O blogu

Witaj na blogu fantasy. Jest on poświęcony opowiadaniom o zmaganiach mnicha Zathena, który wypełnia misje uratowania świata przed zagładą. Spotyka go wiele przygód, osobowości oraz przeciwności losu. Depczą mu po pietach siły ciemności oraz nie deje spokoju przeszłość, której nie zna...

Zachęcam Cie do zapoznania się z jego przygodami, a jeżeli nie lubisz czytać to zawsze możesz skorzystać z wersji audio ;)

Obraz

Obraz

niedziela, 20 kwietnia 2014

13. Księga Kivi

            Zamek w Retrock to prawdziwa perła architektoniczna. Wybudowany przez trzy rasy na znak wiecznego sojuszu. Elfy, krasnoludy oraz ludzie chlubią się nim po dziś dzień. Jedyna budowla w całym królestwie, która powstała na bazie trójkąta.
Część zbudowana przez elfy była bardzo przestronna, jasna i czysta. Wszędzie królowały łuki, duże okna, które pozwalały, aby promienie słońca zalewały całe korytarze i komnaty w ciepłe letnie dni. Ponadto można tu było znaleźć mnóstwo różnorodnych kolorowych roślin. Tu znajdowała się część dzienna: ogrody, jadalnie oraz biblioteki.
Część, którą wykonały krasnoludy była toporna. Dokładne przeciwieństwo elfickiego stylu. Małe okna, długie choć wysokie korytarze, mnóstwo komnat i drzwi, podłogi z czarnego marmuru. Wszystko oświetlone pochodniami. Przypominałoby to bardzo zadbane lochy, gdyby nie klejnoty. Rubiny, szafiry, topazy, diamenty, ametysty – wszystkie te kamienie można było znaleźć na każdym kroku. W klamce od drzwi, w uchwycie na pochodnie, w parapecie przy oknie. Jednego nie można było zarzucić krasnoludom. Na pewno dbają o szczegóły. Każdy z tych kamieni był idealnie wyszlifowany i dopasowany do miejsca, w którym się znajdował. Co więcej, tworzył z tym miejscem jedną całość, jakby zawsze był w tym miejscu i żadne inne do niego nie pasowało. Ta część zamku była sypialniana. Mieściło sie tu ponad sto gościnnych komnat.
Ostatnia cześć należy do ludzi. Wykonali oni salę obrad oraz salę tronową na cześć pierwszego władcy, który zjednoczył wszystkie rasy przeszło tysiąc lat temu. Te oba olbrzymie przestronne pomieszczenia mogłyby pomieścić nawet trzech olbrzymów, pięć cyklopów oraz z dziesięć trolli naraz,  jeżeli w ogóle przyszłoby sie z nimi naradzać, bądź przyjmować na audiencję - chociaż jest to nie możliwe, gdyż żadne z tych stworzeń nie zamieszkuje jakichkolwiek terenów w całym królestwie oraz są rasami prymitywnymi, nie zdolnymi do jakichkolwiek cywilizowanych rozmów.
Pomieszczenia są bardzo innowacyjne. Twórcy ludzcy starali się jak najbardziej wykorzystać nowe tendencje oraz rozwiązania przy tworzeniu tej części. Dlatego w oknach były umieszczone witraże, a podłogę pokrywały grube dywany, które nie wątpliwie były zmorą królewskiej służby, gdyż musiała je czyścić co drugi dzień, a nie należało to do łatwiejszych rzeczy. Szczególnie, gdy brud wdeptywali weń rycerze w ciężkich płytowych zbrojach. Dywany miały oczywiście swoje plusy. Mianowicie, w sali nie było echa, a kroki czy to rycerzy, czy nadwornej służby czy nawet starca poruszającego się o lasce, były skutecznie tłumione.
Na samym końcu sali tronowej znajdowało się miejsce władcy. Tron wykonany z trzech najbardziej pożądanych surowców w całym królestwie, czyli brązu, srebra oraz złota, był ogromny. Może nie na tyle, aby pomieścić trolla, lecz z pewnością pomieściłby dwóch krasnoludów. Sam tron był w kształcie trójkąta, z wyżłobionym w środku, wygodnym, obitym miękkimi poduszkami,  miejscem dla władcy.
Trzy kąty tronu, jak i całego zamku, miały symbolizować wieczne zjednoczenie oraz współpracę trzech najbardziej rozwiniętych ras - ludzi, elfów oraz krasnoludów. Oczywiście w królestwie żyły jeszcze niziołki, ale one nigdy nie interesowały się niczym poza swoją małą wioską, gdzie uprawiały ziemie i hodowały owce oraz kuce. Nie interesowały się polityką i były bardzo uległe i ugodowe.
W sali obrad natomiast, znajdował się wielki okrągły stół z wnęka w środku. Wykonany był z grubych drewnianych, wygładzonych bali oraz z jasnego marmuru, którym był blat. Stół ten posiadał niesamowitą właściwość, gdyż można go było dowolnie modyfikować, tak aby nigdy - nie ważne ile osób uczestniczyło w obradach - nie zabrakło miejsca dla nikogo, ale również aby żadne miejsce nie było puste.
            Przy tym właśnie stole zasiedli wszyscy, którzy w tym królestwie mieli coś do powiedzenia. Koło siebie siedzieli właściciele ziem Jackobsonów, Johnsonów, Adamsonów, Davidsonów, Stevensonów, Owensonów, Christophersonów, Pitersonów, Petersonów oraz Patersonów. Zaraz za nimi zasiadał władca krasnoludów - Melorin. Przy stole zasiadali również przedstawiciele wszystkich zakonów oraz naczelni magowie klanów ognia, wody, powietrza i ziemi. Król przyjął na naradę wodza plemienia barbarzyńców - Arha - oraz Loriana Morrisa za zaangażowanie i udział w ostatnich wydarzeniach. Zaraz koło nich siedział oczywiście Zathen. Jako ostatni dołączył do nich Fabrizio, który zasiadł koło króla.
W sali trwała zagorzała rozmowa. Każdy z każdym dyskutował na temat spadających meteorytów i tego co zwiastują. Wszyscy czekali, aż król zacznie obrady, które w tym zamku, w Retrock, w tak ogromnym składzie dawno się już nie odbyły. W końcu król Trevor wstał i w pomieszczeniu zapadł zupełna cisza.
- Witajcie na tych jakże niecodziennych obradach. Każdy zapewne wie, z jakiego powodu dziś tu siedzimy i rozmawiamy przy wspólnym stole. Spełnia sie właśnie jedna z straszniejszych przepowiedni. Wydarzenia, których ostatnio byliśmy świadkami, lub o których słyszeliśmy są niczym w porównaniu z tym co ma się spełnić w przeciągu najbliższych dni... Sprawa jest na tyle poważna, iż bogowie pozwolili na odczytanie całości przepowiedni. - Po sali poniósł się pomruk zdziwienia mieszanego z lekkim przerażaniem. Król popatrzył po twarzach przybyłych gości.
Morris nachylił się do Zathena.
- To oznacza, że zaraz zobaczysz prawdziwego archanioła.
- Jak to? - zapytał zaskoczony mnich, nachylając się do Morrisa i patrząc na niego spode łba.
- Tylko archanioł może ją odczytać.
W tym momencie największe drzwi do sali obrad otwarły się na oścież.
- Przed wami archanioł Alexander. - oznajmił z powaga i wyniosłością król.
Przez drzwi wszedł mężczyzna średnio wzrostu oraz w średnim wieku. Odziany był w szary niczym nie rzucający się w oczy stary płaszcz z kapturem. Archanioł niczym sie nie różnił od zwykłego człowieka. Długie ciemne włosy opadały mu luźno na ramiona. Twarz nie nosiła żadnych szczególnych znamion. Osobnik ten trzymał w obydwu rękach potężną księgę.
Stanowczo i szybko przeszedł przez cała salę, wzdłuż stołu, poczym zatrzymał się dopiero obok króla, za podstawioną mównicą. Położył na niej księgę i przemówił. Głos miał głęboki, ale przy tym czysty i wyraźny.
- Wieki temu bogowie zezwolili archaniołom zejść na ziemię, przybrać wygląd waszych ras i żyć przez rok pośród was, w zamian za zasługi jakich dokonaliśmy dla królestwa niebieskiego. Wielu z nas się zakochało i ożeniło, czego skutkiem nierzadko było potomstwo. Owe dzieci w miarę dojrzewania przejawiały nadnaturalne zdolności. Osobniki te nazwano Rodem Kivi. Pewien Innis, owoc małżeństwa niziołków, miał szczególny dar. Potrafił przepowiadać przyszłość bez ograniczeń czasowych. Przez cały swój żywot spisał wszystko co zobaczył w jedną księgę. Jest to historia, która już się wydarzyła, która może się wydarzyć i ta, która nie musi się wydarzyć. Bogowie stwierdzili jednak, iż księga jest zbyt niebezpieczna dla tego świata, aby była bezkarnie wykorzystywana. Dlatego ja, archanioł Alexander, z rozkazów bogów, strzegę jej tu na ziemi pod ludzką postacią. I tylko z rozkazów bogów mogę odczytać wskazany fragment. Artefakt, który leży przede mną to Księga Kivi.
Nikt się nie odezwał. Ciężko było stwierdzić, czy to przez słowa jakie z majestatyczną powagą wypowiedział archanioł, czy też z ciekawości słów przepowiedni, która za chwilę mieli usłyszeć. Zathen odniósł jednak wrażenie, iż strażnik królestwa niebieskiego patrzył cały czas w jego stronę.
Archanioł Alexander po krótkiej chwili, jednym ruchem ręki otworzył księgę dokładnie w tym miejscu, gdzie od razu zaczął czytać.


Odwieczna walka dobra i zła,
Wody i ognia, nocy i dnia.
Księżyc - nadzieja na ciemnym niebie,
Że po nocy nastąpi dnia lśnienie.
I oto ten nocny oświetlacz szlaku
Rozpada się w drobne ziarna maku.
Jego kawałki z impetem spadają na ziemię.
Niebieskie na szkarłatne zamieniają sie kamienie.
Każdy z nich przywołuje piekielne monstra,
Walka z nimi nie jest zbyt piękna i prosta.
Wampiry, szkielety, zombie, trolle i topielce.
Wszystko co na tym świecie wrogie jest wielce.
Gdy za to ostatni meteor z dwudziestu spadnie,
Obudzi się Przedwieczny - świat pogrąży sie na dnie.
Potężna metafizyczna złowroga zjawa,
Której nie pokona najlepsza armada.
Jedynie miecz z kawałków księżyca,
Zdoła ocalić świat od zgnicia.
Na uwadze trzeba mieć jedno,
Że zabicie to nie całe sedno.
Tylko osoba z czystym sercem i prawa,
Zakończy ten koszmar - ważna to sprawa.
W innym przypadku skończy sie źle,
Gdyż zjawa zostawi tu moce swe.


            Gdy księga została zamknięta energicznym ruchem ręki archanioła Alexandra, w sali wybuchła wrzawa.
- Kto jest prawym i czystym? - krzyczeli jedni.
- Jakże to zostawi tu moce swe? - pytali magowie.
- Ja sam go pokonam. - krzyknął Lord Johnson, władca wyspy na północy królestwa, słynący z waleczności i odwagi.
- Ile mamy meteorytów. - było słychać powtarzające się pytanie.
- Cisza! - zagrzmiał król. Zgromadzeni zamilkli, choć nie tak szybko jak poprzednio, gdy wstał. - Jesteśmy w posiadaniu ośmiu meteorytów. Według naszych informacji na ziemie spadło dwanaście, więc mamy większą część. Złą wiadomością jest ta, iż ktoś inny też dąży do zebrania kamieni. Posiada on amulet Drem, który należał niegdyś do Lorcana. - król przerwał.
Wszyscy wstrzymali oddech, jakby za chwile w środek stołu miał uderzyć piorun kulisty.
- Nie wiem jakie są jego zamiary. Ale sądząc po tym, iż zabił Klemensa - tu król spojrzał na magów klanu ognia. - Nie ma wcale dobrych.
- A może chce przejąć moce Przedwiecznego? Może to naśladowca Lorcana? - odezwał się Fabrizio.
- Absurd. - Zagrzmiał jeden ze starszych magów wody. - Nie mógł wiedzieć, że po zabiciu zjawy ona zostawi tu swe moce. Nigdy wcześniej przepowiednia nie była odczytana w całości.
Król spojrzał w stronę archanioła.
- Zgadza się. Odkąd księga została spisana spoczywa w moich rękach. Pamiętam każde jej odczytanie. - odezwał sie Alexander.
- Kiedy została spisana? - zaciekawił się Zathen.
- Dziewięćset siedemdziesiąt trzy lata, trzy miesiące i siedem dni temu.
- Tak czy inaczej warto sie dowiedzieć kim on jest i skąd ma amulet Lorcana. - zagrzmiał król. - Wszystkie podania o Lorcanie przepadły, lecz jest ktoś, kto zna je na pamięć. Jest tylko jedna przeszkoda. Jest on osadzony w Hell Stage i wyciagnięcie od niego informacji nie będzie należało do prostych.
Hell Stage jest więzieniem na północy. Wybudowane na półwyspie, jest prawdziwą twierdzą. Jest niemożliwością sforsować je z zewnątrz oraz wydostać się z wewnątrz. Osadza sie tam największych przestępców, zazwyczaj na dożywocie.
- Ja sie tego podejmę. - odezwał sie ponownie Zathen.
Tym razem wszyscy popatrzyli w jego stronę.
- Dobrze mnichu. Niech tak będzie. - odezwał się po chwili zastanowienia król Trevor i skinął głową w stronę Zathena. - Pozostaje kwestia zebrania pozostałych kawałków księżyca, oraz wykucia miecza.
- My się tego podejmiemy! - po raz pierwszy odezwał się Melorin. Prawie krzycząc wypiął przy tym pierś, jakby na potwierdzenie swoich słów. - Wykujemy taki miecz, jakiego jeszcze świat nie widział!
- Zgoda. Pozostałych podzielę w oddziały, które będą zbierać po całym królestwie meteory. Wszystkie bezzwłocznie musicie transportować do siedziby krasnoludów.

niedziela, 25 sierpnia 2013

12. Delegat elfów

Zathen biegł przez pole najszybciej jak potrafił. Wkoło leżało pełno ciał martwych rycerzy. Ziemia była przesączona krwią. Mnich odczuwał to pod stopami z każdym krokiem. Po jego lewej towarzyszył mu nieznany człowiek. Był to wysoki brunet. Nie mógł mieć więcej jak dwadzieścia pięć wiosen. Posiadał niesamowitą zbroje. Była wykonana z czerwonych smoczych łusek. Idealnie wyprofilowana, nie ograniczała żadnych ruchów, w biegu czy w walce. W ręku dzierżył miecz o płonącej, jasnym czerwonym ogniem, klindze. Na jego napiętej w biegu twarzy malował się grymas, jaki pojawia się u ludzi tuż przed starciem z wrogiem. Po prawej za to, biegł olbrzymi... behemot. Był dwa razy wyższy od Zathena. Pod fioletową napiętą skórą widać było mnóstwo ogromnych, pulsujących żył oraz prace potężnych mięśni. Na karku posiadał granatowe futro. Dwa pazury wystające u stóp ryły ziemie niczym rolnik pole motyką podczas wykopków. Olbrzymie ramiona nieproporcjonalnie długie względem reszty ciała, prawie zahaczały o ziemię przy każdym wymachu potwora. Trzy gigantyczne pazury u każdej ręki mogły by bez problemu rozpruć płytową zbroję jaką noszą strażnicy królewscy. Sam przerażający pysk bestii oraz ryk jaki wydawał, zasiałby zgrozę w szeregach niejednej armii ludzi. Potężne kły nie tyle potrafiłyby rozpruć ludzkie ciało, co zmiażdżyć wraz z kośćmi w mgnieniu oka. Zathen podziękował w duchu, iż potwór jest po jego stronie.
Nagle koło ucha przeleciała mu świecąca na niebiesko strzała i zniknęła w mgle przed nimi. Zathen, tak naprawdę, nie wiedział z kim przyjdzie mu walczyć. Obejrzał się. Za nimi trochę wolniej biegł wysoki elf. Długowłosy blondyn z zielonymi oczami o twarzy dwudziestolatka. Co chwila oddawał strzały z łuku. A każda strzała w chwili wypuszczenia cięciwy zabarwiała się niebieskim światłem, przypominającym zapalanie się cienkiej gałązki ogniem. Elf podobnie do człowieka miał zbroję wykonaną ze smoczych łusek. Tyle, że ta była koloru złotego.
Nieoczekiwanie Zathen poczuł, że dzieje się coś dziwnego. Mimo tego, że nie zwalniali, słyszał coraz ciszej kroki swoje jak i towarzyszy oraz ryk bestii. Przestawał czuć nawet uderzenia o ziemie wielkich nóg behemota, który biegł koło niego. Mgła się nasiliła. Wszystko wokół zniknęło i zapadła cisza. Stracił orientację. Zatrzymał się.
Teraz siedział w wielkiej jasnej sali. Wokół stało dziesięciu mnichów. Każdy z kapturem na głowie. Do kręgu weszła nowa postać. Był o głowę wyższy od pozostałych. Nosił finezyjną zbroje która świeciła na biało. Również buty miał okute w ten sam rodzaj materiału, który świecił na biało. On także nosił kaptur, więc mnich nie mógł przyjrzeć się jego obliczu. Z pleców wystawały mu skrzydła składające się z dużych białych piór.
- To dla Twojego dobra - powiedział nieznajomy miłym głosem, choć słychać w nim było niepewność i ból. Zathen poczuł te słowa, jakby były wypowiedziane w jego własnej głowie.
Postać ze skrzydłami podeszła bliżej. Obcy położył rękę na jego czole i szepnął:
- Buonanotte memoria.
Zapadła ciemność.

Zathen obudził się zlany zimnym potem. W komacie było ciemno. Mnich podniósł się i sięgnął po puchar z wodą. Zaczerpnął porządny łyk, odstawił go na miejsce i położył się z powrotem.
- To był tylko sen - powiedział szeptem, lecz podświadomie wiedział, iż wizja była zbyt realna. Przypominało to bardziej wspomnienie... Gdyby tylko wiedział z kim miał się zmierzyć, kim był ten człowiek oraz elf. No i skąd wziął się ten behemot...
- Ha! Pewnie, że był to tylko sen. Daruj, ale dałbym sobie głowę uciąć, że mnisi koszmarów nie miewają.- Odezwał się w komnacie nieznajomy głos i zaniósł się śmiechem.
Zathen ponownie zerwał się z łóżka.
- Kto tu jest?! Pokaż się! - Zażądał.
- Tu jestem, w oknie.
Rzeczywiście, ktoś tam był. Jak mnich mógł go wcześniej nie zauważyć. Na parapecie opierając się o framugę okna, siedział luźno elf. Księżyc oświetlał jego postać dość wyraźnie. Był to smukły młodzieniec, o zielonych oczach, ze szpiczastymi uszami wystającymi z długich do szyi blond włosów. Oczy i włosy przypominały mu postać ze snu, lecz twarz była zupełnie innej osoby. On też nie mógł mieć więcej niż dwudziestu wiosen, lecz to nie był ten sam elf. Ubrany był w jednolity fikuśny zielony strój, bardziej przypominający tworzywo roślinne niż jakikolwiek inny materiał.
- Kim jesteś? Czego chcesz? - Mnich spojrzał na obcego elfa spode łba.
- Spokojnie. Nie jestem tu po to, żeby Cię zabić, bo już dawno bym to zrobił – elf uśmiechnął się – No chyba, że zatrułem wodę, której się przed chwilą napiłeś... - Zathen spojrzał na puchar stojący na półce. - Żartuje, nie jestem taki. Wolę zabijać z łuku. - ponownie wyszczerzył zęby do mnicha. - Jestem Fabrizio, delegat elfów z Oldwoodu. Do usług - powiedział w końcu poważnym tonem, wstając z parapetu i kłaniając się w pół.
- Mnich Zathen. - przedstawił się Zathen, po czym usiadł na łóżku. - Nie jesteś za młody jak na delegata? - spytał swobodnie mnich, choć nadal nie obdarzał zbytnim zaufaniem gościa.
Elf z powrotem ułożył się w oknie.
- U elfów czas płynie inaczej. Mam za sobą już sto wiosen. Prawdą natomiast jest, że wśród moich pobratymców jestem dość młody. Lecz wierz mi, dobrze spełniam swoje obowiązki.
- W takim razie powiedz mi czemuż zawdzięczam tę wizytę i to w środku nocy?
- Otóż w nocy wszyscy śpią. - odpowiedział Fabrizio.
- Dokładnie, i zakładam, że Ty postanowiłeś akurat mi pokrzyżować ten niecny plan wyspania się kiedy jest na to pora? - Zathen zironizował wypowiedź elfa.
- Na pierwszy rzut oka, tak by mogło się wydawać, lecz jestem tu z wyższych pobudek. - elf patrzy teraz przez okno w bezkres nocy. - Więc, gdy w nocy wszyscy śpią, my mamy możliwość swobodnej rozmowy. - kontynuował Fabrizio.
- To zaczyna mieć sens – przytaknął Zathen. - kontynuuj.
- Jak wiesz, zjedzie się tu mnóstwo wpływowych i potężnych osobistości. Jako, że jestem tu przedstawicielem wszystkich elfów z Oldwoodu, też do potężnych osób się zaliczam. - mówiąc to spojrzał na mnicha. - Tym samym spływa na mnie ogromna odpowiedzialność. A widzisz, ja nie lubię podejmować zbytecznego ryzyka w swoich decyzjach czy wypowiedziach. Dlatego chce przed obradami u króla poznać wszystkie użyteczne informacje ze wszystkich możliwych źródeł.
- Dlaczego uważasz, że ja posiadam użyteczne informacje? - Spytał Zathen podejrzliwie.
- Dużo o Tobie słyszałem. Ponoć zebrałeś już pięć meteorytów.
Istotnie, Zathen wciągu ostatnich tygodni wszedł w posiadanie pięciu kawałków księżyca. Pierwszy zdobył w krypcie z wampirami, którą przeszukali wraz z Morrisem. Drugi był na cmentarzu pełnym ożywionych szkieletów. Koło stolicy ziemi Patersonów, był bliski zdobycia kolejnego, lecz ubiegł go morderca Klemensa. Trzeci kamień, Zathen i Morris zdobyli wraz z Arhem przed Retrock, kiedy to w nocy meteoryt uderzył tuż koło ich obozowiska. Z okolicznego stawu zaczęły wychodzić topielce – okropne potwory o oślizgłej skórze. Z grubsza przypominające zombie, tyle, że między palcami miały błony, całe się kleiły i ociekały mazią. Zdobycie tego kawałka, mając u boku wodza barbarzyńców, nie należało do trudnych zadań. Dwa pozostałe meteoryty Zathen otrzymał od Arha, które ten zdobył wraz ze swoim plemieniem.
- Zgadza się. Ale skąd masz takie informację? - Spytał spokojnie mnich.
- Ha! Można powiedzieć, że to tajemnica zawodowa. Nie zdradzam swoich informatorów. - elf uśmiechnął się do Zathena.
- Dobrze więc. Czego chciałeś się ode mnie dowiedzieć? - niecierpliwił się mnich. Fabrizio spoważniał.
- Chciałbym, abyś mi opowiedział jak dokładnie wyglądał człowiek, który zabił Klemensa i chciałbym, żebyś opisał mi jak wyglądał medalion, który miał na szyi.
- Hmm... Co będę miał w zamian? - zaczął negocjować mnich.
- Informacja za informację. Później Ty będziesz mógł zapytać o co chcesz. A podejrzewam, że interesuje Cię parę rzeczy.
- Istotnie - przytaknął Zathen. - To był wysoki mężczyzna, koło trzydziestu wiosen. Krótko ścięty brunet. Rzucił mi się w oczy jego strój. Wszystko miał z brązowej skóry: ćwiekowany bezrękawnik, spodnie, buty, ćwiekowane rękawice.
- A medalion? - dopytywał Fabrizio.
- To był gruby brązowy trójkąt, z jakimś dziwnym czarnym znakiem pośrodku.
Fabrizio otworzył szeroko oczy.
- Tylko nie mów, że były to cztery trójkąty: trzy na górze, jeden odwrotnie do pozostałych na dole?
- O ile dobrze sobie przypominam, to właśnie taki znak widziałem. To nie dobrze? - zdziwił się mnich.
- Bardzo. To amulet Drem. Na świecie są tylko trzy takie. Cztery trójkąty oznaczają: ogień, wodę, powietrze oraz ziemię. Ziemia jest ich podstawą, pozostałe trzy żywioły znajdują się nad nią. Razem te żywioły tworzą życie. To jest amulet nieśmiertelności. Tego kto go nosi nie dotyka starość. Nie można go ani zabić ani nawet zranić.
- Wiesz kto jest w ich posiadaniu?
- Tak, wiem. Dwa posiada król. Natomiast trzeci, należał kiedyś do Lorcana.
- Lorcana? - zaciekawił się Zathen.
- Tak. Lorcan był czarnym magiem, który dwieście lat temu chcąc przejąć tron przeprowadził prawdziwą masakrę w całym królestwie. Lorcan został pokonany ale nikt nie wie co się stało z medalionem. Jeżeli to jego naśladowca i jest zdolny do takich samych czynów to musimy działać szybko.
- Co zamierzasz? - spytał mnich.
- Na początku powiadomię moich krajan przez zwierciadło. Później sprawdzę, czy król nadal posiada obydwa medaliony, aby wykluczyć podejrzanego. A następnie przedstawię moje domysły na obradach króla.
- Musisz coś jeszcze wiedzieć. Człowiek z medalionem dysponuje dużą energią i potrafi zmieniać postać. - dopowiedział mnich.
Fabrizio spojrzał w górę jakby się nad czymś zastanawiał.
- Dziękuję za informację. Tak jak myślałem, dowiedziałem się od Ciebie istotnych faktów – skinął głową w stronę Zathena w ramach podziękowania. Obrócił się w oknie, twarzą na zewnątrz, jak gdyby chciał wyskoczyć.
- Zaczekaj. Informacje za informacje. - zażądał mnich, lekko zdziwiony zamiarami elfa.
- Niech będzie – elf odwrócił głowę w stronę Zathena. – Pytaj.
- Ile już meteorytów spadło na ziemię i ile znajduje się w tym mieście. - Fabrizio ponownie uśmiechnął się kącikiem ust.
- Wiedziałem, że o to spytasz. Na ziemię spadło już dwanaście meteorytów. Według przepowiedni teraz nastąpi tydzień przerwy, po czym spadnie na ziemie ostatnie osiem w tym samym momencie. W mieście, łącznie z Twoimi, znajduje się osiem kawałków księżyca. - wyjaśnił elf. - A teraz muszę Cię opuścić, wybacz czas nagli. - ponownie obrócił głowę na zewnątrz.
- Jeszcze jedno Fabrizio. - zatrzymał go Zathen. - Widziałeś kiedyś świecącą na niebiesko strzałę?
Fabrizio znieruchomiał. Przez chwilę wpatrywał się w mrok. Następnie odwrócił się. Twarz mu spoważniała.  - Nie. Nie widziałem. - powiedział wolno. - Ale słyszałem, że widziano takową dwieście lat temu, podczas wojny z Lorcanem. Dlaczego pytasz? - delegat spojrzał na Zathena podejrzliwym wzrokiem.
- Tak tylko pytam. Coś mi się przyśniło... Nie... nieważne... - Fabrizio stał tak jeszcze przez chwilę, próbując odgadnąć czy za tym pytaniem kryje się coś więcej. - No nic. Czas na mnie – powiedział już weselszym tonem.
- Nie uważasz, że wyjście przez okno to dość dziwny sposób na przemieszczanie się delegata? - zasugerował Zathen.
Fabrizio wyszczerzył zęby niczym urwis przyłapany na gorącym uczynku, robiąc jakiś kolejny głupi psikus.
- Może trochę. Ale ja nie lubię konwencjonalnych sposobów yyy... życia. - oznajmił - Jeszcze raz dzięki za informację. Dobrej nocy.
Elf wyszedł przez okno wspinając się po zewnętrznej ścianie. Zathen wstał z łóżka i podszedł do okna. Wyjrzał przez nie i spojrzał w górę. Elf z niesamowitą zwinnością i szybkością poruszał się po pionowej ścianie tu górze. Chwilę później zniknął w oknie dwa piętra wyżej.


środa, 21 sierpnia 2013

11. Retrock

Zathen, Morris oraz Arh szli jedną z bocznych uliczek stolicy królestwa. Retrock nie robiło wrażenia jedynie na Lorianie.
- Sporo się zmieniło odkąd mnie tu nie było. - Mruczał co chwile kapitan.
Najbardziej zdezorientowany był barbarzyńca. Ogromne budynki piętrzące się nad ich głowami, ewidentnie przytłaczały wodza plemienia, które zamieszkiwało ziemię Georg'iów. Towarzysze byli pewni, iż jest to zdecydowanie jeden z nielicznych razów, kiedy mogą zobaczyć przestraszonego barbarzyńcę. Retrock zostało wybudowane w kształcie koła i rozrastało się w tym samym kształcie. Stolica posiadała trzy, a właściwie cztery części. Pierwsza - Krąg Zamkowy - to oczywiście siedziba króla oraz cały dwór. Mieszkali i przebywali tam najbliżsi władcy, najwyżsi stopniem rycerze, doradcy dworscy oraz ważne dla króla osobistości. Jak choćby magowie czy delegaci krasnoludów i elfów. Drugą część - Krąg Wyższy - zamieszkiwała wyższa warstwa społeczna, posiadająca niebezpośrednią władzę, czyli głównie osoby nieprzyzwoicie bogate. Tu też znajdowały się koszary dla straży królewskiej - najlepiej wyszkolonych rycerzy w całym królestwie. Owe koszary były niegdyś domem Loriana Morrisa. Gdy przechodzili koło nich, kapitan patrzył na wysoki mur z niebywałą zadumą. Zathen nie potrafił odgadnąć czy jego towarzysz tęskni za tym miejscem, czy wręcz przeciwnie. Wzrok Morrisa nie schodził z ścian koszarów puki ich nie minęli.
- Tęsknisz za życiem strażnika? - zagadnął mnich. Lorian spojrzał na niego zdziwiony.
- Żartujesz?! - spytał z pogardą. - Strażnicy królewscy nie mają wolnego czasu dla siebie. Nie licząc sobotnich wieczorów, kiedy mogą się doprowadzić do stanu wysokiej nietrzeźwości w swoim i tylko swoim towarzystwie i tylko w koszarach. Nigdzie nie mogą wychodzić. Miałbym za tym tęsknić? Co prawda, raz w tygodniu przyprowadzane są kurtyzany z najlepszego domu w mieście... - Kapitan zamilkł na chwilę. Jego oczy powędrowały ku górze, jakby się nad czymś zastanawiał, albo przypominał. Westchnął. - Jak się ma te dwadzieścia pięć, trzydzieści lat jest to atrakcyjna perspektywa. Ale szybko człowiek się nudzi. Ci chłopcy są bardzo dobrze wyćwiczeni, ale nie mają doświadczenia. Na wojnie długo by nie pożyli...
- Ale Ty potrafisz walczyć. Nie raz to udowodniłeś.
- Lorian jest dobry wojownik. Arh to widzi. - odezwał się barbarzyńca basowym głosem.
- Dziękuję - Lekko zdziwiony Morris skinął głowa w stronę wodza. - Wiecie, już trochę czasu minęło odkąd opuściłem mury Retrock. Stoczyłem już kilka pojedynków, nic specjalnego, ale zawsze coś. W koszarach nie stoczyłem żadnej walki... - ponownie zamilkł na chwilę. - Pomimo tego zawdzięczam tym koszarom wszystko co mnie życiu spotkało...
Dalej szli w milczeniu. Budynki w tym miejscu były już kilkupiętrowe i bardzo zadbane. W przeciwieństwie do trzeciej warstwy, zwanej Kręgiem Targowym, w której żyła reszta miasta. Tam odbywał się cały miejski ruch. Największe targowisko w całym królestwie znajdowało się właśnie w tym kręgu. Zajmowało połowę tamtej części miasta i było przepełnione każdego dnia, od wczesnych godzin porannych aż do zachodu słońca. Można tam znaleźć największą różnorodność osób, ras i profesji. Wystarczyłoby nadmienić, iż w jednej z uliczek, którą mijali w tamtej cześć miasta, widzieli starego pół-elfa żebrzącego o jedzenie. Jest to nieprawdopodobne, gdyż elfy są rasą wyniosłą i dostojną. Żaden z nich nigdy nie zniżyłby się do takiego poziomu. Wolałby umrzeć z głodu w odosobnionym miejscu - pomijając fakt, iż taka sytuacja jest dla elfa absurdalna. A jednak w Retrock wszystko jest możliwe, nawet krasnolud łotrzyk, który próbował ich okraść, gdy przechodzili przez targowisko. Na szczęście mnich był szybszy i złapał za rękę przestępce, gdy ten sięgał do kieszeni Morrisa. Krasnolud chwile później ulotnił się w tłumie. Jednakże pomimo takiej różnorodności, obecność barbarzyńcy, o połowę wyższego od innych przechodniów, wzbudzała zainteresowanie. Ewidentnie był to niecodzienny widok, nawet w Retrock. Dlatego w Kręgu Wyższym zdecydowali się iść bocznymi uliczkami, aby nie niepokoić kolejnych osób oraz, aby Arh nie czuł się nieswojo. Ostatnia część miasta jest tak naprawdę poza murami. Tworzą je okoliczne gospody ciasno stojące koło siebie. Mieszkają tam głównie wieśniacy zaopatrujący króla, bogaczy czy też samo miasto w żywność - jest to Krąg Zewnętrzny.
Towarzysze mijali właśnie kolejną uliczkę, gdy Zathenowi wydało się nagle, że ktoś ich obserwuje, choć nie widzieli już dawno żadnej osoby. Zatrzymał się. Popatrzył w prawo. Nikogo nie było. Spojrzał w lewo. Nic. Obrócił się za siebie. To samo.
- Coś Cie niepokoi? - spytał Morris, patrząc z przejęciem na mnicha. Kapitan wiedział, iż Zathen bardzo dobrze potrafi wyczuć niebezpieczeństwo i bez powodu nie zerkał by w każdą stronę po kolei.
- Wydawało mi się, że ktoś nas śledzi. - powiedział mnich zamyślony, nadal patrząc w przestrzeń za nimi.
- Raczej nie mamy się czego obawiać. Do tej części miasta nie może się dostać byle kto. Albo obserwuje nas jakiś bogacz ze swojej kamienicy, albo zaufany współpracownik króla. - powiedział niedbałym głosem Morris, mając nadzieję, że tym razem mnich się myli.
- Niby masz racje. - przyznał Zathen. Lecz po chwili dodał. - Ale nie zapominaj, Ci właśnie są najbardziej niebezpieczni.
Ruszyli dalej. Tym razem, gdy dotarli do kolejnej uliczki przecinającej ich drogę, to Arh odwrócił się raptownie.
- Czego chcesz?! - zagrzmiał, a jego głos powędrował w głąb uliczki odbijając się od pięknie pomalowanych i ozdobionych elewacji kamienic bogaczy. Zathen i Morris wzdrygnęli się i odwrócili w tym samym momencie. W miejscu, w którym zatrzymali się poprzednim razem, stała kobieta. Ubrana była w, wzmacniany nieznanego rodzaju łuskami, czarny skórzany gorset, znakomicie eksponujący jędrne, średniej wielkości piersi. Łuski łączyły gorset z naramiennikami. U dołu wychodziło tuzin czarnych skórzanych pasów, tworząc niejednolitą spódnice. Czarne skórzane buty połączone były z takimi samymi nagolennikami. Przedramiona pokryte były czarnymi opaskami pasującymi do kompletu. Zza pleców wystawała jej rękojeść miecza krótkiego. Diabelsko zgrabna figura znakomicie komponowała się z całym obcisłym strojem. Miała długie ciemno brązowe, lekko kręcone włosy oraz idealną, jasną cerę, która wraz z delikatnym uśmiechem oraz zniewalającym spojrzeniem brązowych oczu mogłaby obezwładnić niejednego strażnika królewskiego. W dodatku poruszała się niczym łania - zgrabnie i szybko. Mogli to stwierdzić, ponieważ gdy tylko się odwrócili, nieznajoma ruszyła biegiem w stronę bocznej uliczki.
Arh i Morris rzucili się za nią. Mnich stał bezruchu. Kompani zniknęli za zakrętem. Po chwili wrócił Lorian.
- Rozpłynęła się w powietrzu, jak jakiś duch. - zdał relacje zdyszanym głosem.
- Nie kracz, duchy przybędą z kolejnym meteorem. To był człowiek. W dodatku wydaje mi się, że ma na imię Alua.
- Nie rozumiem. Znasz ją?! - Morris wytrzeszczył oczy.
- Nie wiem. Wydaje mi się, że tak... Nie mam pojęcia skąd i dlaczego, ale znam jej imię. Znam... ją. - mówił niepewnym głosem Zathen.
Wrócił Arh.
- Ani śladu zabójczyni. Arh przeszukał pobliskie uliczki. - zagrzmiał swoim niskim głosem.
- Zabójczyni?? To... To była zabójczyni? - Lorian spytał z niedowierzaniem.
- Na to wygląda. - odpowiedział mnich.
- Ale zabójcy nie śledzą nikogo bez powodu. Pewne jest, że ma na któregoś z nas zlecenie albo na wszystkich. Któż by chciał nas zabić?? I to tuż po przybyciu do stolicy. Nie zdążyliśmy nawet porządnej burdy zrobić! - Mówił prawie krzycząc Morris.
- Uspokój się. - Mnich próbował ostudzić kompana.
- Ja jestem spokojny. Tylko pierwszy raz ktoś na mnie zesłał zabójce. Chyba mam prawo być lekko niepocieszony? - Uśmiechnął się do mnicha, udając, że jest to problem nie bardziej poważny, niż brak wędki przy łowieniu ryb.
- Chodźmy. Ona chyba da nam dziś spokój. Na razie nas sprawdzała. Tylko nie wiem dlaczego się ujawniła. To nie wygląda jak zwykłe zlecenie.  
Towarzysze ruszyli naprzód, choć kapitan i barbarzyńca co chwila zerkali przez ramie. Arh zdecydowanie robił to z chęci zmierzenia się z kimś w walce, natomiast Lorian chyba naprawdę obawiał się o swoje życie.
- Ale musisz przyznać. Niezła była, co? - Zagadnął Morris w przerwie między odwracaniem się do tyłu.
- Taaak... Zauważyłem, że Ci wpadła w oko. - odpowiedział niewzruszony mnich.
- Co masz na myśli?
- Przez tą chwilę, między spojrzeniem na nią a rzuceniem się w pogoń, zdążyła Ci opaść szczeka, Lorianie. - mnich uśmiechną się do kapitana. Morris odwzajemnił uśmiech.
- Gdybyś nie był mnichem też by Ci opadła.
- Lorianie, ja również potrafię dostrzec piękno kobiecego ciała, ale nie ślinie się przy tym jak elf na widok sucharów.
Morris długo nic nie mówił. Odwracał się tylko raz przez jedno ramie, raz przez drugie. W tym momencie trudno było stwierdzić, czy się boi czy chce znów zobaczyć ową piękność.
- A czy mnisi nie mają czegoś w rodzaju celibatu? - podjął rozmowę Lorian.
- Tak, po sześciu latach służby i nauki w klasztorze składa się przysięgę. - odpowiedział mnich. - Ja jeszcze nie złożyłem swojej. Jestem mnichem od trzech lat.
- Od trzech lat?! - Morris nie mógł pohamować zdziwienia. Kapitan nie wierzył, że zwykły człowiek potrafi osiągnąć taki poziom już po trzech latach ścieżki mnicha. - To co wcześniej robiłeś?
- Nie pamiętam... - odpowiedział pewnym, lecz zmartwionym głosem Zathen.
Lorian patrzył na niego z otwartymi ze zdziwienia ustami.



wtorek, 8 stycznia 2013

10. Barbarzyńca Arh

Trzy dni później, obaj towarzysze szli szlakiem prowadzącym ze stolicy ziemi Patersonów aż do samego Retrock - siedziby Króla. Daleko na horyzoncie po lewej widniały korony drzew Starego Lasu. Należał do elfów. Od czasu końca wojny ze smokami, nie wpuszczają one na swój teren żadnych innych ras. Jedynie druidzi mają swoją jedną małą osadę na skraju lasu. Po ich prawej widniały niekończące się pola uprawne rozpościerające się na pofalowanej powierzchni ziemi.
Obaj towarzysze poruszali się konno. Wierzchowce, które dostali od Lorda Paterosna, w podziękowaniu za pomoc w pozbyciu się zombi, były najwyższej klasy. Mogli na nich przejechać do Retrock, bez odpoczynku. Z uwagi na to, iż jednak człowiek potrzebuje choć odrobiny snu w ciągu doby, towarzysze robili krótkie postoje w nocy. Nie musieli polować, gdyż lord Paterson zaopatrzył ich również w prowiant na całą podróż.
- Bardzo miło ze strony Lorda, że nas tak zaopatrzył. - Zagadnął Morris, zerkając kątem oka na mnicha, aby zobaczyć jego reakcję.
Mnich nie odezwał się, wydawał się być czymś bardzo zamyślony. Morris nie dawał za wygraną.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że tak szybko Ci się żebra zrosły. Jak to jest możliwe?
- Już Ci mówiłem. Polega to na medytacji oraz wmawianiu sobie i uwierzeniu w to, że jesteś zdrowy. - Odpowiedział mnich, nadal obojętnie wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
- No tak... To idąc tym rozumowaniem, czy jak będę sobie wmawiał, że mam cztery ręce to mi wyrosną? - Lorian patrzył na mnicha w oczekiwaniu na odpowiedź.
- A czy naprawdę uwierzyłbyś w to, że mógłbyś mieć cztery ręce?
Lorian westchnął. Doskonale wiedział, że to nie możliwe, więc jak mógłby w to uwierzyć.
- Poza tym, już komuś to się udało.
Lorian wytrzeszczył oczy.
- Ja.. Jak to...?
Nagle mnich jakby trochę się rozbudził.
- Zobacz, ktoś tam idzie. Już myślałem, że nikogo tu nie spotkamy...
Właśnie! Już dawno nikogo nie spotkali na tym szlaku, a przecież był to jeden z bardziej uczęszczanych szlaków w królestwie...
Postać była daleko przed nimi i poruszała się pieszo.
Towarzysze spięli konie celem szybszego poznania samotnego wędrowca. Postać z każdą chwilą robiła się coraz większa. Gdy zbliżyli się na sto pięćdziesiąt stup do nieznajomego, ten ich usłyszał. Olbrzymi mężczyzna zatrzymał się i odwrócił raptownie. W ręku dzierżył olbrzymi dwuręczny młot. Napiął się niczym dziki zwierz szykujący się do ataku.
Towarzysze zatrzymali się.
- Witaj! - Krzyknął Zathen. - Nie jesteśmy wrogami! Chcemy tylko porozmawiać!
Mężczyzna nie drgnął. Mierzył prawie siedem stup, a szerokością dorównywał Zathenowi i Lorianowi stojącymi obok siebie.
Morris nachylił się do Zathena.
- To jest barbarzyńca. Trzeba na niego uważać. - Powiedział szeptem. - Oni nigdy tak daleko się nie zapuszczają. Zamieszkują jałowe ziemie Georgow. Może ten zabłądził...
Barbarzyńca zawahał się lecz po chwili opuścił młot dając jednocześnie do zrozumienia, iż obcy mogą podejść. Obaj towarzysze ruszyli powoli na przód. Gdy zbliżyli się do barbarzyńcy zsiedli z koni.
- Jestem Zathen, a to mój towarzysz podroży Lorian. - Mnich wskazał na Morrisa.
- Jestem Arh. - Odezwał się basowym głosem.
Był skąpo ubrany. Biodra oplatało mu wilcze futro. Na korpusie miał tylko krzyżujące się skórzane pasy, do których przymocowanie były dwa sztylety. Buty miał masywne również z jakiegoś futra i skóry. Był potężnie zbudowany, każdy mięsień wyraźnie zarysowywał się pod napiętą skórą.
- To zaszczyt dla Ara spotkać mnicha.
- Mnicha? Wiesz, że jestem mnichem?
- Tak. Arh jest wodzem plemienia, musi wiedzieć takie rzeczy.
- Co Cię sprowadza w tak dalekie rejony?
- Arh idzie z wiadomością do króla. Z nieba spadają niebieskie meteoryty. Po zderzeniu z ziemią zmieniają się w czerwone, tworzą potwory atakujące plemię Arha.
- My też zmierzamy do króla, z tą samą wiadomością.
- Arh zdobył dwa meteory. Jeden przywołał wilkołaki, a drugi drapieżne ośmiornice, które wyszły na ląd.
- Zaraz, zaraz. - Odezwał się Lorian - Meteor spadł do wody?
- Tak. - Potwierdził zdziwionym, basowym głosem Arh.
- Przepowiednia mówi, że meteoryty co do jednego spadną na ziemię. - Odezwał się jakby do siebie Zathen.
- Musiałeś zanurkować, żeby go wyłowić z wody? - Ponownie zagadnął Lorian.
- Nie. Arh chwycił go ręką z brzegu. Meteor pływał na powierzchni.
- Dziwne. - Mnich i Lorian popatrzyli po sobie.
- Jest jeszcze coś. Meteor od wilkołaków spadł w lesie i wilkołaki tworzyły się puki syn Arha nie wyciągnął meteoru z ziemi. Było ich naprawdę dużo. A ośmiornice były tylko dwie. - Dopowiedział barbarzyńca.
- Być może meteoryt tworzy potwory, gdy ma kontakt z ziemią. Gdy spadł do wody dotknął dna i stworzył dwie ośmiornice, a potem wypłynął na powierzchnię. - Domyślał się Zathen. - Możesz nam towarzyszyć i tak zmierzamy w jednym kierunku. - Zaproponował mnich.
- To będzie dla mnie zaszczyt. - Skłonił się Arh.
- Zathen, mogę Cie prosić na stronę? Wybacz na chwile Arh. - Lorian skinął głową w stronę barbarzyńcy.
Mnich i Morris odeszli kilka kroków i wtedy Lornian przemówił szeptem.
- Czyś Ty postradał zmysły? Chcesz podróżować z barbarzyńcą? Przecież oni są nieobliczalni, im nie można ufać. Co jeżeli bez powodu się na san rzuci w nocy? - Gwałtownie wylał z siebie potok słów, wyraźnie przerażony decyzją Zathena.
- Uspokój się. - Powiedział stanowczo mnich i położył ręce na ramionach Morrisa. - To jest wódz plemienia. Idzie z bardzo poważną misją ratowania swojego plemienia. Nie miałby powodu by nas zaatakować... Jeżeli nie zrobimy czegoś bardzo niemądrego...
- A co z końmi? Nie mamy dla niego konia. A idąc pieszo znacznie opóźnimy nasze przybycie do stolicy.
- Lorianie... - Mnich skarcił Morrisa wzrokiem. - Zostawienie tu samego wodza, gdy zmierzamy w tym samym kierunki było by bardzo niemądrym posunięciem. Taki nietakt kosztował by nas może nawet zyskanie nowego wroga, a tego nie chcemy. Nie w tych czasach. Ponadto zostało już tylko dwa dni drogi pieszo. Jakoś to przecierpisz.
- Dobrze już. Twoja decyzja... - Widocznie zaniepokojony Lorian musiał się pogodzić z obecnością nowego towarzysza... Wracając do Arha, zapytał szeptem - Jesteś pewien, że jest wodzem?
- Tak. Nosi dwa skórzane pasy, tylko wodzowie mogą. Reszta nosi tylko jeden. Ponadto barbarzyńcy nie znają czegoś takiego jak kłamstwo...

środa, 7 listopada 2012

9. Porażka

- Zathen... - Mnich usłyszał głos z bardzo daleka. - Zathen... Słyszysz mnie...? - Zdał sobie sprawę, że ma zamknięte oczy. Spróbował je otworzyć. Nic z tego, powieki były za ciężkie. Spróbował się poruszyć. Nic. Kończyny nie reagowały na rozkazy mózgu.
- Zathen! - Usłyszał swoje imię wyraźniej. - Otwórz oczy! Spójrz na mnie, na litość boską!!! - Krzyczał znajomy głos.
Mnich jeszcze raz z całych sił próbował otworzyć oczy. Udało się. Przez cienką szparkę między powiekami wlało się ciepłe i oślepiające światło wschodzącego słońca. Przez chwilę mrużył oczy, po czym otworzył je szerzej. Leżał na, wilgotniej od rosy, trawie. Klęczał przy nim Lorian.
- Nareszcie! Obawialiśmy się najgorszego... - Powiedział z lękiem w głosie towarzysz. - Co się stało? Gdzie ten drugi?
Zathen potrzebował chwili, żeby zorientować się gdzie się znajduje. Leżał pośrodku lasu. Słyszał i widział kątem oka wielu rycerzy w pobliżu. Wraz z powrotem świadomości powracała wrażliwość zmysłów, a z nim ogromny ból w klatce piersiowej. Poruszył się nerwowo. Nieprzyjemny grymas pojawił się na jego twarzy. Z trudem powstrzymał krzyk.
- Nie ruszaj się! Masz zmiażdżona klatkę piersiową. - Lorian powstrzymał mnicha przed kolejnym ruchem. - Zaraz Cię oddamy w ręce medyków. Co tu się stało?!
Mnich spróbował sobie przypomnieć. Pamiętam tylko...

Zathen ruszył w swoją stronę. Przeciskał się przez gęsty las w całkowitym mroku. Oczywiście jego oczy przyzwyczaiły się już do ciemności. Nie tak doskonale jak oczy krasnoludów spędzających całe swoje życie w kopalniach, czy oczy elfów, świecące w ciemnościach niczym sowie. Wytężył również pozostałe zmysły. Przedzierał się przez las co najmniej dwadzieścia minut. Gdy niespodziewanie las się przerzedził. Zathen zrobił zaledwie dwa swobodne kroki, gdy znikąd pojawiła się gęsta mgła. Nie była to zwykła mgła. Poruszała się szybko i krążyła w okół mnicha. Nagle pierścień białej nieprzezroczystej mgły rozszerzył się, tworząc krąg o średnicy 5 stóp. Zathen zatrzymał się. Oprócz niespotykanej mgły zrobiło się jasno. Z tym, że nie było wiadomo skąd pochodzi źródło tego świtała. Zza mgły wydobył się nieśmiały śmiech dziewczyny. Zathen obejrzał się lecz nikogo nie zauważył.
- Jesteś bardzo odważny. - Zabrzmiał łagodny kobiecy głos. - Twe serce jest silniejsze od innych ludzi.
- Pokaż się. - Zażądał Zathen. Obawiał się wielu pułapek czy leśnych stworów.
- Dobrze... Hihihi. - Odezwała się ponownie nieznajoma kobieta chichocząc beztrosko. - To odwróć się.
Mnich odwrócił się na pięcie. Z mgły na wysokości jego głowy wystawała... głowa kobiety. Młodej i pięknej kobiety, o zielonych długich włosach.
- Jesteś driadą. - Stwierdził mnich. - Boginką drzew.
Głowa dziewczyny zniknęła.
- Może tak, może nie... Hhihi. - Znów zaśmiała się beztrosko.
Ponownie pokazała się mnichowi. Tym razem wystawała zza drzewa wewnątrz pierścienia mgły. Widać było tylko jej głowę, rękę oraz zarys nagiej tali, lecz i tak można było stwierdzić, że jest nieprzyzwoicie piękna i zgrabna.
- Mówił Ci już ktoś, że jesteś za bardzo ufny? - Powiedziała tym samym delikatnym melodyjnym głosem. - A GDYBYM BYŁA OLBRZYMIM LEŚNYM TROLLEM?! POD ILUZJĄ PIĘKNEJ DRIADY?! - Zagrzmiała grubym męskim głosem, nie pasującym do jej gardła znajdującego się w szczupłej szyi.
Zathen przyglądał się jej chwilę.
- Troll jest za głupi, żeby ukryć swoją prawdziwą postać. - Powiedział w końcu.
- Masz rację, ale są na świecie istoty, które potrafią i warto o tym pamiętać. - Ponownie odezwała się łagodnym, idealnie komponującym się z jej osobą, głosem. - Nie wróżę Ci świetlistej przyszłości. Jedynie Twoja silna wola, bądź jej brak rozstrzygnie o tym, czy zwyciężysz czy polegniesz. Hihihi... - Ponownie zanosiła się beztroskim śmiechem.
- Nie rozumiem. Co chcesz mi powiedzieć? - Zathen wiedział, iż driady mówią zagadkami, lecz wolał się upewnić czy istnieje sposób wyciągnięcia od nich konkretnej informacji.
- Nadchodzą ciężkie czasy. To po której stronie się opowiesz jest pewne, lecz czy starczy Ci sił... To pokaże czas i Twoja wola. - Tym razem driada zachowała powagę. - Szkoda by było stracić tak mężnego woja. Hihihi... Co to ja miałam Ci... A już wiem. Szukasz meteorytów, prawda?
- Yyy.. Zgadza się. - Zathen nie spodziewał się tego. - Wiesz może, gdzie jest najbliższy?
- Oczywiście. Hihihi... - Driada zaśmiała się, po czym pstryknęła palcami. Mgła zaczęła ustępować wraz ze światłem.
- Żegnaj Zathenie. Zdobądź je wszystkie i wykuj miecz. - Uśmiechnęła się do niego i wskoczyła w znikającą mgłę.
Mnich zobaczył na drzewach pulsującą czerwona poświatę. Raptownie odwrócił się. Dziesięć stóp dalej, w średniej wielkości dole, tkwił w bity w ziemię... Meteoryt!
Wyciągnął zwój od Klemensa. Zerwał wstążkę i przeczytał. Zwój natychmiast spalił się w rekach Zathena. Nie odczul on natomiast żadnego ciepła. Po chwili około dziesięciu stóp nad jego głową pojawiła się czerwona ognista kula. Mnich nie czekając skoczył po meteoryt. Zaparł się ze wszystkich sił, pamiętając jakie problemy miał poprzednim razem z wyciągnięciem kawałka.
I tym razem było ciężej. Chwile to potrwało, lecz w końcu Zathen wyciągnął meteoryt. Nagle usłyszał jakby ktoś lub coś, z dużą prędkością przedzierało się przez las łamiąc pobliskie drzewa. To coś musiało być duże. Mnich wyskoczył z dołu i wylądował na jego obrzeżach. I w tym momencie stało się jasne co robiło taki hałas. Wielki leśny troll taranował sobie drogę, z jednej strony maczugą a z drugiej samą ręka. Gdy zobaczył mnicha ryknął przeraźliwie i przyśpieszył. Był co najmniej dwa razy wyższy od mnicha i trzy razy szerszy. Sama maczuga, niestarannie wyrzeźbiona z jakiejś grubej gałęzi, była wielkości Zathena. Troll, w świetle ognistej kuli, był koloru ciemnego brązu. Skórę miał pomarszczoną, gruba i twardą zarazem. Głowę miał stosunkowo niewielką w porównaniu do reszty ciał. Nie miał na niej żadnych włosów. Dwoje małych oczu nie dawały mu dużego pola widzenia, lecz nie to było jego atutem. Jego siła i rozmiary pozwalały bez trudu taranować przeszkody na drodze, jak na przykład wysokie, masywne drzewa. Jego postura, wyraz twarzy i ryk jaki z siebie wydobywał, niewątpliwie odstraszałby nie jednego szkolonego rycerza.
Troll był już dwa kroki od mnicha. Potwór zamachnął się maczugą. Zathen dopiero co wylądował, przemieszczenie środka ciężkości uniemożliwiło mu unik. Oberwał prosto w korpus i przeleciał dobre 10 stóp. Uderzył w drzewo, odbił się od niego i upadł twarzą na ziemie.
- Stój! - Rozległ się głos Klemensa. Zapadła cisza, jakby troll zatrzymał się w miejscu.
Zathen podniósł się na rękach i oparł o drzewo. Wszystko go niemiłosiernie bolało, lecz krążąca adrenalina w żyłach uśmierzała ból i pobudzała dodatkowe rezerwy siły w mięśniach. Zobaczył jak podchodzi do niego mag. Spróbował się ruszyć. Mag był szybszy chwycił go jedną ręką za głowę, przycisnął do drzewa i wypowiedział słowa w nie znanym dla mnicha języku.
- Teraz się już nie ruszysz. - Powiedział spokojnie mag. - Widzisz, nie Tobie jednemu zależy na zdobyciu wszystkich kawałków. - Mówiąc to wyciągnął meteoryt z sparaliżowanej dłoni mnicha.
Mag wyprostował się. W blasku płonącej kuli ognia, Zathen dostrzegł, że mag zmienia postać. Jego twarz stawała się młodsza, cała postać urosła o jakieś pół stopy. Po chwili stał przednim zupełnie inny człowiek, z gęstymi, krótko ściętymi, ciemnymi włosami, o twarzy trzydziestolatka. Jednym ruchem ręki zrzucił szatę magów ognia. Ubrany był w skórzany, ćwiekowany bezrękawnik oraz rękawice i spodnie pasujące do kompletu. Na szyi zwisał mu masywny trójkątny medalion.
- Mój pan twierdzi, że jest jesteś potężniejszy ode mnie. Ja śmiem w to wątpić. Sparaliżowałem Cię. Teraz krew, wydobywająca się z Twoich narządów wewnętrznych popękanych przez uderzenie trolla, zaleje Twój organizm i umrzesz. I nic z tym nie będziesz mógł zrobić. - Odezwał się zupełnie innym głosem niż poprzednio. - Teraz ja będę bohaterem w oczach mojego pana i to ja zdobędę resztę kawałków dla niego. - Nieznajomy zaniósł się złowieszczym śmiechem. - Szkoda, że się nie przekonamy który z nas jest lepszy.
Kim jest jego pan? Do czego potrzebuje tych kawałków? Czyżby też chciał uratować świat przed zagładą? Mnich spróbował coś powiedzieć, lecz paraliż nawet na to mu nie pozwalał.
- A teraz żegnam, meteoryty spadają coraz częściej, mam pełne ręce roboty. - Uśmiechnął się nieznajomy. - Zostawiam tu trolla. Tylko się nie ruszaj, bo znowu potraktuje Cię jako zagrożenie i zmiażdży bezbronnego. Ha ha. - Zadrwił z sytuacji mnicha.
Człowiek w skórzanej zbroi odwrócił się i zniknął w chmurze ciemnego dymu, która rozpłynęła się po chwili. Troll poruszył się. Omiótł spojrzeniem okolicę. Powoli dogasająca kula ognia dawała coraz mniejsze światło. Troll najwidoczniej nie zauważył Zathena leżącego nieruchomo pod drzewem. Odwrócił się i ruszył w głąb lasu.
Powoli opadający poziom adrenaliny w mnichu potęgował ból. Rozprzestrzeniająca się krew w nieładzie po organizmie powodowała dodatkowy spadek sił oraz nacisk na narządy. Mnich zdecydował się na użycie swoich technik leczniczych. Zamknął oczy i zaczął medytować. Chwilę później jego świadomość odpłynęła...

Rycerze nieśli mnicha na noszach przez miasto, prosto do pałacowych medyków. Obok szedł Lorian. Zathen zdążył sobie wszystko przypomnieć i właśnie kończył opowieść towarzyszowi.
- To lord Paterson zdał sobie sprawę, że to nie był Klemens. Jego mag ognia nigdy się nie rozstawał ze swoją laską. A my go widzieliśmy dwa razy i nie miał jej przy sobie.  - Tłumaczył Lorian. - Gdy lord wrócił do swojego gabinetu zaraz po tym jak się teleportowaliście, zastanowił się nad moim pytaniem.
- Jakim pytaniem? - Wtrącił mnich przekręcając głowę w jego stronę.
- No czy ufa swojemu magowi, bo przecież od początku miałeś jakieś wątpliwości co do niego.
- Zgadza się. No i co dalej?
- No zdziwiło go to, że Klemens nie miał laski, szczególnie wykonując jakieś bardzo ważne zadanie, jak zdobycie meteorytu. Lord poszedł prosto do gabinetu maga. Tam zastał Klemensa martwego. Gdy jakiś mag ginie jego laska zaczyna gnić, więc naturalne, że ten nieznajomy nie mógł się z nią pokazać.
- Rozumiem.
- Od razu mnie poinformował, lecz nie bardzo wiedzieliśmy co zrobić. Bramy były oblegane przez zombie. Nie mieliśmy jak wyjść, lecz potem stało się coś niezwykłego.  Wszystkie potwory legły na ziemie bez ruchu. Stwierdziliśmy, że to efekt wyjęcia z ziemi meteorytu. Chociaż poprzednim razem było inaczej, nie?
- Marsz rację, lecz to nie musi być zasada.
- No więc, lord kazał swoim rycerzom Cię szukać. Poszedłem razem z nimi. Długo nam zajęło znalezienie Ciebie, aż zaczęło świtać. Rycerze przeszukali las w pobliżu miejsca, w którym Cię znaleźliśmy, lecz ani tego nieznajomego ani troll nie znaleźli. - Lorian nachylił się i dodał szeptem. - Choć gdyby wiedzieli, że gdzieś tam grasuje troll leśny to nawet nie zaczęli by szukać.
Zathen uśmiechnął się do niego.
- Jak ci się udało, że tak powiem, nie umrzeć? - Spytał szczerze zaciekawiony Lorian.
- Jest taka specjalna technika. Wyobraź sobie, że nasz umysł odpowiada za wszystkie czynności organizmu. Wystarczy sobie coś wyobrazić i mocno się na tym skoncentrować, żeby to się stało.
- Jasne... Chcesz mi powiedzieć, że wyobraziłeś sobie, że nie umrzesz i o, stało się?  - Spytał z niedowierzaniem.
- Hmm, nie do końca ale tak. Tak to działa. - Odpowiedział mnich pewnym głosem.
- To czemu nie poskładałeś sobie klatki piersiowej od razu?
- Na wszystko potrzeba czasu. Zobaczysz za kilka dni, będę już zdrów. Tylko to zżera dużo energii. Dlatego straciłem przytomność.
- Co, za kilka dni?! Człowieku,  przecież tym masz zmiażdżona klatkę piersiową! - Oburzył się Lorian.
- Przekonasz się... - Odparł pewny siebie mnich.

czwartek, 1 listopada 2012

8. Teleportacja

Słońce już zaszło za horyzontem, lecz nadal zalewało niebo czerwienią. Lorian odwrócił wzrok od okna i spojrzał na mnicha. Ten siedział na podłodze na wprost kominka ze złączonymi nogami i rękoma założonymi na piersi, schowanymi w rękawach. Oczy miał zamknięte.
- Zathen, chyba już czas. - Powiedział szeptem Lorian, bojąc się wyprowadzić mnicha z medytacji.
- Tak wiem. - Odezwał się nagle mnich, otwierając oczy. Wstał. - Chodźmy więc.
Obaj zeszli schodami z drugiego piętra ogromnego zamku i skierowali się w stronę dziedzińca.
- Lorian? - Zagadnął mnich.
- Tak?
- Miej oko na tego maga. Nie podoba mi się.
- Dlaczego? Mi się wydał całkiem znośny.
- Nie chodzi o to. Wydaje się być jakiś podejrzany. Dlaczego chciał mnie osobiście powitać? - Zadał retoryczne pytanie kładąc akcent na "osobiście".
- Wiesz, nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, mnisi są bardzo szanowaną profesją. Rzadko się zdarza, ze wychodzą po za swój klasztor. - Spojrzał na mnicha. - Wszędzie macie specjalne względy. Jesteście uważani za ostoję spokoju, równowagi i sprawiedliwości.  Dlatego zaprowadzili nas od razu do samego lorda Patersona i dlatego naczelny mag tego miasta chciał Cię poznać osobiście.
- Być może. Jednakże wyczuwam w nim dziwną energię. Niespokojną, niejasna, burzliwą. Zdecydowanie nie jest to energia starca, który wiele przeżył. - Mnich zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili dodał. -  Miej go na oku, gdy mnie nie będzie. Mam złe przeczucia.
- Dobrze, dobrze, ale i tak uważam, że przesadzasz.
Wyszli właśnie na dziedziniec. Był on w kształcie okręgu. Do środka schodziły się cztery kamienne ścieżki z czterech rożnych stron świata. Przy okazałej jasnej fontannie stojącej na samym środku dziedzińca, czekali już lord Paterson, mag Klemens oraz trzech strażników.
- Mnichu, Kapitanie. - Powitał ich lord. - Klemens zaoferował się pomóc w zadaniu. Teleportuje się wraz Tobą mnichu.
Zathen spojrzał na maga. Przypatrywał mu się przez chwilę, po czym skinął do niego głową. Lorian nachylił się w stronę mnicha.
- Widzisz, trzeba być dobrej myśli. - Szeptem przypomniał mu jego słowa wypowiedziane, gdy wchodzili do miasta.
Morris wyprostował się i uśmiechnął szelmowsko do towarzysza. Zathen nie podzielał jego optymizmu. Jego oblicze było niewzruszone, nie zdradzało żadnych emocji.
- Jesteś gotów? - Spytał Klemens nie patrząc na mnicha. Był skupiony na swoich dłoniach. Trzymał je złożone prawie jak do modlitwy i wolno pocierał, jakby rozgrzewał jakiś materiał pomiędzy nimi.
- Naturalnie. - Odparł mnich.
- W takim razie złap mnie jedną ręką za ramie. Tylko trzymaj mocno.
Mnich podszedł do maga, położył mu rękę na ramieniu i ścisnął. Nagle Klemanes wykonał taki gest jakby wyrzucał w powietrze to co tak pieczołowicie rozgrzewał w rękach. Błysnęło oślepiające światło. W pobliżu zrobiło się natychmiast gorąco. Gdy wszyscy przestali mrużyć wzrok, zdali sobie sprawę, że mnich i mag zniknęli.
- Ufasz temu magowi lordzie? - Spytał Lorian lorda Patersona.
- Jak najbardziej służy mi już wiele lat. To jeden z najwybitniejszych magów ognia. Zasiada w ich radzie. Dlaczego miałbym mu nie ufać? - Odparł pewnym głosem lord.
- Tak tylko pytam... - Lorian chciał dokończyć, lecz zamilkł i wytężył słuch. - Słyszycie to co ja?
Dziwny bełkot, jakby setki osób próbowało coś krzyczeć przez zaciśnięte usta, wydobywał się zza muru.
- Zombie. - Wyjaśnił lord Paterson.
Całe miasto zamilkło, czekając z której strony uderzą. Cisza, przerywana tylko bełkotem zombie, trwała krótko. Po chwili z miasta usłyszeli krzyki strażników: "Znów próbują sforsować południową bramę!". W mieście ponownie zrobiło się głośno. Słychać było przemieszczanie się strażników.
- Zaczęło się. - Powiedział lord patrząc w niebo.- Zombie jak co nocy próbują się dostać do miasta. Są coraz głodniejsze, więc będą bardziej zdeterminowane. Za to mnich i mag będą mieli ułatwione zadanie, wszystkie przyszły tutaj. - Spojrzał na Loriana. - Zawiadom mnie gdy wrócą, z meteorytem czy bez. Będę czekał w mojej komnacie. Straż! Idziemy.
I ruszył z obstawą trzech strażników w stronę wnętrza zamku, jedną z kamiennych ścieżek, zostawiając Loriana samego.

Mnichem gwałtownie szarpnęło go góry. Docenił to, że mag kazał mu mocno złapać. Obraz wokół niego rozmył się w mgnieniu oka. Poczuł jak kreci mu się w głowie. Gdy nagle mocno uderzył nogami w ziemię. Obraz pojawił się równie szybko jak zniknął. Stał na polance pośrodku starego, wysokiego lasu, nadal trzymając Klemensa za ramię. Zathen puścił maga i rozejrzał się wokół. Było już całkiem ciemno. Niestety nigdzie nie było widać czerwonego światła. Najwyraźniej musiało być daleko, albo głęboko...
- Chyba musimy się rozdzielić. - Zaproponował mnich.
- Zgoda. Weź ten zwój. - Mag wyjął zza pazuchy i podał Zathenowi zwinięty i obwiązany czerwoną wstążką pergamin. - Gdy przeczytasz tekst w środku, pojawi się wysoko nad Tobą czerwona ognista kula. Przeczytaj jak znajdziesz meteoryt. Gdy ja pierwszy znajdę, zrobię to samo.
- Dobry pomysł. - Mnich wziął zwój od maga. - Ja pójdę... - Zathen zawahał się. Nie wiedział, w którą stronę pójść.
- Według wieśniaków ten kawałek spadł gdzieś w tamtą stronę. - Mag wyciągnął dłoń w stronę przeciwnego końca polanki.
- Dobrze, więc ja pójdę w tamtą stronę w prawo.
- Ja więc biorę lewa stronę.
Oboje ruszyli w tym samym momencie. Zathen zatrzymał się, gdy podszedł do krańca polanki.
- Klemens?
- Tak, mnichu?
- Uważaj na siebie.
Mag uśmiechnął się do mnicha i zniknął między drzewami. Zathen również wkroczył za linie drzew.

niedziela, 28 października 2012

7. Proste zadanie

Zathen i Lorian szli długim, bogato ozdobionym korytarzem. Mijali po drodze mnóstwo komnat. Niektóre miały zamknięte drzwi, niektóre były otwarte a jeszcze inne w ogóle ich nie miały.
- Lord Paterson przyjmie was w swojej prywatniej komnacie. - Poinformował ich niemłody paź, który prowadził ich do lorda, odkąd tylko przekroczyli progu zamku.
Dlaczego nie w sali tronowej, przecież każdy lord chlubi się nią. Daje mu ona poczucie wyższości i władzy. Zastanawiał się Lorian. Będąc w straży przybocznej króla, poznał wielu lordów. Widział ich zachowania. Słyszał rozmowy, w których chwalili się swoim bogactwem, zamkami, ziemiami czy też wojskami. Na dworze króla panowała strasznie gęsta atmosfera. Każda rozmowa miała polityczne znaczenie. Każdy ważył słowa, nim je wypowiedział na głos. Stąd też wielu rzeczy można było się dowiedzieć, ale żadnej nie można było brać za pewnik.
- To tu. - Powiedział paź zatrzymując się przed masywnymi drewnianymi drzwiami.
Były ozdobione mnóstwem klejnotów oraz złotymi wstawkami. Stało przed nimi dwóch strażników. Obaj w grubych lśniących, płytowych zbrojach. Każdy dzierżył w ręku halabardę, a przy pasie miał przypięty długi miecz.
- Lord was oczekuje. - Zaintonował z nonszalancją paź. Mówiąc to sięgnął po złotą klamkę pomiędzy dwoma strażnikami i otworzył drzwi.
Obaj towarzysze weszli do środka. Pomieszczenie nie było zbyt duże. Naprzeciw wejścia znajdowało się ogromne okno, doskonale oświetlające całą przestrzeń komnaty. Po obu stronach piętrzyły się półki z książkami. Po środku stało biurko z rozrzuconymi zapisanymi pergaminami. Za nim stało jedno drewniane zdobione klejnotami krzesło z miękką poduszką przyszytą do siedzenia. Za to przed biurkiem stały dwa zwykłe krzesła, nie mające poduszek.
- Cóż zatem świat zupełnie zwariował. Mnich w moich skromnych progach. Wybaczcie waszmościowie, iż przyjmuje was w tym skromnym gabineciku, lecz zmusiły mnie do tego ostatnie wydarzenia. - Przemówił do nich lord Paterson stojący przed oknem.
Ubrany był w kosztowną szatę zdobioną złotymi i srebrnymi wstawkami. Przepasany był szerokim pasem z wyszukanego materiału. Promienie słońca wpadające zza jego ramion nie pozwalały towarzyszą dojrzeć w pełni jego oblicza.
- Obawiam się, iż znamy powód owych wydarzeń. - Odparł mnich.
Towarzysze objaśnili lordowi powód ich wizyty oraz działanie meteorytów.
- Dlatego twierdzimy, iż to jest powód tego zamieszania na Twych ziemiach. - Wtrącił Lorian.
- Tak. - Dodał Zathen. - Ponadto...  - Chciał kontynuować, lecz w tym momencie drzwi otworzyły się i do komnaty wpadł obcy mężczyzna. Na pierwszy rzut oka wyglądał na starca, lecz przyglądając mu się bliżej można było odczuć duże pokłady energii wewnątrz jego ciała. Miał długie, siwe włosy, lecz nie miał zarostu. Zmarszczki wskazywały na ponad pięćdziesiąt lat.
- Witaj panie. Właśnie usłyszałem o przybyciu mnicha do naszego miasta i chciałem go osobiście powitać jako naczelny mag. - Odezwał się zdyszanym głosem. Ubrany był w szarą szatę z czerwonymi zakończeniami.
- Tak. Waszmościowie pozwolą, naczelny mag mojego miasta, Klemens. - Przemówił lord. - Proszę, kontynuuj mnichu.
- Jak więc mówiłem... - Mnich odwrócił się z powrotem do lorda. - Twierdzę, iż meteoryt zamienia ludzi w zombie. A ci gryzą kolejnych. Ugryzieni w ciągu dnia umierają, a w nocy ich trupy wracają do reszty umarłych. Najprawdopodobniej gdzieś koło meteorytu.
- W nocy jesteśmy oblegani przez te zombie. Dlatego miasto jest zamknięte. Słychać tylko jakieś bełkoty i walenie w bramę. - Przerwał mu mag Klemens.
- Tak czy siak organizują się. A to zdecydowanie wskazuje na działanie meteorytu.
- Więc cóż można zrobić? - Niecierpliwił się lord Paterson.
- Trzeba wyjąć kamień z ziemi. Tylko trzeba się tam dostać. A ani ja ani Lorian nie wiem gdzie może się znajdować.
- Wieśniacy widzieli w która stronę spadał. Mogę Cie tam teleportować. - Odezwał się ponownie Klemens.
- Nie kpij Klemensie. Trzeba tam wysłać oddział rycerzy a nie jednego mnicha. - Wtrącił lord.
- Z całym szacunkiem lordzie, lecz to nie jest zły pomysł. Plan Klemensa ma szanse powodzenia, o ile zrobimy to w nocy. Będziemy widzieli czerwone światło meteorytu, więc łatwiej będzie mi go znaleźć. Ponadto potwory będą daleko. - Odparł mnich.
- Hmm... Racja. - Przyznał lord po chwili namysłu. - Tylko pamiętaj, będziesz tam zdany tylko na siebie. Dobrze więc. Klemens, teleportujesz Zathena po zachodzie słońca w okolicę meteorytu. Nie zawiedź nas mnichu!
Godzinę później mnich i Lorian siedzieli w komnacie przydzielonej im przez lorda.
- Dasz radę? - Zagadnął Morris. - Wiesz, ostatnim razem miałeś problem z wyciągnięciem meteorytu.
- Tak, nie martw się o to. Mam jeszcze duży zapas siły. - Mnich uśmiechnął się do niego.
Lorian spojrzał na mnicha powątpiewająco. Skąd on się wziął? Kim on jest? Słyszałem i czytałem o mnichach wiele, ale ten jest jakiś inny. Ciekaw jestem czy sobie poradzi bez problemów. I chodź nie życzę mu tego, to zastanawiam się czy cokolwiek jest wstanie go zatrzymać.