Trzy dni później, obaj towarzysze szli szlakiem prowadzącym ze stolicy ziemi Patersonów aż do samego Retrock - siedziby Króla. Daleko na horyzoncie po lewej widniały korony drzew Starego Lasu. Należał do elfów. Od czasu końca wojny ze smokami, nie wpuszczają one na swój teren żadnych innych ras. Jedynie druidzi mają swoją jedną małą osadę na skraju lasu. Po ich prawej widniały niekończące się pola uprawne rozpościerające się na pofalowanej powierzchni ziemi.
Obaj towarzysze poruszali się konno. Wierzchowce, które dostali od Lorda Paterosna, w podziękowaniu za pomoc w pozbyciu się zombi, były najwyższej klasy. Mogli na nich przejechać do Retrock, bez odpoczynku. Z uwagi na to, iż jednak człowiek potrzebuje choć odrobiny snu w ciągu doby, towarzysze robili krótkie postoje w nocy. Nie musieli polować, gdyż lord Paterson zaopatrzył ich również w prowiant na całą podróż.
- Bardzo miło ze strony Lorda, że nas tak zaopatrzył. - Zagadnął Morris, zerkając kątem oka na mnicha, aby zobaczyć jego reakcję.
Mnich nie odezwał się, wydawał się być czymś bardzo zamyślony. Morris nie dawał za wygraną.
Obaj towarzysze poruszali się konno. Wierzchowce, które dostali od Lorda Paterosna, w podziękowaniu za pomoc w pozbyciu się zombi, były najwyższej klasy. Mogli na nich przejechać do Retrock, bez odpoczynku. Z uwagi na to, iż jednak człowiek potrzebuje choć odrobiny snu w ciągu doby, towarzysze robili krótkie postoje w nocy. Nie musieli polować, gdyż lord Paterson zaopatrzył ich również w prowiant na całą podróż.
- Bardzo miło ze strony Lorda, że nas tak zaopatrzył. - Zagadnął Morris, zerkając kątem oka na mnicha, aby zobaczyć jego reakcję.
Mnich nie odezwał się, wydawał się być czymś bardzo zamyślony. Morris nie dawał za wygraną.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że tak szybko Ci się żebra zrosły. Jak to jest możliwe?
- Już Ci mówiłem. Polega to na medytacji oraz wmawianiu sobie i uwierzeniu w to, że jesteś zdrowy. - Odpowiedział mnich, nadal obojętnie wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
- No tak... To idąc tym rozumowaniem, czy jak będę sobie wmawiał, że mam cztery ręce to mi wyrosną? - Lorian patrzył na mnicha w oczekiwaniu na odpowiedź.
- A czy naprawdę uwierzyłbyś w to, że mógłbyś mieć cztery ręce?
Lorian westchnął. Doskonale wiedział, że to nie możliwe, więc jak mógłby w to uwierzyć.
- Poza tym, już komuś to się udało.
Lorian wytrzeszczył oczy.
- Ja.. Jak to...?
Nagle mnich jakby trochę się rozbudził.
- Zobacz, ktoś tam idzie. Już myślałem, że nikogo tu nie spotkamy...
Właśnie! Już dawno nikogo nie spotkali na tym szlaku, a przecież był to jeden z bardziej uczęszczanych szlaków w królestwie...
Postać była daleko przed nimi i poruszała się pieszo.
Towarzysze spięli konie celem szybszego poznania samotnego wędrowca. Postać z każdą chwilą robiła się coraz większa. Gdy zbliżyli się na sto pięćdziesiąt stup do nieznajomego, ten ich usłyszał. Olbrzymi mężczyzna zatrzymał się i odwrócił raptownie. W ręku dzierżył olbrzymi dwuręczny młot. Napiął się niczym dziki zwierz szykujący się do ataku.
Towarzysze zatrzymali się.
- Witaj! - Krzyknął Zathen. - Nie jesteśmy wrogami! Chcemy tylko porozmawiać!
Mężczyzna nie drgnął. Mierzył prawie siedem stup, a szerokością dorównywał Zathenowi i Lorianowi stojącymi obok siebie.
Morris nachylił się do Zathena.
- To jest barbarzyńca. Trzeba na niego uważać. - Powiedział szeptem. - Oni nigdy tak daleko się nie zapuszczają. Zamieszkują jałowe ziemie Georgow. Może ten zabłądził...
Barbarzyńca zawahał się lecz po chwili opuścił młot dając jednocześnie do zrozumienia, iż obcy mogą podejść. Obaj towarzysze ruszyli powoli na przód. Gdy zbliżyli się do barbarzyńcy zsiedli z koni.
- Jestem Zathen, a to mój towarzysz podroży Lorian. - Mnich wskazał na Morrisa.
- Jestem Arh. - Odezwał się basowym głosem.
Był skąpo ubrany. Biodra oplatało mu wilcze futro. Na korpusie miał tylko krzyżujące się skórzane pasy, do których przymocowanie były dwa sztylety. Buty miał masywne również z jakiegoś futra i skóry. Był potężnie zbudowany, każdy mięsień wyraźnie zarysowywał się pod napiętą skórą.
- To zaszczyt dla Ara spotkać mnicha.
- Mnicha? Wiesz, że jestem mnichem?
- Tak. Arh jest wodzem plemienia, musi wiedzieć takie rzeczy.
- Co Cię sprowadza w tak dalekie rejony?
- Arh idzie z wiadomością do króla. Z nieba spadają niebieskie meteoryty. Po zderzeniu z ziemią zmieniają się w czerwone, tworzą potwory atakujące plemię Arha.
- My też zmierzamy do króla, z tą samą wiadomością.
- Arh zdobył dwa meteory. Jeden przywołał wilkołaki, a drugi drapieżne ośmiornice, które wyszły na ląd.
- Zaraz, zaraz. - Odezwał się Lorian - Meteor spadł do wody?
- Tak. - Potwierdził zdziwionym, basowym głosem Arh.
- Przepowiednia mówi, że meteoryty co do jednego spadną na ziemię. - Odezwał się jakby do siebie Zathen.
- Musiałeś zanurkować, żeby go wyłowić z wody? - Ponownie zagadnął Lorian.
- Nie. Arh chwycił go ręką z brzegu. Meteor pływał na powierzchni.
- Dziwne. - Mnich i Lorian popatrzyli po sobie.
- Jest jeszcze coś. Meteor od wilkołaków spadł w lesie i wilkołaki tworzyły się puki syn Arha nie wyciągnął meteoru z ziemi. Było ich naprawdę dużo. A ośmiornice były tylko dwie. - Dopowiedział barbarzyńca.
- Być może meteoryt tworzy potwory, gdy ma kontakt z ziemią. Gdy spadł do wody dotknął dna i stworzył dwie ośmiornice, a potem wypłynął na powierzchnię. - Domyślał się Zathen. - Możesz nam towarzyszyć i tak zmierzamy w jednym kierunku. - Zaproponował mnich.
- To będzie dla mnie zaszczyt. - Skłonił się Arh.
- Zathen, mogę Cie prosić na stronę? Wybacz na chwile Arh. - Lorian skinął głową w stronę barbarzyńcy.
Mnich i Morris odeszli kilka kroków i wtedy Lornian przemówił szeptem.
- Czyś Ty postradał zmysły? Chcesz podróżować z barbarzyńcą? Przecież oni są nieobliczalni, im nie można ufać. Co jeżeli bez powodu się na san rzuci w nocy? - Gwałtownie wylał z siebie potok słów, wyraźnie przerażony decyzją Zathena.
- Uspokój się. - Powiedział stanowczo mnich i położył ręce na ramionach Morrisa. - To jest wódz plemienia. Idzie z bardzo poważną misją ratowania swojego plemienia. Nie miałby powodu by nas zaatakować... Jeżeli nie zrobimy czegoś bardzo niemądrego...
- A co z końmi? Nie mamy dla niego konia. A idąc pieszo znacznie opóźnimy nasze przybycie do stolicy.
- Lorianie... - Mnich skarcił Morrisa wzrokiem. - Zostawienie tu samego wodza, gdy zmierzamy w tym samym kierunki było by bardzo niemądrym posunięciem. Taki nietakt kosztował by nas może nawet zyskanie nowego wroga, a tego nie chcemy. Nie w tych czasach. Ponadto zostało już tylko dwa dni drogi pieszo. Jakoś to przecierpisz.
- Dobrze już. Twoja decyzja... - Widocznie zaniepokojony Lorian musiał się pogodzić z obecnością nowego towarzysza... Wracając do Arha, zapytał szeptem - Jesteś pewien, że jest wodzem?
- Tak. Nosi dwa skórzane pasy, tylko wodzowie mogą. Reszta nosi tylko jeden. Ponadto barbarzyńcy nie znają czegoś takiego jak kłamstwo...
- Już Ci mówiłem. Polega to na medytacji oraz wmawianiu sobie i uwierzeniu w to, że jesteś zdrowy. - Odpowiedział mnich, nadal obojętnie wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
- No tak... To idąc tym rozumowaniem, czy jak będę sobie wmawiał, że mam cztery ręce to mi wyrosną? - Lorian patrzył na mnicha w oczekiwaniu na odpowiedź.
- A czy naprawdę uwierzyłbyś w to, że mógłbyś mieć cztery ręce?
Lorian westchnął. Doskonale wiedział, że to nie możliwe, więc jak mógłby w to uwierzyć.
- Poza tym, już komuś to się udało.
Lorian wytrzeszczył oczy.
- Ja.. Jak to...?
Nagle mnich jakby trochę się rozbudził.
- Zobacz, ktoś tam idzie. Już myślałem, że nikogo tu nie spotkamy...
Właśnie! Już dawno nikogo nie spotkali na tym szlaku, a przecież był to jeden z bardziej uczęszczanych szlaków w królestwie...
Postać była daleko przed nimi i poruszała się pieszo.
Towarzysze spięli konie celem szybszego poznania samotnego wędrowca. Postać z każdą chwilą robiła się coraz większa. Gdy zbliżyli się na sto pięćdziesiąt stup do nieznajomego, ten ich usłyszał. Olbrzymi mężczyzna zatrzymał się i odwrócił raptownie. W ręku dzierżył olbrzymi dwuręczny młot. Napiął się niczym dziki zwierz szykujący się do ataku.
Towarzysze zatrzymali się.
- Witaj! - Krzyknął Zathen. - Nie jesteśmy wrogami! Chcemy tylko porozmawiać!
Mężczyzna nie drgnął. Mierzył prawie siedem stup, a szerokością dorównywał Zathenowi i Lorianowi stojącymi obok siebie.
Morris nachylił się do Zathena.
- To jest barbarzyńca. Trzeba na niego uważać. - Powiedział szeptem. - Oni nigdy tak daleko się nie zapuszczają. Zamieszkują jałowe ziemie Georgow. Może ten zabłądził...
Barbarzyńca zawahał się lecz po chwili opuścił młot dając jednocześnie do zrozumienia, iż obcy mogą podejść. Obaj towarzysze ruszyli powoli na przód. Gdy zbliżyli się do barbarzyńcy zsiedli z koni.
- Jestem Zathen, a to mój towarzysz podroży Lorian. - Mnich wskazał na Morrisa.
- Jestem Arh. - Odezwał się basowym głosem.
Był skąpo ubrany. Biodra oplatało mu wilcze futro. Na korpusie miał tylko krzyżujące się skórzane pasy, do których przymocowanie były dwa sztylety. Buty miał masywne również z jakiegoś futra i skóry. Był potężnie zbudowany, każdy mięsień wyraźnie zarysowywał się pod napiętą skórą.
- To zaszczyt dla Ara spotkać mnicha.
- Mnicha? Wiesz, że jestem mnichem?
- Tak. Arh jest wodzem plemienia, musi wiedzieć takie rzeczy.
- Co Cię sprowadza w tak dalekie rejony?
- Arh idzie z wiadomością do króla. Z nieba spadają niebieskie meteoryty. Po zderzeniu z ziemią zmieniają się w czerwone, tworzą potwory atakujące plemię Arha.
- My też zmierzamy do króla, z tą samą wiadomością.
- Arh zdobył dwa meteory. Jeden przywołał wilkołaki, a drugi drapieżne ośmiornice, które wyszły na ląd.
- Zaraz, zaraz. - Odezwał się Lorian - Meteor spadł do wody?
- Tak. - Potwierdził zdziwionym, basowym głosem Arh.
- Przepowiednia mówi, że meteoryty co do jednego spadną na ziemię. - Odezwał się jakby do siebie Zathen.
- Musiałeś zanurkować, żeby go wyłowić z wody? - Ponownie zagadnął Lorian.
- Nie. Arh chwycił go ręką z brzegu. Meteor pływał na powierzchni.
- Dziwne. - Mnich i Lorian popatrzyli po sobie.
- Jest jeszcze coś. Meteor od wilkołaków spadł w lesie i wilkołaki tworzyły się puki syn Arha nie wyciągnął meteoru z ziemi. Było ich naprawdę dużo. A ośmiornice były tylko dwie. - Dopowiedział barbarzyńca.
- Być może meteoryt tworzy potwory, gdy ma kontakt z ziemią. Gdy spadł do wody dotknął dna i stworzył dwie ośmiornice, a potem wypłynął na powierzchnię. - Domyślał się Zathen. - Możesz nam towarzyszyć i tak zmierzamy w jednym kierunku. - Zaproponował mnich.
- To będzie dla mnie zaszczyt. - Skłonił się Arh.
- Zathen, mogę Cie prosić na stronę? Wybacz na chwile Arh. - Lorian skinął głową w stronę barbarzyńcy.
Mnich i Morris odeszli kilka kroków i wtedy Lornian przemówił szeptem.
- Czyś Ty postradał zmysły? Chcesz podróżować z barbarzyńcą? Przecież oni są nieobliczalni, im nie można ufać. Co jeżeli bez powodu się na san rzuci w nocy? - Gwałtownie wylał z siebie potok słów, wyraźnie przerażony decyzją Zathena.
- Uspokój się. - Powiedział stanowczo mnich i położył ręce na ramionach Morrisa. - To jest wódz plemienia. Idzie z bardzo poważną misją ratowania swojego plemienia. Nie miałby powodu by nas zaatakować... Jeżeli nie zrobimy czegoś bardzo niemądrego...
- A co z końmi? Nie mamy dla niego konia. A idąc pieszo znacznie opóźnimy nasze przybycie do stolicy.
- Lorianie... - Mnich skarcił Morrisa wzrokiem. - Zostawienie tu samego wodza, gdy zmierzamy w tym samym kierunki było by bardzo niemądrym posunięciem. Taki nietakt kosztował by nas może nawet zyskanie nowego wroga, a tego nie chcemy. Nie w tych czasach. Ponadto zostało już tylko dwa dni drogi pieszo. Jakoś to przecierpisz.
- Dobrze już. Twoja decyzja... - Widocznie zaniepokojony Lorian musiał się pogodzić z obecnością nowego towarzysza... Wracając do Arha, zapytał szeptem - Jesteś pewien, że jest wodzem?
- Tak. Nosi dwa skórzane pasy, tylko wodzowie mogą. Reszta nosi tylko jeden. Ponadto barbarzyńcy nie znają czegoś takiego jak kłamstwo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz