Zathen,
Morris oraz Arh szli jedną z bocznych uliczek stolicy królestwa.
Retrock nie robiło wrażenia jedynie na Lorianie.
-
Sporo się zmieniło odkąd mnie tu nie było. - Mruczał co chwile
kapitan.
Najbardziej
zdezorientowany był barbarzyńca. Ogromne budynki piętrzące się
nad ich głowami, ewidentnie przytłaczały wodza plemienia, które
zamieszkiwało ziemię Georg'iów. Towarzysze byli pewni, iż jest to
zdecydowanie jeden z nielicznych razów, kiedy mogą zobaczyć
przestraszonego barbarzyńcę. Retrock zostało wybudowane w
kształcie koła i rozrastało się w tym samym kształcie. Stolica
posiadała trzy, a właściwie cztery części. Pierwsza - Krąg
Zamkowy - to oczywiście siedziba króla oraz cały dwór. Mieszkali
i przebywali tam najbliżsi władcy, najwyżsi stopniem rycerze,
doradcy dworscy oraz ważne dla króla osobistości. Jak choćby
magowie czy delegaci krasnoludów i elfów. Drugą część - Krąg
Wyższy - zamieszkiwała wyższa warstwa społeczna, posiadająca
niebezpośrednią władzę, czyli głównie osoby nieprzyzwoicie
bogate. Tu też znajdowały się koszary dla straży królewskiej -
najlepiej wyszkolonych rycerzy w całym królestwie. Owe koszary były
niegdyś domem Loriana Morrisa. Gdy przechodzili koło nich, kapitan
patrzył na wysoki mur z niebywałą zadumą. Zathen nie potrafił
odgadnąć czy jego towarzysz tęskni za tym miejscem, czy wręcz
przeciwnie. Wzrok Morrisa nie schodził z ścian koszarów puki ich
nie minęli.
-
Tęsknisz za życiem strażnika? - zagadnął mnich. Lorian spojrzał
na niego zdziwiony.
-
Żartujesz?! - spytał z pogardą. - Strażnicy królewscy nie mają
wolnego czasu dla siebie. Nie licząc sobotnich wieczorów, kiedy
mogą się doprowadzić do stanu wysokiej nietrzeźwości w swoim i
tylko swoim towarzystwie i tylko w koszarach. Nigdzie nie mogą
wychodzić. Miałbym za tym tęsknić? Co prawda, raz w tygodniu
przyprowadzane są kurtyzany z najlepszego domu w mieście... -
Kapitan zamilkł na chwilę. Jego oczy powędrowały ku górze, jakby
się nad czymś zastanawiał, albo przypominał. Westchnął. - Jak
się ma te dwadzieścia pięć, trzydzieści lat jest to atrakcyjna
perspektywa. Ale szybko człowiek się nudzi. Ci chłopcy są bardzo
dobrze wyćwiczeni, ale nie mają doświadczenia. Na wojnie długo by
nie pożyli...
-
Ale Ty potrafisz walczyć. Nie raz to udowodniłeś.
-
Lorian jest dobry wojownik. Arh to widzi. - odezwał się barbarzyńca
basowym głosem.
-
Dziękuję - Lekko zdziwiony Morris skinął głowa w stronę wodza.
- Wiecie, już trochę czasu minęło odkąd opuściłem mury
Retrock. Stoczyłem już kilka pojedynków, nic specjalnego, ale
zawsze coś. W koszarach nie stoczyłem żadnej walki... - ponownie
zamilkł na chwilę. - Pomimo tego zawdzięczam tym koszarom wszystko
co mnie życiu spotkało...
Dalej
szli w milczeniu. Budynki w tym miejscu były już kilkupiętrowe i
bardzo zadbane. W przeciwieństwie do trzeciej warstwy, zwanej
Kręgiem Targowym, w której żyła reszta miasta. Tam odbywał się
cały miejski ruch. Największe targowisko w całym królestwie
znajdowało się właśnie w tym kręgu. Zajmowało połowę tamtej
części miasta i było przepełnione każdego dnia, od wczesnych
godzin porannych aż do zachodu słońca. Można tam znaleźć
największą różnorodność osób, ras i profesji. Wystarczyłoby
nadmienić, iż w jednej z uliczek, którą mijali w tamtej cześć
miasta, widzieli starego pół-elfa żebrzącego o jedzenie. Jest to
nieprawdopodobne, gdyż elfy są rasą wyniosłą i dostojną. Żaden
z nich nigdy nie zniżyłby się do takiego poziomu. Wolałby umrzeć
z głodu w odosobnionym miejscu - pomijając fakt, iż taka sytuacja
jest dla elfa absurdalna. A jednak w Retrock wszystko jest możliwe,
nawet krasnolud łotrzyk, który próbował ich okraść, gdy
przechodzili przez targowisko. Na szczęście mnich był szybszy i
złapał za rękę przestępce, gdy ten sięgał do kieszeni Morrisa.
Krasnolud chwile później ulotnił się w tłumie. Jednakże pomimo
takiej różnorodności, obecność barbarzyńcy, o połowę wyższego
od innych przechodniów, wzbudzała zainteresowanie. Ewidentnie był
to niecodzienny widok, nawet w Retrock. Dlatego w Kręgu Wyższym
zdecydowali się iść bocznymi uliczkami, aby nie niepokoić
kolejnych osób oraz, aby Arh nie czuł się nieswojo. Ostatnia część
miasta jest tak naprawdę poza murami. Tworzą je okoliczne gospody
ciasno stojące koło siebie. Mieszkają tam głównie wieśniacy
zaopatrujący króla, bogaczy czy też samo miasto w żywność -
jest to Krąg Zewnętrzny.
Towarzysze
mijali właśnie kolejną uliczkę, gdy Zathenowi wydało się nagle,
że ktoś ich obserwuje, choć nie widzieli już dawno żadnej osoby.
Zatrzymał się. Popatrzył w prawo. Nikogo nie było. Spojrzał w
lewo. Nic. Obrócił się za siebie. To samo.
-
Coś Cie niepokoi? - spytał Morris, patrząc z przejęciem na
mnicha. Kapitan wiedział, iż Zathen bardzo dobrze potrafi wyczuć
niebezpieczeństwo i bez powodu nie zerkał by w każdą stronę po
kolei.
-
Wydawało mi się, że ktoś nas śledzi. - powiedział mnich
zamyślony, nadal patrząc w przestrzeń za nimi.
-
Raczej nie mamy się czego obawiać. Do tej części miasta nie może
się dostać byle kto. Albo obserwuje nas jakiś bogacz ze swojej
kamienicy, albo zaufany współpracownik króla. - powiedział
niedbałym głosem Morris, mając nadzieję, że tym razem mnich się
myli.
-
Niby masz racje. - przyznał Zathen. Lecz po chwili dodał. - Ale nie
zapominaj, Ci właśnie są najbardziej niebezpieczni.
Ruszyli
dalej. Tym razem, gdy dotarli do kolejnej uliczki przecinającej ich
drogę, to Arh odwrócił się raptownie.
-
Czego chcesz?! - zagrzmiał, a jego głos powędrował w głąb
uliczki odbijając się od pięknie pomalowanych i ozdobionych
elewacji kamienic bogaczy. Zathen i Morris wzdrygnęli się i
odwrócili w tym samym momencie. W miejscu, w którym zatrzymali się
poprzednim razem, stała kobieta. Ubrana była w, wzmacniany
nieznanego rodzaju łuskami, czarny skórzany gorset, znakomicie
eksponujący jędrne, średniej wielkości piersi. Łuski łączyły
gorset z naramiennikami. U dołu wychodziło tuzin czarnych
skórzanych pasów, tworząc niejednolitą spódnice. Czarne skórzane
buty połączone były z takimi samymi nagolennikami. Przedramiona
pokryte były czarnymi opaskami pasującymi do kompletu. Zza pleców
wystawała jej rękojeść miecza krótkiego. Diabelsko zgrabna
figura znakomicie komponowała się z całym obcisłym strojem. Miała
długie ciemno brązowe, lekko kręcone włosy oraz idealną, jasną
cerę, która wraz z delikatnym uśmiechem oraz zniewalającym
spojrzeniem brązowych oczu mogłaby obezwładnić niejednego
strażnika królewskiego. W dodatku poruszała się niczym łania -
zgrabnie i szybko. Mogli to stwierdzić, ponieważ gdy tylko się
odwrócili, nieznajoma ruszyła biegiem w stronę bocznej uliczki.
Arh
i Morris rzucili się za nią. Mnich stał bezruchu. Kompani zniknęli
za zakrętem. Po chwili wrócił Lorian.
-
Rozpłynęła się w powietrzu, jak jakiś duch. - zdał relacje
zdyszanym głosem.
-
Nie kracz, duchy przybędą z kolejnym meteorem. To był człowiek. W
dodatku wydaje mi się, że ma na imię Alua.
-
Nie rozumiem. Znasz ją?! - Morris wytrzeszczył oczy.
-
Nie wiem. Wydaje mi się, że tak... Nie mam pojęcia skąd i
dlaczego, ale znam jej imię. Znam... ją. - mówił niepewnym głosem
Zathen.
Wrócił
Arh.
-
Ani śladu zabójczyni. Arh przeszukał pobliskie uliczki. -
zagrzmiał swoim niskim głosem.
-
Zabójczyni?? To... To była zabójczyni? - Lorian spytał z
niedowierzaniem.
-
Na to wygląda. - odpowiedział mnich.
-
Ale zabójcy nie śledzą nikogo bez powodu. Pewne jest, że ma na
któregoś z nas zlecenie albo na wszystkich. Któż by chciał nas
zabić?? I to tuż po przybyciu do stolicy. Nie zdążyliśmy nawet
porządnej burdy zrobić! - Mówił prawie krzycząc Morris.
-
Uspokój się. - Mnich próbował ostudzić kompana.
-
Ja jestem spokojny. Tylko pierwszy raz ktoś na mnie zesłał
zabójce. Chyba mam prawo być lekko niepocieszony? - Uśmiechnął
się do mnicha, udając, że jest to problem nie bardziej poważny,
niż brak wędki przy łowieniu ryb.
-
Chodźmy. Ona chyba da nam dziś spokój. Na razie nas sprawdzała.
Tylko nie wiem dlaczego się ujawniła. To nie wygląda jak zwykłe
zlecenie.
Towarzysze
ruszyli naprzód, choć kapitan i barbarzyńca co chwila zerkali
przez ramie. Arh zdecydowanie robił to z chęci zmierzenia się z
kimś w walce, natomiast Lorian chyba naprawdę obawiał się o swoje
życie.
-
Ale musisz przyznać. Niezła była, co? - Zagadnął Morris w
przerwie między odwracaniem się do tyłu.
-
Taaak... Zauważyłem, że Ci wpadła w oko. - odpowiedział
niewzruszony mnich.
-
Co masz na myśli?
-
Przez tą chwilę, między spojrzeniem na nią a rzuceniem się w
pogoń, zdążyła Ci opaść szczeka, Lorianie. - mnich uśmiechną
się do kapitana. Morris odwzajemnił uśmiech.
-
Gdybyś nie był mnichem też by Ci opadła.
-
Lorianie, ja również potrafię dostrzec piękno kobiecego ciała,
ale nie ślinie się przy tym jak elf na widok sucharów.
Morris
długo nic nie mówił. Odwracał się tylko raz przez jedno ramie,
raz przez drugie. W tym momencie trudno było stwierdzić, czy się
boi czy chce znów zobaczyć ową piękność.
-
A czy mnisi nie mają czegoś w rodzaju celibatu? - podjął rozmowę
Lorian.
-
Tak, po sześciu latach służby i nauki w klasztorze składa się
przysięgę. - odpowiedział mnich. - Ja jeszcze nie złożyłem
swojej. Jestem mnichem od trzech lat.
-
Od trzech lat?! - Morris nie mógł pohamować zdziwienia. Kapitan
nie wierzył, że zwykły człowiek potrafi osiągnąć taki poziom
już po trzech latach ścieżki mnicha. - To co wcześniej robiłeś?
-
Nie pamiętam... - odpowiedział pewnym, lecz zmartwionym głosem
Zathen.
Lorian
patrzył na niego z otwartymi ze zdziwienia ustami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz