O blogu

Witaj na blogu fantasy. Jest on poświęcony opowiadaniom o zmaganiach mnicha Zathena, który wypełnia misje uratowania świata przed zagładą. Spotyka go wiele przygód, osobowości oraz przeciwności losu. Depczą mu po pietach siły ciemności oraz nie deje spokoju przeszłość, której nie zna...

Zachęcam Cie do zapoznania się z jego przygodami, a jeżeli nie lubisz czytać to zawsze możesz skorzystać z wersji audio ;)

Obraz

Obraz

niedziela, 25 sierpnia 2013

12. Delegat elfów

Zathen biegł przez pole najszybciej jak potrafił. Wkoło leżało pełno ciał martwych rycerzy. Ziemia była przesączona krwią. Mnich odczuwał to pod stopami z każdym krokiem. Po jego lewej towarzyszył mu nieznany człowiek. Był to wysoki brunet. Nie mógł mieć więcej jak dwadzieścia pięć wiosen. Posiadał niesamowitą zbroje. Była wykonana z czerwonych smoczych łusek. Idealnie wyprofilowana, nie ograniczała żadnych ruchów, w biegu czy w walce. W ręku dzierżył miecz o płonącej, jasnym czerwonym ogniem, klindze. Na jego napiętej w biegu twarzy malował się grymas, jaki pojawia się u ludzi tuż przed starciem z wrogiem. Po prawej za to, biegł olbrzymi... behemot. Był dwa razy wyższy od Zathena. Pod fioletową napiętą skórą widać było mnóstwo ogromnych, pulsujących żył oraz prace potężnych mięśni. Na karku posiadał granatowe futro. Dwa pazury wystające u stóp ryły ziemie niczym rolnik pole motyką podczas wykopków. Olbrzymie ramiona nieproporcjonalnie długie względem reszty ciała, prawie zahaczały o ziemię przy każdym wymachu potwora. Trzy gigantyczne pazury u każdej ręki mogły by bez problemu rozpruć płytową zbroję jaką noszą strażnicy królewscy. Sam przerażający pysk bestii oraz ryk jaki wydawał, zasiałby zgrozę w szeregach niejednej armii ludzi. Potężne kły nie tyle potrafiłyby rozpruć ludzkie ciało, co zmiażdżyć wraz z kośćmi w mgnieniu oka. Zathen podziękował w duchu, iż potwór jest po jego stronie.
Nagle koło ucha przeleciała mu świecąca na niebiesko strzała i zniknęła w mgle przed nimi. Zathen, tak naprawdę, nie wiedział z kim przyjdzie mu walczyć. Obejrzał się. Za nimi trochę wolniej biegł wysoki elf. Długowłosy blondyn z zielonymi oczami o twarzy dwudziestolatka. Co chwila oddawał strzały z łuku. A każda strzała w chwili wypuszczenia cięciwy zabarwiała się niebieskim światłem, przypominającym zapalanie się cienkiej gałązki ogniem. Elf podobnie do człowieka miał zbroję wykonaną ze smoczych łusek. Tyle, że ta była koloru złotego.
Nieoczekiwanie Zathen poczuł, że dzieje się coś dziwnego. Mimo tego, że nie zwalniali, słyszał coraz ciszej kroki swoje jak i towarzyszy oraz ryk bestii. Przestawał czuć nawet uderzenia o ziemie wielkich nóg behemota, który biegł koło niego. Mgła się nasiliła. Wszystko wokół zniknęło i zapadła cisza. Stracił orientację. Zatrzymał się.
Teraz siedział w wielkiej jasnej sali. Wokół stało dziesięciu mnichów. Każdy z kapturem na głowie. Do kręgu weszła nowa postać. Był o głowę wyższy od pozostałych. Nosił finezyjną zbroje która świeciła na biało. Również buty miał okute w ten sam rodzaj materiału, który świecił na biało. On także nosił kaptur, więc mnich nie mógł przyjrzeć się jego obliczu. Z pleców wystawały mu skrzydła składające się z dużych białych piór.
- To dla Twojego dobra - powiedział nieznajomy miłym głosem, choć słychać w nim było niepewność i ból. Zathen poczuł te słowa, jakby były wypowiedziane w jego własnej głowie.
Postać ze skrzydłami podeszła bliżej. Obcy położył rękę na jego czole i szepnął:
- Buonanotte memoria.
Zapadła ciemność.

Zathen obudził się zlany zimnym potem. W komacie było ciemno. Mnich podniósł się i sięgnął po puchar z wodą. Zaczerpnął porządny łyk, odstawił go na miejsce i położył się z powrotem.
- To był tylko sen - powiedział szeptem, lecz podświadomie wiedział, iż wizja była zbyt realna. Przypominało to bardziej wspomnienie... Gdyby tylko wiedział z kim miał się zmierzyć, kim był ten człowiek oraz elf. No i skąd wziął się ten behemot...
- Ha! Pewnie, że był to tylko sen. Daruj, ale dałbym sobie głowę uciąć, że mnisi koszmarów nie miewają.- Odezwał się w komnacie nieznajomy głos i zaniósł się śmiechem.
Zathen ponownie zerwał się z łóżka.
- Kto tu jest?! Pokaż się! - Zażądał.
- Tu jestem, w oknie.
Rzeczywiście, ktoś tam był. Jak mnich mógł go wcześniej nie zauważyć. Na parapecie opierając się o framugę okna, siedział luźno elf. Księżyc oświetlał jego postać dość wyraźnie. Był to smukły młodzieniec, o zielonych oczach, ze szpiczastymi uszami wystającymi z długich do szyi blond włosów. Oczy i włosy przypominały mu postać ze snu, lecz twarz była zupełnie innej osoby. On też nie mógł mieć więcej niż dwudziestu wiosen, lecz to nie był ten sam elf. Ubrany był w jednolity fikuśny zielony strój, bardziej przypominający tworzywo roślinne niż jakikolwiek inny materiał.
- Kim jesteś? Czego chcesz? - Mnich spojrzał na obcego elfa spode łba.
- Spokojnie. Nie jestem tu po to, żeby Cię zabić, bo już dawno bym to zrobił – elf uśmiechnął się – No chyba, że zatrułem wodę, której się przed chwilą napiłeś... - Zathen spojrzał na puchar stojący na półce. - Żartuje, nie jestem taki. Wolę zabijać z łuku. - ponownie wyszczerzył zęby do mnicha. - Jestem Fabrizio, delegat elfów z Oldwoodu. Do usług - powiedział w końcu poważnym tonem, wstając z parapetu i kłaniając się w pół.
- Mnich Zathen. - przedstawił się Zathen, po czym usiadł na łóżku. - Nie jesteś za młody jak na delegata? - spytał swobodnie mnich, choć nadal nie obdarzał zbytnim zaufaniem gościa.
Elf z powrotem ułożył się w oknie.
- U elfów czas płynie inaczej. Mam za sobą już sto wiosen. Prawdą natomiast jest, że wśród moich pobratymców jestem dość młody. Lecz wierz mi, dobrze spełniam swoje obowiązki.
- W takim razie powiedz mi czemuż zawdzięczam tę wizytę i to w środku nocy?
- Otóż w nocy wszyscy śpią. - odpowiedział Fabrizio.
- Dokładnie, i zakładam, że Ty postanowiłeś akurat mi pokrzyżować ten niecny plan wyspania się kiedy jest na to pora? - Zathen zironizował wypowiedź elfa.
- Na pierwszy rzut oka, tak by mogło się wydawać, lecz jestem tu z wyższych pobudek. - elf patrzy teraz przez okno w bezkres nocy. - Więc, gdy w nocy wszyscy śpią, my mamy możliwość swobodnej rozmowy. - kontynuował Fabrizio.
- To zaczyna mieć sens – przytaknął Zathen. - kontynuuj.
- Jak wiesz, zjedzie się tu mnóstwo wpływowych i potężnych osobistości. Jako, że jestem tu przedstawicielem wszystkich elfów z Oldwoodu, też do potężnych osób się zaliczam. - mówiąc to spojrzał na mnicha. - Tym samym spływa na mnie ogromna odpowiedzialność. A widzisz, ja nie lubię podejmować zbytecznego ryzyka w swoich decyzjach czy wypowiedziach. Dlatego chce przed obradami u króla poznać wszystkie użyteczne informacje ze wszystkich możliwych źródeł.
- Dlaczego uważasz, że ja posiadam użyteczne informacje? - Spytał Zathen podejrzliwie.
- Dużo o Tobie słyszałem. Ponoć zebrałeś już pięć meteorytów.
Istotnie, Zathen wciągu ostatnich tygodni wszedł w posiadanie pięciu kawałków księżyca. Pierwszy zdobył w krypcie z wampirami, którą przeszukali wraz z Morrisem. Drugi był na cmentarzu pełnym ożywionych szkieletów. Koło stolicy ziemi Patersonów, był bliski zdobycia kolejnego, lecz ubiegł go morderca Klemensa. Trzeci kamień, Zathen i Morris zdobyli wraz z Arhem przed Retrock, kiedy to w nocy meteoryt uderzył tuż koło ich obozowiska. Z okolicznego stawu zaczęły wychodzić topielce – okropne potwory o oślizgłej skórze. Z grubsza przypominające zombie, tyle, że między palcami miały błony, całe się kleiły i ociekały mazią. Zdobycie tego kawałka, mając u boku wodza barbarzyńców, nie należało do trudnych zadań. Dwa pozostałe meteoryty Zathen otrzymał od Arha, które ten zdobył wraz ze swoim plemieniem.
- Zgadza się. Ale skąd masz takie informację? - Spytał spokojnie mnich.
- Ha! Można powiedzieć, że to tajemnica zawodowa. Nie zdradzam swoich informatorów. - elf uśmiechnął się do Zathena.
- Dobrze więc. Czego chciałeś się ode mnie dowiedzieć? - niecierpliwił się mnich. Fabrizio spoważniał.
- Chciałbym, abyś mi opowiedział jak dokładnie wyglądał człowiek, który zabił Klemensa i chciałbym, żebyś opisał mi jak wyglądał medalion, który miał na szyi.
- Hmm... Co będę miał w zamian? - zaczął negocjować mnich.
- Informacja za informację. Później Ty będziesz mógł zapytać o co chcesz. A podejrzewam, że interesuje Cię parę rzeczy.
- Istotnie - przytaknął Zathen. - To był wysoki mężczyzna, koło trzydziestu wiosen. Krótko ścięty brunet. Rzucił mi się w oczy jego strój. Wszystko miał z brązowej skóry: ćwiekowany bezrękawnik, spodnie, buty, ćwiekowane rękawice.
- A medalion? - dopytywał Fabrizio.
- To był gruby brązowy trójkąt, z jakimś dziwnym czarnym znakiem pośrodku.
Fabrizio otworzył szeroko oczy.
- Tylko nie mów, że były to cztery trójkąty: trzy na górze, jeden odwrotnie do pozostałych na dole?
- O ile dobrze sobie przypominam, to właśnie taki znak widziałem. To nie dobrze? - zdziwił się mnich.
- Bardzo. To amulet Drem. Na świecie są tylko trzy takie. Cztery trójkąty oznaczają: ogień, wodę, powietrze oraz ziemię. Ziemia jest ich podstawą, pozostałe trzy żywioły znajdują się nad nią. Razem te żywioły tworzą życie. To jest amulet nieśmiertelności. Tego kto go nosi nie dotyka starość. Nie można go ani zabić ani nawet zranić.
- Wiesz kto jest w ich posiadaniu?
- Tak, wiem. Dwa posiada król. Natomiast trzeci, należał kiedyś do Lorcana.
- Lorcana? - zaciekawił się Zathen.
- Tak. Lorcan był czarnym magiem, który dwieście lat temu chcąc przejąć tron przeprowadził prawdziwą masakrę w całym królestwie. Lorcan został pokonany ale nikt nie wie co się stało z medalionem. Jeżeli to jego naśladowca i jest zdolny do takich samych czynów to musimy działać szybko.
- Co zamierzasz? - spytał mnich.
- Na początku powiadomię moich krajan przez zwierciadło. Później sprawdzę, czy król nadal posiada obydwa medaliony, aby wykluczyć podejrzanego. A następnie przedstawię moje domysły na obradach króla.
- Musisz coś jeszcze wiedzieć. Człowiek z medalionem dysponuje dużą energią i potrafi zmieniać postać. - dopowiedział mnich.
Fabrizio spojrzał w górę jakby się nad czymś zastanawiał.
- Dziękuję za informację. Tak jak myślałem, dowiedziałem się od Ciebie istotnych faktów – skinął głową w stronę Zathena w ramach podziękowania. Obrócił się w oknie, twarzą na zewnątrz, jak gdyby chciał wyskoczyć.
- Zaczekaj. Informacje za informacje. - zażądał mnich, lekko zdziwiony zamiarami elfa.
- Niech będzie – elf odwrócił głowę w stronę Zathena. – Pytaj.
- Ile już meteorytów spadło na ziemię i ile znajduje się w tym mieście. - Fabrizio ponownie uśmiechnął się kącikiem ust.
- Wiedziałem, że o to spytasz. Na ziemię spadło już dwanaście meteorytów. Według przepowiedni teraz nastąpi tydzień przerwy, po czym spadnie na ziemie ostatnie osiem w tym samym momencie. W mieście, łącznie z Twoimi, znajduje się osiem kawałków księżyca. - wyjaśnił elf. - A teraz muszę Cię opuścić, wybacz czas nagli. - ponownie obrócił głowę na zewnątrz.
- Jeszcze jedno Fabrizio. - zatrzymał go Zathen. - Widziałeś kiedyś świecącą na niebiesko strzałę?
Fabrizio znieruchomiał. Przez chwilę wpatrywał się w mrok. Następnie odwrócił się. Twarz mu spoważniała.  - Nie. Nie widziałem. - powiedział wolno. - Ale słyszałem, że widziano takową dwieście lat temu, podczas wojny z Lorcanem. Dlaczego pytasz? - delegat spojrzał na Zathena podejrzliwym wzrokiem.
- Tak tylko pytam. Coś mi się przyśniło... Nie... nieważne... - Fabrizio stał tak jeszcze przez chwilę, próbując odgadnąć czy za tym pytaniem kryje się coś więcej. - No nic. Czas na mnie – powiedział już weselszym tonem.
- Nie uważasz, że wyjście przez okno to dość dziwny sposób na przemieszczanie się delegata? - zasugerował Zathen.
Fabrizio wyszczerzył zęby niczym urwis przyłapany na gorącym uczynku, robiąc jakiś kolejny głupi psikus.
- Może trochę. Ale ja nie lubię konwencjonalnych sposobów yyy... życia. - oznajmił - Jeszcze raz dzięki za informację. Dobrej nocy.
Elf wyszedł przez okno wspinając się po zewnętrznej ścianie. Zathen wstał z łóżka i podszedł do okna. Wyjrzał przez nie i spojrzał w górę. Elf z niesamowitą zwinnością i szybkością poruszał się po pionowej ścianie tu górze. Chwilę później zniknął w oknie dwa piętra wyżej.


środa, 21 sierpnia 2013

11. Retrock

Zathen, Morris oraz Arh szli jedną z bocznych uliczek stolicy królestwa. Retrock nie robiło wrażenia jedynie na Lorianie.
- Sporo się zmieniło odkąd mnie tu nie było. - Mruczał co chwile kapitan.
Najbardziej zdezorientowany był barbarzyńca. Ogromne budynki piętrzące się nad ich głowami, ewidentnie przytłaczały wodza plemienia, które zamieszkiwało ziemię Georg'iów. Towarzysze byli pewni, iż jest to zdecydowanie jeden z nielicznych razów, kiedy mogą zobaczyć przestraszonego barbarzyńcę. Retrock zostało wybudowane w kształcie koła i rozrastało się w tym samym kształcie. Stolica posiadała trzy, a właściwie cztery części. Pierwsza - Krąg Zamkowy - to oczywiście siedziba króla oraz cały dwór. Mieszkali i przebywali tam najbliżsi władcy, najwyżsi stopniem rycerze, doradcy dworscy oraz ważne dla króla osobistości. Jak choćby magowie czy delegaci krasnoludów i elfów. Drugą część - Krąg Wyższy - zamieszkiwała wyższa warstwa społeczna, posiadająca niebezpośrednią władzę, czyli głównie osoby nieprzyzwoicie bogate. Tu też znajdowały się koszary dla straży królewskiej - najlepiej wyszkolonych rycerzy w całym królestwie. Owe koszary były niegdyś domem Loriana Morrisa. Gdy przechodzili koło nich, kapitan patrzył na wysoki mur z niebywałą zadumą. Zathen nie potrafił odgadnąć czy jego towarzysz tęskni za tym miejscem, czy wręcz przeciwnie. Wzrok Morrisa nie schodził z ścian koszarów puki ich nie minęli.
- Tęsknisz za życiem strażnika? - zagadnął mnich. Lorian spojrzał na niego zdziwiony.
- Żartujesz?! - spytał z pogardą. - Strażnicy królewscy nie mają wolnego czasu dla siebie. Nie licząc sobotnich wieczorów, kiedy mogą się doprowadzić do stanu wysokiej nietrzeźwości w swoim i tylko swoim towarzystwie i tylko w koszarach. Nigdzie nie mogą wychodzić. Miałbym za tym tęsknić? Co prawda, raz w tygodniu przyprowadzane są kurtyzany z najlepszego domu w mieście... - Kapitan zamilkł na chwilę. Jego oczy powędrowały ku górze, jakby się nad czymś zastanawiał, albo przypominał. Westchnął. - Jak się ma te dwadzieścia pięć, trzydzieści lat jest to atrakcyjna perspektywa. Ale szybko człowiek się nudzi. Ci chłopcy są bardzo dobrze wyćwiczeni, ale nie mają doświadczenia. Na wojnie długo by nie pożyli...
- Ale Ty potrafisz walczyć. Nie raz to udowodniłeś.
- Lorian jest dobry wojownik. Arh to widzi. - odezwał się barbarzyńca basowym głosem.
- Dziękuję - Lekko zdziwiony Morris skinął głowa w stronę wodza. - Wiecie, już trochę czasu minęło odkąd opuściłem mury Retrock. Stoczyłem już kilka pojedynków, nic specjalnego, ale zawsze coś. W koszarach nie stoczyłem żadnej walki... - ponownie zamilkł na chwilę. - Pomimo tego zawdzięczam tym koszarom wszystko co mnie życiu spotkało...
Dalej szli w milczeniu. Budynki w tym miejscu były już kilkupiętrowe i bardzo zadbane. W przeciwieństwie do trzeciej warstwy, zwanej Kręgiem Targowym, w której żyła reszta miasta. Tam odbywał się cały miejski ruch. Największe targowisko w całym królestwie znajdowało się właśnie w tym kręgu. Zajmowało połowę tamtej części miasta i było przepełnione każdego dnia, od wczesnych godzin porannych aż do zachodu słońca. Można tam znaleźć największą różnorodność osób, ras i profesji. Wystarczyłoby nadmienić, iż w jednej z uliczek, którą mijali w tamtej cześć miasta, widzieli starego pół-elfa żebrzącego o jedzenie. Jest to nieprawdopodobne, gdyż elfy są rasą wyniosłą i dostojną. Żaden z nich nigdy nie zniżyłby się do takiego poziomu. Wolałby umrzeć z głodu w odosobnionym miejscu - pomijając fakt, iż taka sytuacja jest dla elfa absurdalna. A jednak w Retrock wszystko jest możliwe, nawet krasnolud łotrzyk, który próbował ich okraść, gdy przechodzili przez targowisko. Na szczęście mnich był szybszy i złapał za rękę przestępce, gdy ten sięgał do kieszeni Morrisa. Krasnolud chwile później ulotnił się w tłumie. Jednakże pomimo takiej różnorodności, obecność barbarzyńcy, o połowę wyższego od innych przechodniów, wzbudzała zainteresowanie. Ewidentnie był to niecodzienny widok, nawet w Retrock. Dlatego w Kręgu Wyższym zdecydowali się iść bocznymi uliczkami, aby nie niepokoić kolejnych osób oraz, aby Arh nie czuł się nieswojo. Ostatnia część miasta jest tak naprawdę poza murami. Tworzą je okoliczne gospody ciasno stojące koło siebie. Mieszkają tam głównie wieśniacy zaopatrujący króla, bogaczy czy też samo miasto w żywność - jest to Krąg Zewnętrzny.
Towarzysze mijali właśnie kolejną uliczkę, gdy Zathenowi wydało się nagle, że ktoś ich obserwuje, choć nie widzieli już dawno żadnej osoby. Zatrzymał się. Popatrzył w prawo. Nikogo nie było. Spojrzał w lewo. Nic. Obrócił się za siebie. To samo.
- Coś Cie niepokoi? - spytał Morris, patrząc z przejęciem na mnicha. Kapitan wiedział, iż Zathen bardzo dobrze potrafi wyczuć niebezpieczeństwo i bez powodu nie zerkał by w każdą stronę po kolei.
- Wydawało mi się, że ktoś nas śledzi. - powiedział mnich zamyślony, nadal patrząc w przestrzeń za nimi.
- Raczej nie mamy się czego obawiać. Do tej części miasta nie może się dostać byle kto. Albo obserwuje nas jakiś bogacz ze swojej kamienicy, albo zaufany współpracownik króla. - powiedział niedbałym głosem Morris, mając nadzieję, że tym razem mnich się myli.
- Niby masz racje. - przyznał Zathen. Lecz po chwili dodał. - Ale nie zapominaj, Ci właśnie są najbardziej niebezpieczni.
Ruszyli dalej. Tym razem, gdy dotarli do kolejnej uliczki przecinającej ich drogę, to Arh odwrócił się raptownie.
- Czego chcesz?! - zagrzmiał, a jego głos powędrował w głąb uliczki odbijając się od pięknie pomalowanych i ozdobionych elewacji kamienic bogaczy. Zathen i Morris wzdrygnęli się i odwrócili w tym samym momencie. W miejscu, w którym zatrzymali się poprzednim razem, stała kobieta. Ubrana była w, wzmacniany nieznanego rodzaju łuskami, czarny skórzany gorset, znakomicie eksponujący jędrne, średniej wielkości piersi. Łuski łączyły gorset z naramiennikami. U dołu wychodziło tuzin czarnych skórzanych pasów, tworząc niejednolitą spódnice. Czarne skórzane buty połączone były z takimi samymi nagolennikami. Przedramiona pokryte były czarnymi opaskami pasującymi do kompletu. Zza pleców wystawała jej rękojeść miecza krótkiego. Diabelsko zgrabna figura znakomicie komponowała się z całym obcisłym strojem. Miała długie ciemno brązowe, lekko kręcone włosy oraz idealną, jasną cerę, która wraz z delikatnym uśmiechem oraz zniewalającym spojrzeniem brązowych oczu mogłaby obezwładnić niejednego strażnika królewskiego. W dodatku poruszała się niczym łania - zgrabnie i szybko. Mogli to stwierdzić, ponieważ gdy tylko się odwrócili, nieznajoma ruszyła biegiem w stronę bocznej uliczki.
Arh i Morris rzucili się za nią. Mnich stał bezruchu. Kompani zniknęli za zakrętem. Po chwili wrócił Lorian.
- Rozpłynęła się w powietrzu, jak jakiś duch. - zdał relacje zdyszanym głosem.
- Nie kracz, duchy przybędą z kolejnym meteorem. To był człowiek. W dodatku wydaje mi się, że ma na imię Alua.
- Nie rozumiem. Znasz ją?! - Morris wytrzeszczył oczy.
- Nie wiem. Wydaje mi się, że tak... Nie mam pojęcia skąd i dlaczego, ale znam jej imię. Znam... ją. - mówił niepewnym głosem Zathen.
Wrócił Arh.
- Ani śladu zabójczyni. Arh przeszukał pobliskie uliczki. - zagrzmiał swoim niskim głosem.
- Zabójczyni?? To... To była zabójczyni? - Lorian spytał z niedowierzaniem.
- Na to wygląda. - odpowiedział mnich.
- Ale zabójcy nie śledzą nikogo bez powodu. Pewne jest, że ma na któregoś z nas zlecenie albo na wszystkich. Któż by chciał nas zabić?? I to tuż po przybyciu do stolicy. Nie zdążyliśmy nawet porządnej burdy zrobić! - Mówił prawie krzycząc Morris.
- Uspokój się. - Mnich próbował ostudzić kompana.
- Ja jestem spokojny. Tylko pierwszy raz ktoś na mnie zesłał zabójce. Chyba mam prawo być lekko niepocieszony? - Uśmiechnął się do mnicha, udając, że jest to problem nie bardziej poważny, niż brak wędki przy łowieniu ryb.
- Chodźmy. Ona chyba da nam dziś spokój. Na razie nas sprawdzała. Tylko nie wiem dlaczego się ujawniła. To nie wygląda jak zwykłe zlecenie.  
Towarzysze ruszyli naprzód, choć kapitan i barbarzyńca co chwila zerkali przez ramie. Arh zdecydowanie robił to z chęci zmierzenia się z kimś w walce, natomiast Lorian chyba naprawdę obawiał się o swoje życie.
- Ale musisz przyznać. Niezła była, co? - Zagadnął Morris w przerwie między odwracaniem się do tyłu.
- Taaak... Zauważyłem, że Ci wpadła w oko. - odpowiedział niewzruszony mnich.
- Co masz na myśli?
- Przez tą chwilę, między spojrzeniem na nią a rzuceniem się w pogoń, zdążyła Ci opaść szczeka, Lorianie. - mnich uśmiechną się do kapitana. Morris odwzajemnił uśmiech.
- Gdybyś nie był mnichem też by Ci opadła.
- Lorianie, ja również potrafię dostrzec piękno kobiecego ciała, ale nie ślinie się przy tym jak elf na widok sucharów.
Morris długo nic nie mówił. Odwracał się tylko raz przez jedno ramie, raz przez drugie. W tym momencie trudno było stwierdzić, czy się boi czy chce znów zobaczyć ową piękność.
- A czy mnisi nie mają czegoś w rodzaju celibatu? - podjął rozmowę Lorian.
- Tak, po sześciu latach służby i nauki w klasztorze składa się przysięgę. - odpowiedział mnich. - Ja jeszcze nie złożyłem swojej. Jestem mnichem od trzech lat.
- Od trzech lat?! - Morris nie mógł pohamować zdziwienia. Kapitan nie wierzył, że zwykły człowiek potrafi osiągnąć taki poziom już po trzech latach ścieżki mnicha. - To co wcześniej robiłeś?
- Nie pamiętam... - odpowiedział pewnym, lecz zmartwionym głosem Zathen.
Lorian patrzył na niego z otwartymi ze zdziwienia ustami.



wtorek, 8 stycznia 2013

10. Barbarzyńca Arh

Trzy dni później, obaj towarzysze szli szlakiem prowadzącym ze stolicy ziemi Patersonów aż do samego Retrock - siedziby Króla. Daleko na horyzoncie po lewej widniały korony drzew Starego Lasu. Należał do elfów. Od czasu końca wojny ze smokami, nie wpuszczają one na swój teren żadnych innych ras. Jedynie druidzi mają swoją jedną małą osadę na skraju lasu. Po ich prawej widniały niekończące się pola uprawne rozpościerające się na pofalowanej powierzchni ziemi.
Obaj towarzysze poruszali się konno. Wierzchowce, które dostali od Lorda Paterosna, w podziękowaniu za pomoc w pozbyciu się zombi, były najwyższej klasy. Mogli na nich przejechać do Retrock, bez odpoczynku. Z uwagi na to, iż jednak człowiek potrzebuje choć odrobiny snu w ciągu doby, towarzysze robili krótkie postoje w nocy. Nie musieli polować, gdyż lord Paterson zaopatrzył ich również w prowiant na całą podróż.
- Bardzo miło ze strony Lorda, że nas tak zaopatrzył. - Zagadnął Morris, zerkając kątem oka na mnicha, aby zobaczyć jego reakcję.
Mnich nie odezwał się, wydawał się być czymś bardzo zamyślony. Morris nie dawał za wygraną.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że tak szybko Ci się żebra zrosły. Jak to jest możliwe?
- Już Ci mówiłem. Polega to na medytacji oraz wmawianiu sobie i uwierzeniu w to, że jesteś zdrowy. - Odpowiedział mnich, nadal obojętnie wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
- No tak... To idąc tym rozumowaniem, czy jak będę sobie wmawiał, że mam cztery ręce to mi wyrosną? - Lorian patrzył na mnicha w oczekiwaniu na odpowiedź.
- A czy naprawdę uwierzyłbyś w to, że mógłbyś mieć cztery ręce?
Lorian westchnął. Doskonale wiedział, że to nie możliwe, więc jak mógłby w to uwierzyć.
- Poza tym, już komuś to się udało.
Lorian wytrzeszczył oczy.
- Ja.. Jak to...?
Nagle mnich jakby trochę się rozbudził.
- Zobacz, ktoś tam idzie. Już myślałem, że nikogo tu nie spotkamy...
Właśnie! Już dawno nikogo nie spotkali na tym szlaku, a przecież był to jeden z bardziej uczęszczanych szlaków w królestwie...
Postać była daleko przed nimi i poruszała się pieszo.
Towarzysze spięli konie celem szybszego poznania samotnego wędrowca. Postać z każdą chwilą robiła się coraz większa. Gdy zbliżyli się na sto pięćdziesiąt stup do nieznajomego, ten ich usłyszał. Olbrzymi mężczyzna zatrzymał się i odwrócił raptownie. W ręku dzierżył olbrzymi dwuręczny młot. Napiął się niczym dziki zwierz szykujący się do ataku.
Towarzysze zatrzymali się.
- Witaj! - Krzyknął Zathen. - Nie jesteśmy wrogami! Chcemy tylko porozmawiać!
Mężczyzna nie drgnął. Mierzył prawie siedem stup, a szerokością dorównywał Zathenowi i Lorianowi stojącymi obok siebie.
Morris nachylił się do Zathena.
- To jest barbarzyńca. Trzeba na niego uważać. - Powiedział szeptem. - Oni nigdy tak daleko się nie zapuszczają. Zamieszkują jałowe ziemie Georgow. Może ten zabłądził...
Barbarzyńca zawahał się lecz po chwili opuścił młot dając jednocześnie do zrozumienia, iż obcy mogą podejść. Obaj towarzysze ruszyli powoli na przód. Gdy zbliżyli się do barbarzyńcy zsiedli z koni.
- Jestem Zathen, a to mój towarzysz podroży Lorian. - Mnich wskazał na Morrisa.
- Jestem Arh. - Odezwał się basowym głosem.
Był skąpo ubrany. Biodra oplatało mu wilcze futro. Na korpusie miał tylko krzyżujące się skórzane pasy, do których przymocowanie były dwa sztylety. Buty miał masywne również z jakiegoś futra i skóry. Był potężnie zbudowany, każdy mięsień wyraźnie zarysowywał się pod napiętą skórą.
- To zaszczyt dla Ara spotkać mnicha.
- Mnicha? Wiesz, że jestem mnichem?
- Tak. Arh jest wodzem plemienia, musi wiedzieć takie rzeczy.
- Co Cię sprowadza w tak dalekie rejony?
- Arh idzie z wiadomością do króla. Z nieba spadają niebieskie meteoryty. Po zderzeniu z ziemią zmieniają się w czerwone, tworzą potwory atakujące plemię Arha.
- My też zmierzamy do króla, z tą samą wiadomością.
- Arh zdobył dwa meteory. Jeden przywołał wilkołaki, a drugi drapieżne ośmiornice, które wyszły na ląd.
- Zaraz, zaraz. - Odezwał się Lorian - Meteor spadł do wody?
- Tak. - Potwierdził zdziwionym, basowym głosem Arh.
- Przepowiednia mówi, że meteoryty co do jednego spadną na ziemię. - Odezwał się jakby do siebie Zathen.
- Musiałeś zanurkować, żeby go wyłowić z wody? - Ponownie zagadnął Lorian.
- Nie. Arh chwycił go ręką z brzegu. Meteor pływał na powierzchni.
- Dziwne. - Mnich i Lorian popatrzyli po sobie.
- Jest jeszcze coś. Meteor od wilkołaków spadł w lesie i wilkołaki tworzyły się puki syn Arha nie wyciągnął meteoru z ziemi. Było ich naprawdę dużo. A ośmiornice były tylko dwie. - Dopowiedział barbarzyńca.
- Być może meteoryt tworzy potwory, gdy ma kontakt z ziemią. Gdy spadł do wody dotknął dna i stworzył dwie ośmiornice, a potem wypłynął na powierzchnię. - Domyślał się Zathen. - Możesz nam towarzyszyć i tak zmierzamy w jednym kierunku. - Zaproponował mnich.
- To będzie dla mnie zaszczyt. - Skłonił się Arh.
- Zathen, mogę Cie prosić na stronę? Wybacz na chwile Arh. - Lorian skinął głową w stronę barbarzyńcy.
Mnich i Morris odeszli kilka kroków i wtedy Lornian przemówił szeptem.
- Czyś Ty postradał zmysły? Chcesz podróżować z barbarzyńcą? Przecież oni są nieobliczalni, im nie można ufać. Co jeżeli bez powodu się na san rzuci w nocy? - Gwałtownie wylał z siebie potok słów, wyraźnie przerażony decyzją Zathena.
- Uspokój się. - Powiedział stanowczo mnich i położył ręce na ramionach Morrisa. - To jest wódz plemienia. Idzie z bardzo poważną misją ratowania swojego plemienia. Nie miałby powodu by nas zaatakować... Jeżeli nie zrobimy czegoś bardzo niemądrego...
- A co z końmi? Nie mamy dla niego konia. A idąc pieszo znacznie opóźnimy nasze przybycie do stolicy.
- Lorianie... - Mnich skarcił Morrisa wzrokiem. - Zostawienie tu samego wodza, gdy zmierzamy w tym samym kierunki było by bardzo niemądrym posunięciem. Taki nietakt kosztował by nas może nawet zyskanie nowego wroga, a tego nie chcemy. Nie w tych czasach. Ponadto zostało już tylko dwa dni drogi pieszo. Jakoś to przecierpisz.
- Dobrze już. Twoja decyzja... - Widocznie zaniepokojony Lorian musiał się pogodzić z obecnością nowego towarzysza... Wracając do Arha, zapytał szeptem - Jesteś pewien, że jest wodzem?
- Tak. Nosi dwa skórzane pasy, tylko wodzowie mogą. Reszta nosi tylko jeden. Ponadto barbarzyńcy nie znają czegoś takiego jak kłamstwo...