O blogu

Witaj na blogu fantasy. Jest on poświęcony opowiadaniom o zmaganiach mnicha Zathena, który wypełnia misje uratowania świata przed zagładą. Spotyka go wiele przygód, osobowości oraz przeciwności losu. Depczą mu po pietach siły ciemności oraz nie deje spokoju przeszłość, której nie zna...

Zachęcam Cie do zapoznania się z jego przygodami, a jeżeli nie lubisz czytać to zawsze możesz skorzystać z wersji audio ;)

Obraz

Obraz

piątek, 13 lipca 2012

2. Kawałek księżyca

Mnicha obudziły straszne wrzaski. Chwilę później rozległo się walenie w drzwi i do pomieszczenie wpadł Kapitan.
- Zapomniałem Ci powiedzieć... Od jakiegoś czasu w nocy atakują nas wampiry. I dziś znów się pojawiły!
Zathen bez słowa wstał i ubrał się. Obaj wybiegli na ulicę. Przy każdym domu paliła się pochodnia. W alejkach było pełno żołnierzy uzbrojonych w kusze. Zathen zerknął za siebie. Kapitan również trzymał kuszę.
- Co wy robicie? Przecież wampiry są za szybkie, żeby je trafić z kuszy...
- Tak wiem, ale jak pozwolisz podejść wampirowi do Ciebie na bliżej niż 10 stóp to już po Tobie! - odpowiedział kapitan pewnym głosem.
Okna i drzwi w domostwach były pozamykane. Na zewnątrz nie było żadnych kobiet i dzieci, ale również nie było żadnego... wampira. Tylko ten nie przyjemny szelest...
Zathen spojrzał w górę. Nagle zdał sobie sprawę, że to co przed chwilą miał za ciemną chmurę to tak naprawdę rój nietoperzy, który przykrył całe niebo. I wtedy się zaczęło. Nietoperze zaatakowały. Każdy pikował w dół z zawrotną prędkością. Żołnierze otworzyli ogień. Żaden nie trafił. Chwile później wszyscy leżeli na ziemi rozbrojeni. O dziwo nietoperze nie zbliżyły się do Zathena ani do kapitana, choć ten oddawał strzały z kuszy bez opamiętania.
W końcu, równie szybko jak się zaczął, atak się skończył. Wszystkie małe skrzydlate bestie uniosły się do góry siadając na dachach okolicznych budynków. Odsłaniając w ten sposób jedyną, prócz mnicha i kapitana, stojącą osobę. Była piękna, miał długie, czarne, proste włosy i świecące na czerwono kocie oczy. No i była całkiem naga. Ruszyła powolnym, majestatycznym krokiem w stronę dwóch mężczyzn.
- Jesteś inny niż pozostali... - powiedziała cichym, łagodnym głosem - Emanujesz energią jakiej tamci nigdy nie posiądą. Kim jesteś?
- Jestem Zathen, mnich. I nie warto ze mną zadzierać i radzę Ci również zostaw tych ludzi w spokoju.
- Och, cóż za odwaga. Myśli, że jak posiada nieprzeciętną siłę to może się równać z nami wszystkimi...
- Nie, tylko z Tobą. Wyzywam Cię. Jeżeli masz choć krztę honoru to przyjmiesz wyzwanie.
Nie mylił się. Wampirzyca przybrała pozycje do ataku. Rozpłaszczyła się na ziemi niczym jaszczurka i skoczyła w jego stronę, natychmiast pojawiając się przy nim. Ten jednak w ostatniej chwili uniknął niesamowicie szybkiego ataku i odskoczył na bok.
- Wiedziałam, że jesteś szybki, ale to dopiero początek. Zapewniam Cię.
Znów rzuciła się na niego. Wampirzyca atakowała z niewiarygodną szybkością, lecz każdy jej cios natychmiast był blokowany przez mnicha. Uderzała bez wytchnienia, jakby w ogóle nie odczuwała zmęczenia. Z lewej, z prawej, z góry z dołu. Słychać był tylko świst rozdzieranego powietrza przez jej błyszczące w księżycu długie pazury. Szpony ostre jak brzytwa, o cal omijały twarz mnicha.
Wampirzyca odskoczyła na moment.
- Dobrze sobie radzisz. Ale już czuję smak Twojej krwi.
- Powiedz mi. Od jak dawna jesteś na tym świecie? - Zagadnął mnich.
- Co?! - Pytanie widocznie zbiło ją z tropu. - A co to ma do rzeczy?! - powiedziała prawie krzycząc.
- Odpowiedz. - powiedział spokojnie, ale pewnie.
- Pierwsze, co pamiętam, to posiłek z niedźwiedzia trzy tygodnie temu, ale to i tak nie ma znaczenia. Zaraz będziesz głównym posiłkiem dla moich braci i sióstr.
- Nie sądzę...
W tym, momencie Zathen skoczył do przodu. Wampirzyca zanim się zorientowała, otrzymała potężny cios w serce. Zachwiała się i upadła na kolana. Mnich, wykonując salto, znalazł się za nią. Złapał ją za głowę i obrócił mocno w prawo. Jej ręce opadły bezwiednie. Oczy, podłużne jak u kota, zatrzymały się w jednym punkcie. Puścił ją, a jej ciało uderzając o ziemie rozpadło się na tuzin małych nietoperzy, które od razu spłonęły. Nietoperze siedzące na dachach rozproszyły się w powietrzu i pouciekały w każdym kierunku.
Zathen zwrócił się do kapitana straży.
- Czy coś niezwykłego stało się trzy tygodnie temu?
Żołnierze patrzyli się oniemieli.
- Jak... Jak Ty to zrobiłeś...? Nie widziałem nawet kiedy się przy niej znalazłeś. Nie mówiąc już o tym, że jej ciosów również nie było widać.
- Wampiry są bardzo szybkie, a szczególnie te piekielnego pomiotu. Jeżeli chodzi o mnie, to tylko trening nad ciałem i umysłem... A więc, czy coś nie zwykłego działo się tutaj trzy tygodnie temu?
Kapitan Morris jak i reszta straży miejskiej patrzyła na mnicha z otwartymi ustami.
- Co... Co...? A tak. No więc przed pojawieniem się wampirów, z nieba w nocy spadł niebieski meteoryt. Myśleliśmy, że to kawałek księżyca, ponieważ leciał z jego strony.
- Istotnie to był kawałek księżyca. Jak mówi przepowiednia z Księgi Kivi, to pierwszy kawałek z dwudziestu. Każdy meteoryt zwiastuje przybycie innego piekielnego pomioty. Wampiry to  najmniej groźne stworzenia z nich...
Żołnierze nie wyglądali na przekonanych czy przerażonych.
- Co on mówi?
- Zwariował?
Mówili wszyscy na raz.
- Przecież wampiry żyją wszędzie. To nie pierwszyzna, że atakują jakieś miasto.
Na mnichu te komentarze nie robiły żadnego wrażenia.
- Zastanówcie się przez chwile. - Powiedział spokojnie. - Czy widzieliście kiedykolwiek, żeby wampiry tak się zorganizowały? Bo to, że reszta nietoperzy też była wampirami wiedzieliście...? - Mnich ewidentnie wątpił w inteligencje straży.
- Zathen ma rację. - Podjął kapitan Morris. - Słyszałem o Księdze Kivi i o tej przepowiedni. Jeżeli to rzeczywiście prawda to ciężkie czasy przed nami...
- Musimy poszukać tego meteorytu. Po zderzeniu z ziemią robi się czerwony i przywołuje monstra rodem z piekła. 

czwartek, 12 lipca 2012

1. Mnich

- Stój! Jeszcze jeden ruch, a zostaniesz zestrzelony przez najlepszych kuszników w tym mieście!
- Pomijając fakt, że nie boje się Twoich kuszników. To tak naprawdę ja nic nie zrobiłem. Broniłem się tylko przed zapijaczonymi jegomościami tego miasta... - odpowiedział nieznajomy powoli i spokojnie.
Ten spokój widocznie jeszcze bardziej rozjuszył kapitana straży miejskiej.
- Na kolana, ale już! - krzyknął - i ręce za siebie.
- Nie będę klęczał z niczyjego rozkazu... - powiedział jeszcze ciszej. Tak, że kapitanowi przebiegły dreszcze po plecach.
Kapitan był skołowany, przecież nie każe swoim ludziom rozstrzelać bezbronnego mężczyzny. Z drugiej jednak strony, ten bezbronny mężczyzna parę minut temu ciężko poturbował 10 pijanych, rosłych mężczyzn i obezwładnił 5 szkolonych rycerzy.
Nieznajomy stał pośrodku błotnistej ulicy, wokół mierzyło do niego co najmniej 10 kuszników ze straży miejskiej. Kapitan stał w środku tego kręgu, bliżej "przestępcy". W koło leżało mniej więcej 10 osób w różnych konfiguracjach. Jeden twarzą w błocie, jeden w pojemniku na wodę dla koni. Reszta gdzieś pod ścianami okolicznych budynków.
- Słuchaj no, za taką burdę jakiej dałeś nam pokaz wtrącamy do lochu. I wierz mi, w Twoim przypadku nie zamierzam robić wyjątku.
 Nieznany mężczyzna stał nieruchomo, w długim brązowym habicie z kapturem przykrywającym całą jego głowę.
- Powtarzam jeszcze raz: to ludzie w barze rozpoczęli ta bójkę. Ja się tylko broniłem. Pańscy ludzie też wzięli mnie za przestępce i za agresywnie zareagowali. Ja naprawdę nie mam czasu iść do lochu. Niosę list do króla...
- A tego nie mówiłeś wcześniej. Jak mam Ci wierzyć? Ma królewska pieczęć?
- Naturalnie.. - Nieznajomy odchylił połę habitu i już miał wyciągnąć list, gdy jeden z kuszników nie wytrzymał napięcia i oddał strzał.
- Nie strzela...!!! - krzyknął kapitan. Za późno.
To co się stało dalej wprawiło wszystkich w osłupienie. Strzał padł z boku. W jednej chwili mężczyzna kucnąwszy uchylił się przed bełtem, obrócił się i wstając złapał go tuż przed twarzą kusznika na przeciwko strzelającego. Zrobił to tak szybko, że przeciętny obserwator mógł zauważyć tylko zarys poruszającej się szaty. Manewr jaki wykonał nieznajomy zsunął mu kaptur z głowy.
Głowę miał łysą, a z tyłu na potylicy miał wytatuowany czarny znak.
- Straż, opuścić broń! - krzyknął kapitan podchodząc do mężczyzny w wyciągniętą ręką.
- Kapitan Morris, mnichu. Witam w naszym mieście i przepraszam za tak niechwalebne powitanie. Zapraszam do mojego domu na wieczerze.
Nieznajomy popatrzył na kapitana podejrzliwym wzrokiem, ale wyciągnął rękę.
- Mnich Zathen....
Pół godziny później. Mnich oraz kapitan straży siedzieli w domu przy koszarach. W kominku palił się ciepły ogień. Pomieszczenie nie było duże, ale spokojnie mieścił się stół dla 6 osób, lecz w domu nie było nikogo prócz ich dwóch.
- Skąd wiedziałaś, że jestem mnichem?  - spytał po zjedzonym posiłku Zathen.
- Po znaku na Twej głowie.
- Ale ten znak nie jest powszechnie znany, musiałeś kiedyś służyć u króla, albo czytać bardzo niedostępne księgi...
- Masz rację, byłem niegdyś przyboczną strażą króla... Ale jak wiesz, w straży muszą być młodzi energiczni mężczyźni. Ja już takim nie jestem od 5 lat. Dostałem przydział jako kapitan straży miejskiej w tym mieście.
- To by wyjaśniało, skąd znasz ten znak. Straż przyboczna króla musi być wykształcona.
- A Ty z jaką sprawą jedziesz do Króla? Czeka cię długa podróż...
- Wybacz mi, lecz sprawa jest przeznaczona wyłącznie dla króla.
- Jasne. Przyszykowałem Ci posłanie w pokoju na górze.
- Dziękuje bardzo, jestem wdzięczny.