O blogu

Witaj na blogu fantasy. Jest on poświęcony opowiadaniom o zmaganiach mnicha Zathena, który wypełnia misje uratowania świata przed zagładą. Spotyka go wiele przygód, osobowości oraz przeciwności losu. Depczą mu po pietach siły ciemności oraz nie deje spokoju przeszłość, której nie zna...

Zachęcam Cie do zapoznania się z jego przygodami, a jeżeli nie lubisz czytać to zawsze możesz skorzystać z wersji audio ;)

Obraz

Obraz

niedziela, 30 września 2012

4. Pięści

- Ruszamy na trzy, ale przedtem muszę coś zrobić - Powiedział mnich.
     Stali po obu stronach starych, metalowych drzwi. Pomieszczenie było ciasne, oświetlała je mała wiązka księżycowego światła, wpadająca przez niewielki okrągły otwór w ścianie tuż pod sufitem. Na zewnątrz słychać było szczęk metalu, dziwne skrzeki oraz nieprzyjemny odgłos pocieranych o siebie kości.
     Morris usłyszał przyśpieszony ciężki oddech mnicha. Powietrze wokół zgęstniało. Kapitan ledwo dostrzegł w tych ciemnościach, jak ręce Zathena zaczynają drżeć.
- Dobrze się czujesz? - Spytał niepewnie. Zathen nie odpowiedział. Jego oddech przyśpieszył, z gardła wydobywał się stłumiony krzyk.
- Już. - Odparł mnich po chwili, lekko zmęczonym głosem.
- Ale co już? Co Ci się stało? - Spytał zaskoczony Morris.
- Zobaczysz - Odparł mnich i zaczął odliczać. - Raz... Dwa... Trzy! - Zathen z całej siły uderzył pięścią w metalowe drzwi, które całkowicie wypadły z zawiasów, odlatując na co najmniej pięć stóp.
Był środek nocy, lecz pełnia księżyca oświetlała dość wyraźnie otaczający ich krajobraz. Znajdowali się w małej krypcie pośrodku starego, zarośniętego różnymi chwastami cmentarza, otoczeni przez przerażające monstra. Potwory bez skóry, bez mięśni, bez jakiejkolwiek tkanki. Właściwie były to tylko same ludzkie szkielety trzymające w rękach miecze, topory i tarcze. Najbardziej przerażające były ich oczy świecące szkarłatem. Rozlatujące się groby potęgowały uczucie grozy i strachu.  Wyważone drzwi staranowały po drodze z dziesięciu przeciwników.
Obaj towarzysze od razu wyskoczyli z kryjówki i rozpoczęli natarcie. Morris odparował mieczem atak z prawej strony pierwszego szkieleta. Przeciwnik ciął ponownie toporem z góry. Kapitan zablokował cios, wykonał piruet i dźgnął szkieleta między żebra. Szkieleta to nie zatrzymało. Ponownie ciął z góry, jakby miecz Morrisa nigdy go nie dotknął. Jeszcze raz zablokował atak i odepchnął potwora. Spojrzał na Zathena, który zdążył już powalić pięć szkieletów.
- Celuj w złączenia kości! - Krzyknął Zathen widząc nieporadność kompana.
Jednak Morris zastanawiał się nad czymś innym. Czy to przez blask księżyca, czy faktycznie ręce mnicha zmieniły kolor. Z tej perspektywy dłonie miał koloru szarego, a nawet srebrnego. A co było jeszcze bardziej niesamowite zwiększyła się siła mnicha. Jak to możliwe, żeby wyważył jednym uderzeniem ciężkie metalowe drzwi?
Zathen, powalał szkielety jeden za drugim. Jednym uderzeniem strącał im czaszkę z karku, miażdżył korpus, bądź roznosił tarcze na drzazgi.
- Uważaj! - Krzyknął mnich.
Morris, odwrócił się i w ostatniej chwili uskoczył przed nadlatującym toporem. Zachwiał się na ugiętych nogach, ale od razu zamachnął się mieczem i odciął głowę szkieletowi. Zanim bezwładna czaszka upadła na ziemie, cały szkielet rozleciał się na kawałki.
- Skoncentruj się na walce. - Dodał mnich już nieco spokojniejszym tonem. I nagle to on popełnił błąd - a przynajmniej tak zdawało się kapitanowi. Z prawej strony mnicha nadbiegł szkielet, którego towarzysz wcześniej nie zauważył. Ciął mieczem z góry. Mnich wystawił rękę pod katem dziewięćdziesięciu stopni. Było pewne, że szkielet odetnie mu kończynę... Ale tak się nie stało. Przez cmentarz przebiegł ogłuszając dźwięk, niczym przy uderzeniu młota o kowadło. Miecz odbił się od ręki mnicha i złamał w połowie, zostawiając jedynie przeciętą szatę na rękawie, bez żadnego śladu krwi. Lorian wytrzeszczył oczy, ale szybko musiał wrócił do walki. Kątem oka zobaczył jedynie, jak Zathen miażdży obiema pięściami czaszkę szkieleta.
Mimo, iż zabili już ponad tuzin potworów, ich liczba nie zmniejszała się. Coraz to nowe szkielety wychodziły z grobów, z ziemi, z krypt. Wydawało się, że ta walka trwać będzie bez końca.
Zathen korzystając z chwili oddechu - w promieniu dwóch metrów nie było kolejnego szkieleta - rozejrzał się wokół. Nagle coś przykuło jego uwagę.
- Lorian! Musimy dostać się do meteorytu. To on przywołuje coraz więcej tych monstrum. - Krzyknął do Morrisa, walczącego po drugiej stronie cmentarza.
- Dobrze ale gdzie on jest? - Odkrzyknął Morris wykonując piruet i odcinając obydwie górne kończyny kolejnemu szkieletowi.
- Tam. - Odparł mnich, wyciągając rękę w stronę największej krypty na skraju cmentarza.
Z krypty wydobywały się pulsujące promienie szkarłatnego światła. Lorian kiwnął głową i skierował się w stronę krypty, powalając przy tym kolejnych przeciwników na swej drodze. Mnich ruszył w tym samym kierunku. Rękawy szaty miał już tak pocięte przez blokowanie niezliczonych uderzeń, że postanowił zupełnie się ich pozbyć. W przerwie miedzy jednym a drugim szkieletem oderwał sobie resztę materiału pozostałego na rękach, robiąc z szaty bezrękawnik z kapturem. Obie ręce były srebrne, a przynajmniej tak wyglądały w świetle księżyca. Mięśnie były idealnie wyrzeźbione i co najmniej dwa razy większe od przeciętnego człowieka.
Chwilę później obaj spotkali się przed wejściem do krypty. Z bliska zauważyli, iż jest to ruina. Widocznie spadający meteoryt zniszczył budowlę, zostawiając nienaruszoną frontową ścianę.
Mnich jednym ruchem ręki wywarzał drzwi, które z hukiem wpadły do środka. Spadały długo, ponieważ w środku znajdował się niewielki krater, utworzony przez ów aerolit. W samym środku leżał, pulsujący szkarłatnym światłem, nieduży kamień. Płaski prostokąt o nierównych krawędziach, z którego promieniście rozchodziły się żyłki czerwonej energii, wnikające w głąb ziemi.
- Spróbuj odeprzeć jak najwięcej tych monstrów. Ja wyciągnę ten kawałek z ziemi. - Mówiąc to mnich skoczył na sam dół czeluści. Pomimo 20 stóp głębokości, mnich wylądował bez problemów i prawie bezdźwięcznie. Od razu chwycił za meteoryt, próbując go wyrwać. Zdziwił się, gdy nie chciał wyjść za pierwszym pociągnięciem. Zathen szykował się do drugiej próby. Rozstawił szeroko nogi, ugiął kolana i poprawił uchwyt.
Morris też, nie marnował czasu. Szkieletów było coraz więcej. Nie dość, że wychodziło ich z pod ziemi dwa razy tyle co wcześniej, to wszystkie koncentrowały swoją uwagę na nim. Kapitan machał mieczem w powietrzu jak oszalały. Każde machnięcie orężem rozsypywało co najmniej jednego szkieleta na części. Czy to blok w obronie, czy cięcie w ataku - każde niosło ze sobą zniszczenie.
-Mam! - Usłyszał w końcu krzyk Zathena. Chwile później mnich wystrzelił z dziury jak strzała. Przelatując nad pozostałością frontowej ściany krypty, robiąc salto w powietrzu wskoczył między szkielety napierające na Morrisa.  Nowe szkielety już się nie tworzyły. Obaj szybko rozprawili się z pozostałymi potworami.
- Myślałem, że nigdy się ich nie pozbędziemy... - Powiedział Lorian, oddychając ciężko jak po szybkim biegu.
- Przyznam, że to nie było łatwe. Dziwne... - Mnich wyjął meteoryt za pazuchy i pokazał Morrisowi. - Wygląda identycznie jak poprzedni, ale o wiele trudniej było go wyjąć z ziemi.
- Myślisz, że z każdym kolejnym będzie coraz trudniej?
- To możliwe. Tylko boje się pomyśleć co będzie przy dwudziestym...
Lorian przez chwilę wyobraził sobie jak tuzin żołnierzy wyciąga z krateru mały czerwony kamyk kilkoma linami.
- To teraz wiem, po co nam posiłki od króla. - Mówiąc to, szelmowsko uśmiechnął się do mnicha, który odwzajemnił uśmiech. Po chwili kapitan dodał poważniejszym tonem. - Chodźmy stąd, bo to miejsce przyprawia mnie o dreszcze.
Obaj ruszyli w przeciwległą stronę cmentarza.
- A właśnie... Co się stało z Twoimi rękami? Tamten szkielet powinien Ci jedna odrąbać.
- Żelazne pięści. To taka umiejętność przemiany swoich rąk w metal. Jestem wtedy silniejszy, mogę więcej podnieść i nie może mnie nic zranić. W ręce oczywiście. Niestety kosztuje mnie to dużo energii. Moje ręce pozostają metalowe tylko przez godzinę, a mogę je tak zamienić tylko raz dziennie. Inaczej nie miałbym siły ich nawet podnieść.
- Niesamowita sprawa! Każdy mnich tak potrafi? Masz jeszcze jakieś umiejętności? Czy ja też mógłbym się tego nauczyć? - Lorian nie mógł się powstrzymać, przed zadaniem tych wszystkich pytań na raz.
- Spokojnie. To jest jedna z podstawowych umiejętności mnicha. Potrafię jeszcze zamienić swoją skórę w kamień, tak zwana kamienna skóra. Przeciętny mnich uczy się tego od małego i zajmuje mu to kilka lat.
- Czyli raczej nie mam szans... A Ty w ile się tego nauczyłeś?
- Sześć miesięcy.