Słońce już zaszło za horyzontem, lecz nadal zalewało niebo czerwienią. Lorian odwrócił wzrok od okna i spojrzał na mnicha. Ten siedział na podłodze na wprost kominka ze złączonymi nogami i rękoma założonymi na piersi, schowanymi w rękawach. Oczy miał zamknięte.
- Zathen, chyba już czas. - Powiedział szeptem Lorian, bojąc się wyprowadzić mnicha z medytacji.
- Tak wiem. - Odezwał się nagle mnich, otwierając oczy. Wstał. - Chodźmy więc.
Obaj zeszli schodami z drugiego piętra ogromnego zamku i skierowali się w stronę dziedzińca.
- Lorian? - Zagadnął mnich.
- Tak?
- Miej oko na tego maga. Nie podoba mi się.
- Dlaczego? Mi się wydał całkiem znośny.
- Nie chodzi o to. Wydaje się być jakiś podejrzany. Dlaczego chciał mnie osobiście powitać? - Zadał retoryczne pytanie kładąc akcent na "osobiście".
- Wiesz, nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, mnisi są bardzo szanowaną profesją. Rzadko się zdarza, ze wychodzą po za swój klasztor. - Spojrzał na mnicha. - Wszędzie macie specjalne względy. Jesteście uważani za ostoję spokoju, równowagi i sprawiedliwości. Dlatego zaprowadzili nas od razu do samego lorda Patersona i dlatego naczelny mag tego miasta chciał Cię poznać osobiście.
- Być może. Jednakże wyczuwam w nim dziwną energię. Niespokojną, niejasna, burzliwą. Zdecydowanie nie jest to energia starca, który wiele przeżył. - Mnich zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili dodał. - Miej go na oku, gdy mnie nie będzie. Mam złe przeczucia.
- Dobrze, dobrze, ale i tak uważam, że przesadzasz.
Wyszli właśnie na dziedziniec. Był on w kształcie okręgu. Do środka schodziły się cztery kamienne ścieżki z czterech rożnych stron świata. Przy okazałej jasnej fontannie stojącej na samym środku dziedzińca, czekali już lord Paterson, mag Klemens oraz trzech strażników.
- Mnichu, Kapitanie. - Powitał ich lord. - Klemens zaoferował się pomóc w zadaniu. Teleportuje się wraz Tobą mnichu.
Zathen spojrzał na maga. Przypatrywał mu się przez chwilę, po czym skinął do niego głową. Lorian nachylił się w stronę mnicha.
- Widzisz, trzeba być dobrej myśli. - Szeptem przypomniał mu jego słowa wypowiedziane, gdy wchodzili do miasta.
Morris wyprostował się i uśmiechnął szelmowsko do towarzysza. Zathen nie podzielał jego optymizmu. Jego oblicze było niewzruszone, nie zdradzało żadnych emocji.
- Jesteś gotów? - Spytał Klemens nie patrząc na mnicha. Był skupiony na swoich dłoniach. Trzymał je złożone prawie jak do modlitwy i wolno pocierał, jakby rozgrzewał jakiś materiał pomiędzy nimi.
- Naturalnie. - Odparł mnich.
- W takim razie złap mnie jedną ręką za ramie. Tylko trzymaj mocno.
Mnich podszedł do maga, położył mu rękę na ramieniu i ścisnął. Nagle Klemanes wykonał taki gest jakby wyrzucał w powietrze to co tak pieczołowicie rozgrzewał w rękach. Błysnęło oślepiające światło. W pobliżu zrobiło się natychmiast gorąco. Gdy wszyscy przestali mrużyć wzrok, zdali sobie sprawę, że mnich i mag zniknęli.
- Ufasz temu magowi lordzie? - Spytał Lorian lorda Patersona.
- Jak najbardziej służy mi już wiele lat. To jeden z najwybitniejszych magów ognia. Zasiada w ich radzie. Dlaczego miałbym mu nie ufać? - Odparł pewnym głosem lord.
- Tak tylko pytam... - Lorian chciał dokończyć, lecz zamilkł i wytężył słuch. - Słyszycie to co ja?
Dziwny bełkot, jakby setki osób próbowało coś krzyczeć przez zaciśnięte usta, wydobywał się zza muru.
- Zombie. - Wyjaśnił lord Paterson.
Całe miasto zamilkło, czekając z której strony uderzą. Cisza, przerywana tylko bełkotem zombie, trwała krótko. Po chwili z miasta usłyszeli krzyki strażników: "Znów próbują sforsować południową bramę!". W mieście ponownie zrobiło się głośno. Słychać było przemieszczanie się strażników.
- Zaczęło się. - Powiedział lord patrząc w niebo.- Zombie jak co nocy próbują się dostać do miasta. Są coraz głodniejsze, więc będą bardziej zdeterminowane. Za to mnich i mag będą mieli ułatwione zadanie, wszystkie przyszły tutaj. - Spojrzał na Loriana. - Zawiadom mnie gdy wrócą, z meteorytem czy bez. Będę czekał w mojej komnacie. Straż! Idziemy.
I ruszył z obstawą trzech strażników w stronę wnętrza zamku, jedną z kamiennych ścieżek, zostawiając Loriana samego.
Mnichem gwałtownie szarpnęło go góry. Docenił to, że mag kazał mu mocno złapać. Obraz wokół niego rozmył się w mgnieniu oka. Poczuł jak kreci mu się w głowie. Gdy nagle mocno uderzył nogami w ziemię. Obraz pojawił się równie szybko jak zniknął. Stał na polance pośrodku starego, wysokiego lasu, nadal trzymając Klemensa za ramię. Zathen puścił maga i rozejrzał się wokół. Było już całkiem ciemno. Niestety nigdzie nie było widać czerwonego światła. Najwyraźniej musiało być daleko, albo głęboko...
- Chyba musimy się rozdzielić. - Zaproponował mnich.
- Zgoda. Weź ten zwój. - Mag wyjął zza pazuchy i podał Zathenowi zwinięty i obwiązany czerwoną wstążką pergamin. - Gdy przeczytasz tekst w środku, pojawi się wysoko nad Tobą czerwona ognista kula. Przeczytaj jak znajdziesz meteoryt. Gdy ja pierwszy znajdę, zrobię to samo.
- Dobry pomysł. - Mnich wziął zwój od maga. - Ja pójdę... - Zathen zawahał się. Nie wiedział, w którą stronę pójść.
- Według wieśniaków ten kawałek spadł gdzieś w tamtą stronę. - Mag wyciągnął dłoń w stronę przeciwnego końca polanki.
- Dobrze, więc ja pójdę w tamtą stronę w prawo.
- Ja więc biorę lewa stronę.
Oboje ruszyli w tym samym momencie. Zathen zatrzymał się, gdy podszedł do krańca polanki.
- Klemens?
- Tak, mnichu?
- Uważaj na siebie.
Mag uśmiechnął się do mnicha i zniknął między drzewami. Zathen również wkroczył za linie drzew.
- Zathen, chyba już czas. - Powiedział szeptem Lorian, bojąc się wyprowadzić mnicha z medytacji.
- Tak wiem. - Odezwał się nagle mnich, otwierając oczy. Wstał. - Chodźmy więc.
Obaj zeszli schodami z drugiego piętra ogromnego zamku i skierowali się w stronę dziedzińca.
- Lorian? - Zagadnął mnich.
- Tak?
- Miej oko na tego maga. Nie podoba mi się.
- Dlaczego? Mi się wydał całkiem znośny.
- Nie chodzi o to. Wydaje się być jakiś podejrzany. Dlaczego chciał mnie osobiście powitać? - Zadał retoryczne pytanie kładąc akcent na "osobiście".
- Wiesz, nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, mnisi są bardzo szanowaną profesją. Rzadko się zdarza, ze wychodzą po za swój klasztor. - Spojrzał na mnicha. - Wszędzie macie specjalne względy. Jesteście uważani za ostoję spokoju, równowagi i sprawiedliwości. Dlatego zaprowadzili nas od razu do samego lorda Patersona i dlatego naczelny mag tego miasta chciał Cię poznać osobiście.
- Być może. Jednakże wyczuwam w nim dziwną energię. Niespokojną, niejasna, burzliwą. Zdecydowanie nie jest to energia starca, który wiele przeżył. - Mnich zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili dodał. - Miej go na oku, gdy mnie nie będzie. Mam złe przeczucia.
- Dobrze, dobrze, ale i tak uważam, że przesadzasz.
Wyszli właśnie na dziedziniec. Był on w kształcie okręgu. Do środka schodziły się cztery kamienne ścieżki z czterech rożnych stron świata. Przy okazałej jasnej fontannie stojącej na samym środku dziedzińca, czekali już lord Paterson, mag Klemens oraz trzech strażników.
- Mnichu, Kapitanie. - Powitał ich lord. - Klemens zaoferował się pomóc w zadaniu. Teleportuje się wraz Tobą mnichu.
Zathen spojrzał na maga. Przypatrywał mu się przez chwilę, po czym skinął do niego głową. Lorian nachylił się w stronę mnicha.
- Widzisz, trzeba być dobrej myśli. - Szeptem przypomniał mu jego słowa wypowiedziane, gdy wchodzili do miasta.
Morris wyprostował się i uśmiechnął szelmowsko do towarzysza. Zathen nie podzielał jego optymizmu. Jego oblicze było niewzruszone, nie zdradzało żadnych emocji.
- Jesteś gotów? - Spytał Klemens nie patrząc na mnicha. Był skupiony na swoich dłoniach. Trzymał je złożone prawie jak do modlitwy i wolno pocierał, jakby rozgrzewał jakiś materiał pomiędzy nimi.
- Naturalnie. - Odparł mnich.
- W takim razie złap mnie jedną ręką za ramie. Tylko trzymaj mocno.
Mnich podszedł do maga, położył mu rękę na ramieniu i ścisnął. Nagle Klemanes wykonał taki gest jakby wyrzucał w powietrze to co tak pieczołowicie rozgrzewał w rękach. Błysnęło oślepiające światło. W pobliżu zrobiło się natychmiast gorąco. Gdy wszyscy przestali mrużyć wzrok, zdali sobie sprawę, że mnich i mag zniknęli.
- Ufasz temu magowi lordzie? - Spytał Lorian lorda Patersona.
- Jak najbardziej służy mi już wiele lat. To jeden z najwybitniejszych magów ognia. Zasiada w ich radzie. Dlaczego miałbym mu nie ufać? - Odparł pewnym głosem lord.
- Tak tylko pytam... - Lorian chciał dokończyć, lecz zamilkł i wytężył słuch. - Słyszycie to co ja?
Dziwny bełkot, jakby setki osób próbowało coś krzyczeć przez zaciśnięte usta, wydobywał się zza muru.
- Zombie. - Wyjaśnił lord Paterson.
Całe miasto zamilkło, czekając z której strony uderzą. Cisza, przerywana tylko bełkotem zombie, trwała krótko. Po chwili z miasta usłyszeli krzyki strażników: "Znów próbują sforsować południową bramę!". W mieście ponownie zrobiło się głośno. Słychać było przemieszczanie się strażników.
- Zaczęło się. - Powiedział lord patrząc w niebo.- Zombie jak co nocy próbują się dostać do miasta. Są coraz głodniejsze, więc będą bardziej zdeterminowane. Za to mnich i mag będą mieli ułatwione zadanie, wszystkie przyszły tutaj. - Spojrzał na Loriana. - Zawiadom mnie gdy wrócą, z meteorytem czy bez. Będę czekał w mojej komnacie. Straż! Idziemy.
I ruszył z obstawą trzech strażników w stronę wnętrza zamku, jedną z kamiennych ścieżek, zostawiając Loriana samego.
Mnichem gwałtownie szarpnęło go góry. Docenił to, że mag kazał mu mocno złapać. Obraz wokół niego rozmył się w mgnieniu oka. Poczuł jak kreci mu się w głowie. Gdy nagle mocno uderzył nogami w ziemię. Obraz pojawił się równie szybko jak zniknął. Stał na polance pośrodku starego, wysokiego lasu, nadal trzymając Klemensa za ramię. Zathen puścił maga i rozejrzał się wokół. Było już całkiem ciemno. Niestety nigdzie nie było widać czerwonego światła. Najwyraźniej musiało być daleko, albo głęboko...
- Chyba musimy się rozdzielić. - Zaproponował mnich.
- Zgoda. Weź ten zwój. - Mag wyjął zza pazuchy i podał Zathenowi zwinięty i obwiązany czerwoną wstążką pergamin. - Gdy przeczytasz tekst w środku, pojawi się wysoko nad Tobą czerwona ognista kula. Przeczytaj jak znajdziesz meteoryt. Gdy ja pierwszy znajdę, zrobię to samo.
- Dobry pomysł. - Mnich wziął zwój od maga. - Ja pójdę... - Zathen zawahał się. Nie wiedział, w którą stronę pójść.
- Według wieśniaków ten kawałek spadł gdzieś w tamtą stronę. - Mag wyciągnął dłoń w stronę przeciwnego końca polanki.
- Dobrze, więc ja pójdę w tamtą stronę w prawo.
- Ja więc biorę lewa stronę.
Oboje ruszyli w tym samym momencie. Zathen zatrzymał się, gdy podszedł do krańca polanki.
- Klemens?
- Tak, mnichu?
- Uważaj na siebie.
Mag uśmiechnął się do mnicha i zniknął między drzewami. Zathen również wkroczył za linie drzew.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz