- Zathen... - Mnich usłyszał głos z bardzo daleka. - Zathen... Słyszysz mnie...? - Zdał sobie sprawę, że ma zamknięte oczy. Spróbował je otworzyć. Nic z tego, powieki były za ciężkie. Spróbował się poruszyć. Nic. Kończyny nie reagowały na rozkazy mózgu.
- Zathen! - Usłyszał swoje imię wyraźniej. - Otwórz oczy! Spójrz na mnie, na litość boską!!! - Krzyczał znajomy głos.
Mnich jeszcze raz z całych sił próbował otworzyć oczy. Udało się. Przez cienką szparkę między powiekami wlało się ciepłe i oślepiające światło wschodzącego słońca. Przez chwilę mrużył oczy, po czym otworzył je szerzej. Leżał na, wilgotniej od rosy, trawie. Klęczał przy nim Lorian.
- Nareszcie! Obawialiśmy się najgorszego... - Powiedział z lękiem w głosie towarzysz. - Co się stało? Gdzie ten drugi?
Zathen potrzebował chwili, żeby zorientować się gdzie się znajduje. Leżał pośrodku lasu. Słyszał i widział kątem oka wielu rycerzy w pobliżu. Wraz z powrotem świadomości powracała wrażliwość zmysłów, a z nim ogromny ból w klatce piersiowej. Poruszył się nerwowo. Nieprzyjemny grymas pojawił się na jego twarzy. Z trudem powstrzymał krzyk.
- Nie ruszaj się! Masz zmiażdżona klatkę piersiową. - Lorian powstrzymał mnicha przed kolejnym ruchem. - Zaraz Cię oddamy w ręce medyków. Co tu się stało?!
Mnich spróbował sobie przypomnieć. Pamiętam tylko...
Zathen ruszył w swoją stronę. Przeciskał się przez gęsty las w całkowitym mroku. Oczywiście jego oczy przyzwyczaiły się już do ciemności. Nie tak doskonale jak oczy krasnoludów spędzających całe swoje życie w kopalniach, czy oczy elfów, świecące w ciemnościach niczym sowie. Wytężył również pozostałe zmysły. Przedzierał się przez las co najmniej dwadzieścia minut. Gdy niespodziewanie las się przerzedził. Zathen zrobił zaledwie dwa swobodne kroki, gdy znikąd pojawiła się gęsta mgła. Nie była to zwykła mgła. Poruszała się szybko i krążyła w okół mnicha. Nagle pierścień białej nieprzezroczystej mgły rozszerzył się, tworząc krąg o średnicy 5 stóp. Zathen zatrzymał się. Oprócz niespotykanej mgły zrobiło się jasno. Z tym, że nie było wiadomo skąd pochodzi źródło tego świtała. Zza mgły wydobył się nieśmiały śmiech dziewczyny. Zathen obejrzał się lecz nikogo nie zauważył.
- Jesteś bardzo odważny. - Zabrzmiał łagodny kobiecy głos. - Twe serce jest silniejsze od innych ludzi.
- Pokaż się. - Zażądał Zathen. Obawiał się wielu pułapek czy leśnych stworów.
- Dobrze... Hihihi. - Odezwała się ponownie nieznajoma kobieta chichocząc beztrosko. - To odwróć się.
Mnich odwrócił się na pięcie. Z mgły na wysokości jego głowy wystawała... głowa kobiety. Młodej i pięknej kobiety, o zielonych długich włosach.
- Jesteś driadą. - Stwierdził mnich. - Boginką drzew.
Głowa dziewczyny zniknęła.
- Może tak, może nie... Hhihi. - Znów zaśmiała się beztrosko.
Ponownie pokazała się mnichowi. Tym razem wystawała zza drzewa wewnątrz pierścienia mgły. Widać było tylko jej głowę, rękę oraz zarys nagiej tali, lecz i tak można było stwierdzić, że jest nieprzyzwoicie piękna i zgrabna.
- Mówił Ci już ktoś, że jesteś za bardzo ufny? - Powiedziała tym samym delikatnym melodyjnym głosem. - A GDYBYM BYŁA OLBRZYMIM LEŚNYM TROLLEM?! POD ILUZJĄ PIĘKNEJ DRIADY?! - Zagrzmiała grubym męskim głosem, nie pasującym do jej gardła znajdującego się w szczupłej szyi.
Zathen przyglądał się jej chwilę.
- Troll jest za głupi, żeby ukryć swoją prawdziwą postać. - Powiedział w końcu.
- Masz rację, ale są na świecie istoty, które potrafią i warto o tym pamiętać. - Ponownie odezwała się łagodnym, idealnie komponującym się z jej osobą, głosem. - Nie wróżę Ci świetlistej przyszłości. Jedynie Twoja silna wola, bądź jej brak rozstrzygnie o tym, czy zwyciężysz czy polegniesz. Hihihi... - Ponownie zanosiła się beztroskim śmiechem.
- Nie rozumiem. Co chcesz mi powiedzieć? - Zathen wiedział, iż driady mówią zagadkami, lecz wolał się upewnić czy istnieje sposób wyciągnięcia od nich konkretnej informacji.
- Nadchodzą ciężkie czasy. To po której stronie się opowiesz jest pewne, lecz czy starczy Ci sił... To pokaże czas i Twoja wola. - Tym razem driada zachowała powagę. - Szkoda by było stracić tak mężnego woja. Hihihi... Co to ja miałam Ci... A już wiem. Szukasz meteorytów, prawda?
- Yyy.. Zgadza się. - Zathen nie spodziewał się tego. - Wiesz może, gdzie jest najbliższy?
- Oczywiście. Hihihi... - Driada zaśmiała się, po czym pstryknęła palcami. Mgła zaczęła ustępować wraz ze światłem.
- Żegnaj Zathenie. Zdobądź je wszystkie i wykuj miecz. - Uśmiechnęła się do niego i wskoczyła w znikającą mgłę.
Mnich zobaczył na drzewach pulsującą czerwona poświatę. Raptownie odwrócił się. Dziesięć stóp dalej, w średniej wielkości dole, tkwił w bity w ziemię... Meteoryt!
Wyciągnął zwój od Klemensa. Zerwał wstążkę i przeczytał. Zwój natychmiast spalił się w rekach Zathena. Nie odczul on natomiast żadnego ciepła. Po chwili około dziesięciu stóp nad jego głową pojawiła się czerwona ognista kula. Mnich nie czekając skoczył po meteoryt. Zaparł się ze wszystkich sił, pamiętając jakie problemy miał poprzednim razem z wyciągnięciem kawałka.
I tym razem było ciężej. Chwile to potrwało, lecz w końcu Zathen wyciągnął meteoryt. Nagle usłyszał jakby ktoś lub coś, z dużą prędkością przedzierało się przez las łamiąc pobliskie drzewa. To coś musiało być duże. Mnich wyskoczył z dołu i wylądował na jego obrzeżach. I w tym momencie stało się jasne co robiło taki hałas. Wielki leśny troll taranował sobie drogę, z jednej strony maczugą a z drugiej samą ręka. Gdy zobaczył mnicha ryknął przeraźliwie i przyśpieszył. Był co najmniej dwa razy wyższy od mnicha i trzy razy szerszy. Sama maczuga, niestarannie wyrzeźbiona z jakiejś grubej gałęzi, była wielkości Zathena. Troll, w świetle ognistej kuli, był koloru ciemnego brązu. Skórę miał pomarszczoną, gruba i twardą zarazem. Głowę miał stosunkowo niewielką w porównaniu do reszty ciał. Nie miał na niej żadnych włosów. Dwoje małych oczu nie dawały mu dużego pola widzenia, lecz nie to było jego atutem. Jego siła i rozmiary pozwalały bez trudu taranować przeszkody na drodze, jak na przykład wysokie, masywne drzewa. Jego postura, wyraz twarzy i ryk jaki z siebie wydobywał, niewątpliwie odstraszałby nie jednego szkolonego rycerza.
Troll był już dwa kroki od mnicha. Potwór zamachnął się maczugą. Zathen dopiero co wylądował, przemieszczenie środka ciężkości uniemożliwiło mu unik. Oberwał prosto w korpus i przeleciał dobre 10 stóp. Uderzył w drzewo, odbił się od niego i upadł twarzą na ziemie.
- Stój! - Rozległ się głos Klemensa. Zapadła cisza, jakby troll zatrzymał się w miejscu.
Zathen podniósł się na rękach i oparł o drzewo. Wszystko go niemiłosiernie bolało, lecz krążąca adrenalina w żyłach uśmierzała ból i pobudzała dodatkowe rezerwy siły w mięśniach. Zobaczył jak podchodzi do niego mag. Spróbował się ruszyć. Mag był szybszy chwycił go jedną ręką za głowę, przycisnął do drzewa i wypowiedział słowa w nie znanym dla mnicha języku.
- Teraz się już nie ruszysz. - Powiedział spokojnie mag. - Widzisz, nie Tobie jednemu zależy na zdobyciu wszystkich kawałków. - Mówiąc to wyciągnął meteoryt z sparaliżowanej dłoni mnicha.
Mag wyprostował się. W blasku płonącej kuli ognia, Zathen dostrzegł, że mag zmienia postać. Jego twarz stawała się młodsza, cała postać urosła o jakieś pół stopy. Po chwili stał przednim zupełnie inny człowiek, z gęstymi, krótko ściętymi, ciemnymi włosami, o twarzy trzydziestolatka. Jednym ruchem ręki zrzucił szatę magów ognia. Ubrany był w skórzany, ćwiekowany bezrękawnik oraz rękawice i spodnie pasujące do kompletu. Na szyi zwisał mu masywny trójkątny medalion.
- Mój pan twierdzi, że jest jesteś potężniejszy ode mnie. Ja śmiem w to wątpić. Sparaliżowałem Cię. Teraz krew, wydobywająca się z Twoich narządów wewnętrznych popękanych przez uderzenie trolla, zaleje Twój organizm i umrzesz. I nic z tym nie będziesz mógł zrobić. - Odezwał się zupełnie innym głosem niż poprzednio. - Teraz ja będę bohaterem w oczach mojego pana i to ja zdobędę resztę kawałków dla niego. - Nieznajomy zaniósł się złowieszczym śmiechem. - Szkoda, że się nie przekonamy który z nas jest lepszy.
Kim jest jego pan? Do czego potrzebuje tych kawałków? Czyżby też chciał uratować świat przed zagładą? Mnich spróbował coś powiedzieć, lecz paraliż nawet na to mu nie pozwalał.
- A teraz żegnam, meteoryty spadają coraz częściej, mam pełne ręce roboty. - Uśmiechnął się nieznajomy. - Zostawiam tu trolla. Tylko się nie ruszaj, bo znowu potraktuje Cię jako zagrożenie i zmiażdży bezbronnego. Ha ha. - Zadrwił z sytuacji mnicha.
Człowiek w skórzanej zbroi odwrócił się i zniknął w chmurze ciemnego dymu, która rozpłynęła się po chwili. Troll poruszył się. Omiótł spojrzeniem okolicę. Powoli dogasająca kula ognia dawała coraz mniejsze światło. Troll najwidoczniej nie zauważył Zathena leżącego nieruchomo pod drzewem. Odwrócił się i ruszył w głąb lasu.
Powoli opadający poziom adrenaliny w mnichu potęgował ból. Rozprzestrzeniająca się krew w nieładzie po organizmie powodowała dodatkowy spadek sił oraz nacisk na narządy. Mnich zdecydował się na użycie swoich technik leczniczych. Zamknął oczy i zaczął medytować. Chwilę później jego świadomość odpłynęła...
Rycerze nieśli mnicha na noszach przez miasto, prosto do pałacowych medyków. Obok szedł Lorian. Zathen zdążył sobie wszystko przypomnieć i właśnie kończył opowieść towarzyszowi.
- To lord Paterson zdał sobie sprawę, że to nie był Klemens. Jego mag ognia nigdy się nie rozstawał ze swoją laską. A my go widzieliśmy dwa razy i nie miał jej przy sobie. - Tłumaczył Lorian. - Gdy lord wrócił do swojego gabinetu zaraz po tym jak się teleportowaliście, zastanowił się nad moim pytaniem.
- Jakim pytaniem? - Wtrącił mnich przekręcając głowę w jego stronę.
- No czy ufa swojemu magowi, bo przecież od początku miałeś jakieś wątpliwości co do niego.
- Zgadza się. No i co dalej?
- No zdziwiło go to, że Klemens nie miał laski, szczególnie wykonując jakieś bardzo ważne zadanie, jak zdobycie meteorytu. Lord poszedł prosto do gabinetu maga. Tam zastał Klemensa martwego. Gdy jakiś mag ginie jego laska zaczyna gnić, więc naturalne, że ten nieznajomy nie mógł się z nią pokazać.
- Rozumiem.
- Od razu mnie poinformował, lecz nie bardzo wiedzieliśmy co zrobić. Bramy były oblegane przez zombie. Nie mieliśmy jak wyjść, lecz potem stało się coś niezwykłego. Wszystkie potwory legły na ziemie bez ruchu. Stwierdziliśmy, że to efekt wyjęcia z ziemi meteorytu. Chociaż poprzednim razem było inaczej, nie?
- Marsz rację, lecz to nie musi być zasada.
- No więc, lord kazał swoim rycerzom Cię szukać. Poszedłem razem z nimi. Długo nam zajęło znalezienie Ciebie, aż zaczęło świtać. Rycerze przeszukali las w pobliżu miejsca, w którym Cię znaleźliśmy, lecz ani tego nieznajomego ani troll nie znaleźli. - Lorian nachylił się i dodał szeptem. - Choć gdyby wiedzieli, że gdzieś tam grasuje troll leśny to nawet nie zaczęli by szukać.
Zathen uśmiechnął się do niego.
- Jak ci się udało, że tak powiem, nie umrzeć? - Spytał szczerze zaciekawiony Lorian.
- Jest taka specjalna technika. Wyobraź sobie, że nasz umysł odpowiada za wszystkie czynności organizmu. Wystarczy sobie coś wyobrazić i mocno się na tym skoncentrować, żeby to się stało.
- Jasne... Chcesz mi powiedzieć, że wyobraziłeś sobie, że nie umrzesz i o, stało się? - Spytał z niedowierzaniem.
- Hmm, nie do końca ale tak. Tak to działa. - Odpowiedział mnich pewnym głosem.
- To czemu nie poskładałeś sobie klatki piersiowej od razu?
- Na wszystko potrzeba czasu. Zobaczysz za kilka dni, będę już zdrów. Tylko to zżera dużo energii. Dlatego straciłem przytomność.
- Co, za kilka dni?! Człowieku, przecież tym masz zmiażdżona klatkę piersiową! - Oburzył się Lorian.
- Przekonasz się... - Odparł pewny siebie mnich.
- Zathen! - Usłyszał swoje imię wyraźniej. - Otwórz oczy! Spójrz na mnie, na litość boską!!! - Krzyczał znajomy głos.
Mnich jeszcze raz z całych sił próbował otworzyć oczy. Udało się. Przez cienką szparkę między powiekami wlało się ciepłe i oślepiające światło wschodzącego słońca. Przez chwilę mrużył oczy, po czym otworzył je szerzej. Leżał na, wilgotniej od rosy, trawie. Klęczał przy nim Lorian.
- Nareszcie! Obawialiśmy się najgorszego... - Powiedział z lękiem w głosie towarzysz. - Co się stało? Gdzie ten drugi?
Zathen potrzebował chwili, żeby zorientować się gdzie się znajduje. Leżał pośrodku lasu. Słyszał i widział kątem oka wielu rycerzy w pobliżu. Wraz z powrotem świadomości powracała wrażliwość zmysłów, a z nim ogromny ból w klatce piersiowej. Poruszył się nerwowo. Nieprzyjemny grymas pojawił się na jego twarzy. Z trudem powstrzymał krzyk.
- Nie ruszaj się! Masz zmiażdżona klatkę piersiową. - Lorian powstrzymał mnicha przed kolejnym ruchem. - Zaraz Cię oddamy w ręce medyków. Co tu się stało?!
Mnich spróbował sobie przypomnieć. Pamiętam tylko...
Zathen ruszył w swoją stronę. Przeciskał się przez gęsty las w całkowitym mroku. Oczywiście jego oczy przyzwyczaiły się już do ciemności. Nie tak doskonale jak oczy krasnoludów spędzających całe swoje życie w kopalniach, czy oczy elfów, świecące w ciemnościach niczym sowie. Wytężył również pozostałe zmysły. Przedzierał się przez las co najmniej dwadzieścia minut. Gdy niespodziewanie las się przerzedził. Zathen zrobił zaledwie dwa swobodne kroki, gdy znikąd pojawiła się gęsta mgła. Nie była to zwykła mgła. Poruszała się szybko i krążyła w okół mnicha. Nagle pierścień białej nieprzezroczystej mgły rozszerzył się, tworząc krąg o średnicy 5 stóp. Zathen zatrzymał się. Oprócz niespotykanej mgły zrobiło się jasno. Z tym, że nie było wiadomo skąd pochodzi źródło tego świtała. Zza mgły wydobył się nieśmiały śmiech dziewczyny. Zathen obejrzał się lecz nikogo nie zauważył.
- Jesteś bardzo odważny. - Zabrzmiał łagodny kobiecy głos. - Twe serce jest silniejsze od innych ludzi.
- Pokaż się. - Zażądał Zathen. Obawiał się wielu pułapek czy leśnych stworów.
- Dobrze... Hihihi. - Odezwała się ponownie nieznajoma kobieta chichocząc beztrosko. - To odwróć się.
Mnich odwrócił się na pięcie. Z mgły na wysokości jego głowy wystawała... głowa kobiety. Młodej i pięknej kobiety, o zielonych długich włosach.
- Jesteś driadą. - Stwierdził mnich. - Boginką drzew.
Głowa dziewczyny zniknęła.
- Może tak, może nie... Hhihi. - Znów zaśmiała się beztrosko.
Ponownie pokazała się mnichowi. Tym razem wystawała zza drzewa wewnątrz pierścienia mgły. Widać było tylko jej głowę, rękę oraz zarys nagiej tali, lecz i tak można było stwierdzić, że jest nieprzyzwoicie piękna i zgrabna.
- Mówił Ci już ktoś, że jesteś za bardzo ufny? - Powiedziała tym samym delikatnym melodyjnym głosem. - A GDYBYM BYŁA OLBRZYMIM LEŚNYM TROLLEM?! POD ILUZJĄ PIĘKNEJ DRIADY?! - Zagrzmiała grubym męskim głosem, nie pasującym do jej gardła znajdującego się w szczupłej szyi.
Zathen przyglądał się jej chwilę.
- Troll jest za głupi, żeby ukryć swoją prawdziwą postać. - Powiedział w końcu.
- Masz rację, ale są na świecie istoty, które potrafią i warto o tym pamiętać. - Ponownie odezwała się łagodnym, idealnie komponującym się z jej osobą, głosem. - Nie wróżę Ci świetlistej przyszłości. Jedynie Twoja silna wola, bądź jej brak rozstrzygnie o tym, czy zwyciężysz czy polegniesz. Hihihi... - Ponownie zanosiła się beztroskim śmiechem.
- Nie rozumiem. Co chcesz mi powiedzieć? - Zathen wiedział, iż driady mówią zagadkami, lecz wolał się upewnić czy istnieje sposób wyciągnięcia od nich konkretnej informacji.
- Nadchodzą ciężkie czasy. To po której stronie się opowiesz jest pewne, lecz czy starczy Ci sił... To pokaże czas i Twoja wola. - Tym razem driada zachowała powagę. - Szkoda by było stracić tak mężnego woja. Hihihi... Co to ja miałam Ci... A już wiem. Szukasz meteorytów, prawda?
- Yyy.. Zgadza się. - Zathen nie spodziewał się tego. - Wiesz może, gdzie jest najbliższy?
- Oczywiście. Hihihi... - Driada zaśmiała się, po czym pstryknęła palcami. Mgła zaczęła ustępować wraz ze światłem.
- Żegnaj Zathenie. Zdobądź je wszystkie i wykuj miecz. - Uśmiechnęła się do niego i wskoczyła w znikającą mgłę.
Mnich zobaczył na drzewach pulsującą czerwona poświatę. Raptownie odwrócił się. Dziesięć stóp dalej, w średniej wielkości dole, tkwił w bity w ziemię... Meteoryt!
Wyciągnął zwój od Klemensa. Zerwał wstążkę i przeczytał. Zwój natychmiast spalił się w rekach Zathena. Nie odczul on natomiast żadnego ciepła. Po chwili około dziesięciu stóp nad jego głową pojawiła się czerwona ognista kula. Mnich nie czekając skoczył po meteoryt. Zaparł się ze wszystkich sił, pamiętając jakie problemy miał poprzednim razem z wyciągnięciem kawałka.
I tym razem było ciężej. Chwile to potrwało, lecz w końcu Zathen wyciągnął meteoryt. Nagle usłyszał jakby ktoś lub coś, z dużą prędkością przedzierało się przez las łamiąc pobliskie drzewa. To coś musiało być duże. Mnich wyskoczył z dołu i wylądował na jego obrzeżach. I w tym momencie stało się jasne co robiło taki hałas. Wielki leśny troll taranował sobie drogę, z jednej strony maczugą a z drugiej samą ręka. Gdy zobaczył mnicha ryknął przeraźliwie i przyśpieszył. Był co najmniej dwa razy wyższy od mnicha i trzy razy szerszy. Sama maczuga, niestarannie wyrzeźbiona z jakiejś grubej gałęzi, była wielkości Zathena. Troll, w świetle ognistej kuli, był koloru ciemnego brązu. Skórę miał pomarszczoną, gruba i twardą zarazem. Głowę miał stosunkowo niewielką w porównaniu do reszty ciał. Nie miał na niej żadnych włosów. Dwoje małych oczu nie dawały mu dużego pola widzenia, lecz nie to było jego atutem. Jego siła i rozmiary pozwalały bez trudu taranować przeszkody na drodze, jak na przykład wysokie, masywne drzewa. Jego postura, wyraz twarzy i ryk jaki z siebie wydobywał, niewątpliwie odstraszałby nie jednego szkolonego rycerza.
Troll był już dwa kroki od mnicha. Potwór zamachnął się maczugą. Zathen dopiero co wylądował, przemieszczenie środka ciężkości uniemożliwiło mu unik. Oberwał prosto w korpus i przeleciał dobre 10 stóp. Uderzył w drzewo, odbił się od niego i upadł twarzą na ziemie.
- Stój! - Rozległ się głos Klemensa. Zapadła cisza, jakby troll zatrzymał się w miejscu.
Zathen podniósł się na rękach i oparł o drzewo. Wszystko go niemiłosiernie bolało, lecz krążąca adrenalina w żyłach uśmierzała ból i pobudzała dodatkowe rezerwy siły w mięśniach. Zobaczył jak podchodzi do niego mag. Spróbował się ruszyć. Mag był szybszy chwycił go jedną ręką za głowę, przycisnął do drzewa i wypowiedział słowa w nie znanym dla mnicha języku.
- Teraz się już nie ruszysz. - Powiedział spokojnie mag. - Widzisz, nie Tobie jednemu zależy na zdobyciu wszystkich kawałków. - Mówiąc to wyciągnął meteoryt z sparaliżowanej dłoni mnicha.
Mag wyprostował się. W blasku płonącej kuli ognia, Zathen dostrzegł, że mag zmienia postać. Jego twarz stawała się młodsza, cała postać urosła o jakieś pół stopy. Po chwili stał przednim zupełnie inny człowiek, z gęstymi, krótko ściętymi, ciemnymi włosami, o twarzy trzydziestolatka. Jednym ruchem ręki zrzucił szatę magów ognia. Ubrany był w skórzany, ćwiekowany bezrękawnik oraz rękawice i spodnie pasujące do kompletu. Na szyi zwisał mu masywny trójkątny medalion.
- Mój pan twierdzi, że jest jesteś potężniejszy ode mnie. Ja śmiem w to wątpić. Sparaliżowałem Cię. Teraz krew, wydobywająca się z Twoich narządów wewnętrznych popękanych przez uderzenie trolla, zaleje Twój organizm i umrzesz. I nic z tym nie będziesz mógł zrobić. - Odezwał się zupełnie innym głosem niż poprzednio. - Teraz ja będę bohaterem w oczach mojego pana i to ja zdobędę resztę kawałków dla niego. - Nieznajomy zaniósł się złowieszczym śmiechem. - Szkoda, że się nie przekonamy który z nas jest lepszy.
Kim jest jego pan? Do czego potrzebuje tych kawałków? Czyżby też chciał uratować świat przed zagładą? Mnich spróbował coś powiedzieć, lecz paraliż nawet na to mu nie pozwalał.
- A teraz żegnam, meteoryty spadają coraz częściej, mam pełne ręce roboty. - Uśmiechnął się nieznajomy. - Zostawiam tu trolla. Tylko się nie ruszaj, bo znowu potraktuje Cię jako zagrożenie i zmiażdży bezbronnego. Ha ha. - Zadrwił z sytuacji mnicha.
Człowiek w skórzanej zbroi odwrócił się i zniknął w chmurze ciemnego dymu, która rozpłynęła się po chwili. Troll poruszył się. Omiótł spojrzeniem okolicę. Powoli dogasająca kula ognia dawała coraz mniejsze światło. Troll najwidoczniej nie zauważył Zathena leżącego nieruchomo pod drzewem. Odwrócił się i ruszył w głąb lasu.
Powoli opadający poziom adrenaliny w mnichu potęgował ból. Rozprzestrzeniająca się krew w nieładzie po organizmie powodowała dodatkowy spadek sił oraz nacisk na narządy. Mnich zdecydował się na użycie swoich technik leczniczych. Zamknął oczy i zaczął medytować. Chwilę później jego świadomość odpłynęła...
Rycerze nieśli mnicha na noszach przez miasto, prosto do pałacowych medyków. Obok szedł Lorian. Zathen zdążył sobie wszystko przypomnieć i właśnie kończył opowieść towarzyszowi.
- To lord Paterson zdał sobie sprawę, że to nie był Klemens. Jego mag ognia nigdy się nie rozstawał ze swoją laską. A my go widzieliśmy dwa razy i nie miał jej przy sobie. - Tłumaczył Lorian. - Gdy lord wrócił do swojego gabinetu zaraz po tym jak się teleportowaliście, zastanowił się nad moim pytaniem.
- Jakim pytaniem? - Wtrącił mnich przekręcając głowę w jego stronę.
- No czy ufa swojemu magowi, bo przecież od początku miałeś jakieś wątpliwości co do niego.
- Zgadza się. No i co dalej?
- No zdziwiło go to, że Klemens nie miał laski, szczególnie wykonując jakieś bardzo ważne zadanie, jak zdobycie meteorytu. Lord poszedł prosto do gabinetu maga. Tam zastał Klemensa martwego. Gdy jakiś mag ginie jego laska zaczyna gnić, więc naturalne, że ten nieznajomy nie mógł się z nią pokazać.
- Rozumiem.
- Od razu mnie poinformował, lecz nie bardzo wiedzieliśmy co zrobić. Bramy były oblegane przez zombie. Nie mieliśmy jak wyjść, lecz potem stało się coś niezwykłego. Wszystkie potwory legły na ziemie bez ruchu. Stwierdziliśmy, że to efekt wyjęcia z ziemi meteorytu. Chociaż poprzednim razem było inaczej, nie?
- Marsz rację, lecz to nie musi być zasada.
- No więc, lord kazał swoim rycerzom Cię szukać. Poszedłem razem z nimi. Długo nam zajęło znalezienie Ciebie, aż zaczęło świtać. Rycerze przeszukali las w pobliżu miejsca, w którym Cię znaleźliśmy, lecz ani tego nieznajomego ani troll nie znaleźli. - Lorian nachylił się i dodał szeptem. - Choć gdyby wiedzieli, że gdzieś tam grasuje troll leśny to nawet nie zaczęli by szukać.
Zathen uśmiechnął się do niego.
- Jak ci się udało, że tak powiem, nie umrzeć? - Spytał szczerze zaciekawiony Lorian.
- Jest taka specjalna technika. Wyobraź sobie, że nasz umysł odpowiada za wszystkie czynności organizmu. Wystarczy sobie coś wyobrazić i mocno się na tym skoncentrować, żeby to się stało.
- Jasne... Chcesz mi powiedzieć, że wyobraziłeś sobie, że nie umrzesz i o, stało się? - Spytał z niedowierzaniem.
- Hmm, nie do końca ale tak. Tak to działa. - Odpowiedział mnich pewnym głosem.
- To czemu nie poskładałeś sobie klatki piersiowej od razu?
- Na wszystko potrzeba czasu. Zobaczysz za kilka dni, będę już zdrów. Tylko to zżera dużo energii. Dlatego straciłem przytomność.
- Co, za kilka dni?! Człowieku, przecież tym masz zmiażdżona klatkę piersiową! - Oburzył się Lorian.
- Przekonasz się... - Odparł pewny siebie mnich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz