- Stój! Jeszcze jeden ruch, a zostaniesz zestrzelony przez najlepszych kuszników w tym mieście!
- Pomijając fakt, że nie boje się Twoich kuszników. To tak naprawdę ja nic nie zrobiłem. Broniłem się tylko przed zapijaczonymi jegomościami tego miasta... - odpowiedział nieznajomy powoli i spokojnie.
Ten spokój widocznie jeszcze bardziej rozjuszył kapitana straży miejskiej.
- Na kolana, ale już! - krzyknął - i ręce za siebie.
- Nie będę klęczał z niczyjego rozkazu... - powiedział jeszcze ciszej. Tak, że kapitanowi przebiegły dreszcze po plecach.
Kapitan był skołowany, przecież nie każe swoim ludziom rozstrzelać bezbronnego mężczyzny. Z drugiej jednak strony, ten bezbronny mężczyzna parę minut temu ciężko poturbował 10 pijanych, rosłych mężczyzn i obezwładnił 5 szkolonych rycerzy.
Nieznajomy stał pośrodku błotnistej ulicy, wokół mierzyło do niego co najmniej 10 kuszników ze straży miejskiej. Kapitan stał w środku tego kręgu, bliżej "przestępcy". W koło leżało mniej więcej 10 osób w różnych konfiguracjach. Jeden twarzą w błocie, jeden w pojemniku na wodę dla koni. Reszta gdzieś pod ścianami okolicznych budynków.
- Słuchaj no, za taką burdę jakiej dałeś nam pokaz wtrącamy do lochu. I wierz mi, w Twoim przypadku nie zamierzam robić wyjątku.
Nieznany mężczyzna stał nieruchomo, w długim brązowym habicie z kapturem przykrywającym całą jego głowę.
- Powtarzam jeszcze raz: to ludzie w barze rozpoczęli ta bójkę. Ja się tylko broniłem. Pańscy ludzie też wzięli mnie za przestępce i za agresywnie zareagowali. Ja naprawdę nie mam czasu iść do lochu. Niosę list do króla...
- A tego nie mówiłeś wcześniej. Jak mam Ci wierzyć? Ma królewska pieczęć?
- Naturalnie.. - Nieznajomy odchylił połę habitu i już miał wyciągnąć list, gdy jeden z kuszników nie wytrzymał napięcia i oddał strzał.
- Nie strzela...!!! - krzyknął kapitan. Za późno.
To co się stało dalej wprawiło wszystkich w osłupienie. Strzał padł z boku. W jednej chwili mężczyzna kucnąwszy uchylił się przed bełtem, obrócił się i wstając złapał go tuż przed twarzą kusznika na przeciwko strzelającego. Zrobił to tak szybko, że przeciętny obserwator mógł zauważyć tylko zarys poruszającej się szaty. Manewr jaki wykonał nieznajomy zsunął mu kaptur z głowy.
Głowę miał łysą, a z tyłu na potylicy miał wytatuowany czarny znak.
- Straż, opuścić broń! - krzyknął kapitan podchodząc do mężczyzny w wyciągniętą ręką.
- Kapitan Morris, mnichu. Witam w naszym mieście i przepraszam za tak niechwalebne powitanie. Zapraszam do mojego domu na wieczerze.
Nieznajomy popatrzył na kapitana podejrzliwym wzrokiem, ale wyciągnął rękę.
- Mnich Zathen....
Pół godziny później. Mnich oraz kapitan straży siedzieli w domu przy koszarach. W kominku palił się ciepły ogień. Pomieszczenie nie było duże, ale spokojnie mieścił się stół dla 6 osób, lecz w domu nie było nikogo prócz ich dwóch.
- Skąd wiedziałaś, że jestem mnichem? - spytał po zjedzonym posiłku Zathen.
- Po znaku na Twej głowie.
- Ale ten znak nie jest powszechnie znany, musiałeś kiedyś służyć u króla, albo czytać bardzo niedostępne księgi...
- Masz rację, byłem niegdyś przyboczną strażą króla... Ale jak wiesz, w straży muszą być młodzi energiczni mężczyźni. Ja już takim nie jestem od 5 lat. Dostałem przydział jako kapitan straży miejskiej w tym mieście.
- To by wyjaśniało, skąd znasz ten znak. Straż przyboczna króla musi być wykształcona.
- A Ty z jaką sprawą jedziesz do Króla? Czeka cię długa podróż...
- Wybacz mi, lecz sprawa jest przeznaczona wyłącznie dla króla.
- Jasne. Przyszykowałem Ci posłanie w pokoju na górze.
- Dziękuje bardzo, jestem wdzięczny.
- Pomijając fakt, że nie boje się Twoich kuszników. To tak naprawdę ja nic nie zrobiłem. Broniłem się tylko przed zapijaczonymi jegomościami tego miasta... - odpowiedział nieznajomy powoli i spokojnie.
Ten spokój widocznie jeszcze bardziej rozjuszył kapitana straży miejskiej.
- Na kolana, ale już! - krzyknął - i ręce za siebie.
- Nie będę klęczał z niczyjego rozkazu... - powiedział jeszcze ciszej. Tak, że kapitanowi przebiegły dreszcze po plecach.
Kapitan był skołowany, przecież nie każe swoim ludziom rozstrzelać bezbronnego mężczyzny. Z drugiej jednak strony, ten bezbronny mężczyzna parę minut temu ciężko poturbował 10 pijanych, rosłych mężczyzn i obezwładnił 5 szkolonych rycerzy.
Nieznajomy stał pośrodku błotnistej ulicy, wokół mierzyło do niego co najmniej 10 kuszników ze straży miejskiej. Kapitan stał w środku tego kręgu, bliżej "przestępcy". W koło leżało mniej więcej 10 osób w różnych konfiguracjach. Jeden twarzą w błocie, jeden w pojemniku na wodę dla koni. Reszta gdzieś pod ścianami okolicznych budynków.
- Słuchaj no, za taką burdę jakiej dałeś nam pokaz wtrącamy do lochu. I wierz mi, w Twoim przypadku nie zamierzam robić wyjątku.
Nieznany mężczyzna stał nieruchomo, w długim brązowym habicie z kapturem przykrywającym całą jego głowę.
- Powtarzam jeszcze raz: to ludzie w barze rozpoczęli ta bójkę. Ja się tylko broniłem. Pańscy ludzie też wzięli mnie za przestępce i za agresywnie zareagowali. Ja naprawdę nie mam czasu iść do lochu. Niosę list do króla...
- A tego nie mówiłeś wcześniej. Jak mam Ci wierzyć? Ma królewska pieczęć?
- Naturalnie.. - Nieznajomy odchylił połę habitu i już miał wyciągnąć list, gdy jeden z kuszników nie wytrzymał napięcia i oddał strzał.
- Nie strzela...!!! - krzyknął kapitan. Za późno.
To co się stało dalej wprawiło wszystkich w osłupienie. Strzał padł z boku. W jednej chwili mężczyzna kucnąwszy uchylił się przed bełtem, obrócił się i wstając złapał go tuż przed twarzą kusznika na przeciwko strzelającego. Zrobił to tak szybko, że przeciętny obserwator mógł zauważyć tylko zarys poruszającej się szaty. Manewr jaki wykonał nieznajomy zsunął mu kaptur z głowy.
Głowę miał łysą, a z tyłu na potylicy miał wytatuowany czarny znak.
- Straż, opuścić broń! - krzyknął kapitan podchodząc do mężczyzny w wyciągniętą ręką.
- Kapitan Morris, mnichu. Witam w naszym mieście i przepraszam za tak niechwalebne powitanie. Zapraszam do mojego domu na wieczerze.
Nieznajomy popatrzył na kapitana podejrzliwym wzrokiem, ale wyciągnął rękę.
- Mnich Zathen....
Pół godziny później. Mnich oraz kapitan straży siedzieli w domu przy koszarach. W kominku palił się ciepły ogień. Pomieszczenie nie było duże, ale spokojnie mieścił się stół dla 6 osób, lecz w domu nie było nikogo prócz ich dwóch.
- Skąd wiedziałaś, że jestem mnichem? - spytał po zjedzonym posiłku Zathen.
- Po znaku na Twej głowie.
- Ale ten znak nie jest powszechnie znany, musiałeś kiedyś służyć u króla, albo czytać bardzo niedostępne księgi...
- Masz rację, byłem niegdyś przyboczną strażą króla... Ale jak wiesz, w straży muszą być młodzi energiczni mężczyźni. Ja już takim nie jestem od 5 lat. Dostałem przydział jako kapitan straży miejskiej w tym mieście.
- To by wyjaśniało, skąd znasz ten znak. Straż przyboczna króla musi być wykształcona.
- A Ty z jaką sprawą jedziesz do Króla? Czeka cię długa podróż...
- Wybacz mi, lecz sprawa jest przeznaczona wyłącznie dla króla.
- Jasne. Przyszykowałem Ci posłanie w pokoju na górze.
- Dziękuje bardzo, jestem wdzięczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz