Szkieleta to nie zatrzymało. Ponownie ciął z góry, jakby miecz Morrisa nigdy go nie dotknął. Jeszcze raz zablokował atak i odepchnął potwora. Spojrzał na Zathena, który zdążył już powalić pięć szkieletów.
- Celuj w złączenia kości! - Krzyknął Zathen widząc nieporadność kompana.
Jednak Morris zastanawiał się nad czymś innym. Czy to przez blask księżyca, czy faktycznie ręce mnicha zmieniły kolor. Z tej perspektywy dłonie miał koloru szarego, a nawet srebrnego. A co było jeszcze bardziej niesamowite zwiększyła się siła mnicha. Jak to możliwe, żeby wyważył jednym uderzeniem ciężkie metalowe drzwi?
Zathen, powalał szkielety jeden za drugim. Jednym uderzeniem strącał im czaszkę z karku, miażdżył korpus, bądź roznosił tarcze na drzazgi.
- Uważaj! - Krzyknął mnich.
Morris, odwrócił się i w ostatniej chwili uskoczył przed nadlatującym toporem. Zachwiał się na ugiętych nogach, ale od razu zamachnął się mieczem i odciął głowę szkieletowi. Zanim bezwładna czaszka upadła na ziemie, cały szkielet rozleciał się na kawałki.
- Skoncentruj się na walce. - Dodał mnich już nieco spokojniejszym tonem. I nagle to on popełnił błąd - a przynajmniej tak zdawało się kapitanowi. Z prawej strony mnicha nadbiegł szkielet, którego towarzysz wcześniej nie zauważył. Ciął mieczem z góry. Mnich wystawił rękę pod katem dziewięćdziesięciu stopni. Było pewne, że szkielet odetnie mu kończynę... Ale tak się nie stało. Przez cmentarz przebiegł ogłuszając dźwięk, niczym przy uderzeniu młota o kowadło. Miecz odbił się od ręki mnicha i złamał w połowie, zostawiając jedynie przeciętą szatę na rękawie, bez żadnego śladu krwi. Lorian wytrzeszczył oczy, ale szybko musiał wrócił do walki. Kątem oka zobaczył jedynie, jak Zathen miażdży obiema pięściami czaszkę szkieleta.
Mimo, iż zabili już ponad tuzin potworów, ich liczba nie zmniejszała się. Coraz to nowe szkielety wychodziły z grobów, z ziemi, z krypt. Wydawało się, że ta walka trwać będzie bez końca.
Zathen korzystając z chwili oddechu - w promieniu dwóch metrów nie było kolejnego szkieleta - rozejrzał się wokół. Nagle coś przykuło jego uwagę.
- Lorian! Musimy dostać się do meteorytu. To on przywołuje coraz więcej tych monstrum. - Krzyknął do Morrisa, walczącego po drugiej stronie cmentarza.
- Dobrze ale gdzie on jest? - Odkrzyknął Morris wykonując piruet i odcinając obydwie górne kończyny kolejnemu szkieletowi.
- Tam. - Odparł mnich, wyciągając rękę w stronę największej krypty na skraju cmentarza.
Z krypty wydobywały się pulsujące promienie szkarłatnego światła. Lorian kiwnął głową i skierował się w stronę krypty, powalając przy tym kolejnych przeciwników na swej drodze. Mnich ruszył w tym samym kierunku. Rękawy szaty miał już tak pocięte przez blokowanie niezliczonych uderzeń, że postanowił zupełnie się ich pozbyć. W przerwie miedzy jednym a drugim szkieletem oderwał sobie resztę materiału pozostałego na rękach, robiąc z szaty bezrękawnik z kapturem. Obie ręce były srebrne, a przynajmniej tak wyglądały w świetle księżyca. Mięśnie były idealnie wyrzeźbione i co najmniej dwa razy większe od przeciętnego człowieka.
Chwilę później obaj spotkali się przed wejściem do krypty. Z bliska zauważyli, iż jest to ruina. Widocznie spadający meteoryt zniszczył budowlę, zostawiając nienaruszoną frontową ścianę.
Mnich jednym ruchem ręki wywarzał drzwi, które z hukiem wpadły do środka. Spadały długo, ponieważ w środku znajdował się niewielki krater, utworzony przez ów aerolit. W samym środku leżał, pulsujący szkarłatnym światłem, nieduży kamień. Płaski prostokąt o nierównych krawędziach, z którego promieniście rozchodziły się żyłki czerwonej energii, wnikające w głąb ziemi.
- Spróbuj odeprzeć jak najwięcej tych monstrów. Ja wyciągnę ten kawałek z ziemi. - Mówiąc to mnich skoczył na sam dół czeluści. Pomimo 20 stóp głębokości, mnich wylądował bez problemów i prawie bezdźwięcznie. Od razu chwycił za meteoryt, próbując go wyrwać. Zdziwił się, gdy nie chciał wyjść za pierwszym pociągnięciem. Zathen szykował się do drugiej próby. Rozstawił szeroko nogi, ugiął kolana i poprawił uchwyt.
Morris też, nie marnował czasu. Szkieletów było coraz więcej. Nie dość, że wychodziło ich z pod ziemi dwa razy tyle co wcześniej, to wszystkie koncentrowały swoją uwagę na nim. Kapitan machał mieczem w powietrzu jak oszalały. Każde machnięcie orężem rozsypywało co najmniej jednego szkieleta na części. Czy to blok w obronie, czy cięcie w ataku - każde niosło ze sobą zniszczenie.
-Mam! - Usłyszał w końcu krzyk Zathena. Chwile później mnich wystrzelił z dziury jak strzała. Przelatując nad pozostałością frontowej ściany krypty, robiąc salto w powietrzu wskoczył między szkielety napierające na Morrisa.  Nowe szkielety już się nie tworzyły. Obaj szybko rozprawili się z pozostałymi potworami.
- Myślałem, że nigdy się ich nie pozbędziemy... - Powiedział Lorian, oddychając ciężko jak po szybkim biegu.
- Przyznam, że to nie było łatwe. Dziwne... - Mnich wyjął meteoryt za pazuchy i pokazał Morrisowi. - Wygląda identycznie jak poprzedni, ale o wiele trudniej było go wyjąć z ziemi.
- Myślisz, że z każdym kolejnym będzie coraz trudniej?
- To możliwe. Tylko boje się pomyśleć co będzie przy dwudziestym...
Lorian przez chwilę wyobraził sobie jak tuzin żołnierzy wyciąga z krateru mały czerwony kamyk kilkoma linami.
- To teraz wiem, po co nam posiłki od króla. - Mówiąc to, szelmowsko uśmiechnął się do mnicha, który odwzajemnił uśmiech. Po chwili kapitan dodał poważniejszym tonem. - Chodźmy stąd, bo to miejsce przyprawia mnie o dreszcze.
Obaj ruszyli w przeciwległą stronę cmentarza.
- A właśnie... Co się stało z Twoimi rękami? Tamten szkielet powinien Ci jedna odrąbać.
- Żelazne pięści. To taka umiejętność przemiany swoich rąk w metal. Jestem wtedy silniejszy, mogę więcej podnieść i nie może mnie nic zranić. W ręce oczywiście. Niestety kosztuje mnie to dużo energii. Moje ręce pozostają metalowe tylko przez godzinę, a mogę je tak zamienić tylko raz dziennie. Inaczej nie miałbym siły ich nawet podnieść.
- Niesamowita sprawa! Każdy mnich tak potrafi? Masz jeszcze jakieś umiejętności? Czy ja też mógłbym się tego nauczyć? - Lorian nie mógł się powstrzymać, przed zadaniem tych wszystkich pytań na raz.
- Spokojnie. To jest jedna z podstawowych umiejętności mnicha. Potrafię jeszcze zamienić swoją skórę w kamień, tak zwana kamienna skóra. Przeciętny mnich uczy się tego od małego i zajmuje mu to kilka lat.
- Czyli raczej nie mam szans... A Ty w ile się tego nauczyłeś?
- Sześć miesięcy. 

czwartek, 9 sierpnia 2012

3. Przepowiednia


Słońce chyliło się ku zachodowi. Ostatnie promienie schodziły z końcówek drzew. Zathen i Morris rozbili obóz na skraju starego lasu pełnego wysokich sosen. Mnich przyniósł właśnie zapas chrustu i zajął się rozpalaniem ogniska. Kwadrans później wrócił kapitan z upolowanymi królikami. Gdy obaj się posilili było już zupełnie ciemno. Powoli dogasające ognisko oświetlało czerwonym promieniem pobliskie drzewa.
- O czym jeszcze mówi Księga Kivi? Czego możemy się spodziewać? - Zaczął rozmowę Morris.
- Księga Kivi jest tajna, nawet mnisi znają tylko jej niektóre fragmenty. Przepowiednia mówi, iż meteorytów będzie rzeczywiście dwadzieścia. Każdy ożywia piekielne pomioty na ziemi. Według niej musimy zebrać wszystkie dwadzieścia kawałków księżyca i przekuć je w miecz. On pomoże nam obalić największe zło. Pierwszy meteoryt sprowadził wampiry... 
- Stój... Jak wygląda największe zło? - Zaciekawił się Morris.
- Słuchaj kapitanie...
- Odpuśćmy sobie te tytuły. Po tym co przeżyliśmy w krypcie z wampirami, chyba możemy mówić sobie po imieniu?
- Dobrze więc. Jak mam się do Ciebie zwracać?
- Lorian. Mam na imię Lorian. - Powiedział z szelmowskim uśmiecham. - Więc co z tym największym złem? 
- Do końca nikt nie wie. Księga opisuje to coś jako niepokonanego wroga. Miecz to nie wszystko. Aby go pokonać, będzie potrzebne coś jeszcze.
- Ale co?
- Tego też nikt nie wie. 
- To się robi coraz bardziej skomplikowane.
- Słuchaj Lorian. Mamy już jeden meteoryt. Następny sprowadzi nieumarłych. Musimy zebrać wszystkie, pokonać te bestie a potem wykuć miecz. Według przepowiedni resztę zrobi przeznaczenie.
- Ale dlaczego my? 
- Ja miałem sen, w którym jakiś głos kazał mi zebrać wszystkie kawałki księżyca i przekuć je w miecz. Ale dlaczego Ty zechciałeś mi towarzyszyć?
- Już Ci mówiłem, chciałem uwolnić miasto od tych wampirów. A skoro nie mam do czego wracać, a wciąż jestem żądny przygód... To pewnie przyda Ci się moja pomoc. 
- Dlaczego nie masz do czego wracać? - spytał Zathen.
Lorian spojrzał  w niebo. Noc była bez chmurna. gwiazdy błyszczały na sklepieniu. Ogień ledwo się tlił między zwęglonymi kawałkami drewna.
- Nie... Jeszcze chyba  nie jestem gotów do zwierzeń na ten temat. Wybacz. - Mówiąc to odwrócił się tyłem do ogniska.
- Wybacz, nie chciałem poruszać bolesnych tematów. Każdy z nas ma coś w sercu. To może nas uczynić niewiarygodnie mocnymi, bądź bardzo słabymi. Od nas zależy jak wykorzystawszy to co w nim tkwi. To świadczy o naszym charakterze.
Lorian nie odezwał się. Długo leżeli w milczeniu, aż ogień całkowicie zgasł.
- Zathen? Czy powodem Twoje podróży do króla jest przepowiednia i Twój sen?
- Dokładnie. Zostałem wysłany przez moich braci z misją powiadomienia króla i pomocy przy zebraniu wszystkich kawałków. Jak się domyślasz, kolejne pomioty piekielne sprowadzone przez meteoryty będą coraz potężniejsze. Trudno będzie je pokonać w dwójkę. Nawet cała armia może nie wystarczyć...
- To jest coraz bardziej skomplikowane...

piątek, 13 lipca 2012

2. Kawałek księżyca

Mnicha obudziły straszne wrzaski. Chwilę później rozległo się walenie w drzwi i do pomieszczenie wpadł Kapitan.
- Zapomniałem Ci powiedzieć... Od jakiegoś czasu w nocy atakują nas wampiry. I dziś znów się pojawiły!
Zathen bez słowa wstał i ubrał się. Obaj wybiegli na ulicę. Przy każdym domu paliła się pochodnia. W alejkach było pełno żołnierzy uzbrojonych w kusze. Zathen zerknął za siebie. Kapitan również trzymał kuszę.
- Co wy robicie? Przecież wampiry są za szybkie, żeby je trafić z kuszy...
- Tak wiem, ale jak pozwolisz podejść wampirowi do Ciebie na bliżej niż 10 stóp to już po Tobie! - odpowiedział kapitan pewnym głosem.
Okna i drzwi w domostwach były pozamykane. Na zewnątrz nie było żadnych kobiet i dzieci, ale również nie było żadnego... wampira. Tylko ten nie przyjemny szelest...
Zathen spojrzał w górę. Nagle zdał sobie sprawę, że to co przed chwilą miał za ciemną chmurę to tak naprawdę rój nietoperzy, który przykrył całe niebo. I wtedy się zaczęło. Nietoperze zaatakowały. Każdy pikował w dół z zawrotną prędkością. Żołnierze otworzyli ogień. Żaden nie trafił. Chwile później wszyscy leżeli na ziemi rozbrojeni. O dziwo nietoperze nie zbliżyły się do Zathena ani do kapitana, choć ten oddawał strzały z kuszy bez opamiętania.
W końcu, równie szybko jak się zaczął, atak się skończył. Wszystkie małe skrzydlate bestie uniosły się do góry siadając na dachach okolicznych budynków. Odsłaniając w ten sposób jedyną, prócz mnicha i kapitana, stojącą osobę. Była piękna, miał długie, czarne, proste włosy i świecące na czerwono kocie oczy. No i była całkiem naga. Ruszyła powolnym, majestatycznym krokiem w stronę dwóch mężczyzn.
- Jesteś inny niż pozostali... - powiedziała cichym, łagodnym głosem - Emanujesz energią jakiej tamci nigdy nie posiądą. Kim jesteś?
- Jestem Zathen, mnich. I nie warto ze mną zadzierać i radzę Ci również zostaw tych ludzi w spokoju.
- Och, cóż za odwaga. Myśli, że jak posiada nieprzeciętną siłę to może się równać z nami wszystkimi...
- Nie, tylko z Tobą. Wyzywam Cię. Jeżeli masz choć krztę honoru to przyjmiesz wyzwanie.
Nie mylił się. Wampirzyca przybrała pozycje do ataku. Rozpłaszczyła się na ziemi niczym jaszczurka i skoczyła w jego stronę, natychmiast pojawiając się przy nim. Ten jednak w ostatniej chwili uniknął niesamowicie szybkiego ataku i odskoczył na bok.
- Wiedziałam, że jesteś szybki, ale to dopiero początek. Zapewniam Cię.
Znów rzuciła się na niego. Wampirzyca atakowała z niewiarygodną szybkością, lecz każdy jej cios natychmiast był blokowany przez mnicha. Uderzała bez wytchnienia, jakby w ogóle nie odczuwała zmęczenia. Z lewej, z prawej, z góry z dołu. Słychać był tylko świst rozdzieranego powietrza przez jej błyszczące w księżycu długie pazury. Szpony ostre jak brzytwa, o cal omijały twarz mnicha.
Wampirzyca odskoczyła na moment.
- Dobrze sobie radzisz. Ale już czuję smak Twojej krwi.
- Powiedz mi. Od jak dawna jesteś na tym świecie? - Zagadnął mnich.
- Co?! - Pytanie widocznie zbiło ją z tropu. - A co to ma do rzeczy?! - powiedziała prawie krzycząc.
- Odpowiedz. - powiedział spokojnie, ale pewnie.
- Pierwsze, co pamiętam, to posiłek z niedźwiedzia trzy tygodnie temu, ale to i tak nie ma znaczenia. Zaraz będziesz głównym posiłkiem dla moich braci i sióstr.
- Nie sądzę...
W tym, momencie Zathen skoczył do przodu. Wampirzyca zanim się zorientowała, otrzymała potężny cios w serce. Zachwiała się i upadła na kolana. Mnich, wykonując salto, znalazł się za nią. Złapał ją za głowę i obrócił mocno w prawo. Jej ręce opadły bezwiednie. Oczy, podłużne jak u kota, zatrzymały się w jednym punkcie. Puścił ją, a jej ciało uderzając o ziemie rozpadło się na tuzin małych nietoperzy, które od razu spłonęły. Nietoperze siedzące na dachach rozproszyły się w powietrzu i pouciekały w każdym kierunku.
Zathen zwrócił się do kapitana straży.
- Czy coś niezwykłego stało się trzy tygodnie temu?
Żołnierze patrzyli się oniemieli.
- Jak... Jak Ty to zrobiłeś...? Nie widziałem nawet kiedy się przy niej znalazłeś. Nie mówiąc już o tym, że jej ciosów również nie było widać.
- Wampiry są bardzo szybkie, a szczególnie te piekielnego pomiotu. Jeżeli chodzi o mnie, to tylko trening nad ciałem i umysłem... A więc, czy coś nie zwykłego działo się tutaj trzy tygodnie temu?
Kapitan Morris jak i reszta straży miejskiej patrzyła na mnicha z otwartymi ustami.
- Co... Co...? A tak. No więc przed pojawieniem się wampirów, z nieba w nocy spadł niebieski meteoryt. Myśleliśmy, że to kawałek księżyca, ponieważ leciał z jego strony.
- Istotnie to był kawałek księżyca. Jak mówi przepowiednia z Księgi Kivi, to pierwszy kawałek z dwudziestu. Każdy meteoryt zwiastuje przybycie innego piekielnego pomioty. Wampiry to  najmniej groźne stworzenia z nich...
Żołnierze nie wyglądali na przekonanych czy przerażonych.
- Co on mówi?
- Zwariował?
Mówili wszyscy na raz.
- Przecież wampiry żyją wszędzie. To nie pierwszyzna, że atakują jakieś miasto.
Na mnichu te komentarze nie robiły żadnego wrażenia.
- Zastanówcie się przez chwile. - Powiedział spokojnie. - Czy widzieliście kiedykolwiek, żeby wampiry tak się zorganizowały? Bo to, że reszta nietoperzy też była wampirami wiedzieliście...? - Mnich ewidentnie wątpił w inteligencje straży.
- Zathen ma rację. - Podjął kapitan Morris. - Słyszałem o Księdze Kivi i o tej przepowiedni. Jeżeli to rzeczywiście prawda to ciężkie czasy przed nami...
- Musimy poszukać tego meteorytu. Po zderzeniu z ziemią robi się czerwony i przywołuje monstra rodem z piekła. 

czwartek, 12 lipca 2012

1. Mnich

- Stój! Jeszcze jeden ruch, a zostaniesz zestrzelony przez najlepszych kuszników w tym mieście!
- Pomijając fakt, że nie boje się Twoich kuszników. To tak naprawdę ja nic nie zrobiłem. Broniłem się tylko przed zapijaczonymi jegomościami tego miasta... - odpowiedział nieznajomy powoli i spokojnie.
Ten spokój widocznie jeszcze bardziej rozjuszył kapitana straży miejskiej.
- Na kolana, ale już! - krzyknął - i ręce za siebie.
- Nie będę klęczał z niczyjego rozkazu... - powiedział jeszcze ciszej. Tak, że kapitanowi przebiegły dreszcze po plecach.
Kapitan był skołowany, przecież nie każe swoim ludziom rozstrzelać bezbronnego mężczyzny. Z drugiej jednak strony, ten bezbronny mężczyzna parę minut temu ciężko poturbował 10 pijanych, rosłych mężczyzn i obezwładnił 5 szkolonych rycerzy.
Nieznajomy stał pośrodku błotnistej ulicy, wokół mierzyło do niego co najmniej 10 kuszników ze straży miejskiej. Kapitan stał w środku tego kręgu, bliżej "przestępcy". W koło leżało mniej więcej 10 osób w różnych konfiguracjach. Jeden twarzą w błocie, jeden w pojemniku na wodę dla koni. Reszta gdzieś pod ścianami okolicznych budynków.
- Słuchaj no, za taką burdę jakiej dałeś nam pokaz wtrącamy do lochu. I wierz mi, w Twoim przypadku nie zamierzam robić wyjątku.
 Nieznany mężczyzna stał nieruchomo, w długim brązowym habicie z kapturem przykrywającym całą jego głowę.
- Powtarzam jeszcze raz: to ludzie w barze rozpoczęli ta bójkę. Ja się tylko broniłem. Pańscy ludzie też wzięli mnie za przestępce i za agresywnie zareagowali. Ja naprawdę nie mam czasu iść do lochu. Niosę list do króla...
- A tego nie mówiłeś wcześniej. Jak mam Ci wierzyć? Ma królewska pieczęć?
- Naturalnie.. - Nieznajomy odchylił połę habitu i już miał wyciągnąć list, gdy jeden z kuszników nie wytrzymał napięcia i oddał strzał.
- Nie strzela...!!! - krzyknął kapitan. Za późno.
To co się stało dalej wprawiło wszystkich w osłupienie. Strzał padł z boku. W jednej chwili mężczyzna kucnąwszy uchylił się przed bełtem, obrócił się i wstając złapał go tuż przed twarzą kusznika na przeciwko strzelającego. Zrobił to tak szybko, że przeciętny obserwator mógł zauważyć tylko zarys poruszającej się szaty. Manewr jaki wykonał nieznajomy zsunął mu kaptur z głowy.
Głowę miał łysą, a z tyłu na potylicy miał wytatuowany czarny znak.
- Straż, opuścić broń! - krzyknął kapitan podchodząc do mężczyzny w wyciągniętą ręką.
- Kapitan Morris, mnichu. Witam w naszym mieście i przepraszam za tak niechwalebne powitanie. Zapraszam do mojego domu na wieczerze.
Nieznajomy popatrzył na kapitana podejrzliwym wzrokiem, ale wyciągnął rękę.
- Mnich Zathen....
Pół godziny później. Mnich oraz kapitan straży siedzieli w domu przy koszarach. W kominku palił się ciepły ogień. Pomieszczenie nie było duże, ale spokojnie mieścił się stół dla 6 osób, lecz w domu nie było nikogo prócz ich dwóch.
- Skąd wiedziałaś, że jestem mnichem?  - spytał po zjedzonym posiłku Zathen.
- Po znaku na Twej głowie.
- Ale ten znak nie jest powszechnie znany, musiałeś kiedyś służyć u króla, albo czytać bardzo niedostępne księgi...
- Masz rację, byłem niegdyś przyboczną strażą króla... Ale jak wiesz, w straży muszą być młodzi energiczni mężczyźni. Ja już takim nie jestem od 5 lat. Dostałem przydział jako kapitan straży miejskiej w tym mieście.
- To by wyjaśniało, skąd znasz ten znak. Straż przyboczna króla musi być wykształcona.
- A Ty z jaką sprawą jedziesz do Króla? Czeka cię długa podróż...
- Wybacz mi, lecz sprawa jest przeznaczona wyłącznie dla króla.
- Jasne. Przyszykowałem Ci posłanie w pokoju na górze.
- Dziękuje bardzo, jestem wdzięczny.